Stewardesa (2020) – recenzja serialu (HBO). Teoria urwanego filmu
Jak głosi znane powiedzenie, lepiej nie mieć nadziei i się miło zaskoczyć, niż mieć nadzieję i się rozczarować. Czasem jest tak w przypadku seriali – te, po których oczekujemy wiele, nie potrafią sprostać oczekiwaniom, a te, po których nie spodziewamy się niczego specjalnego, dostarczają dużo dobrej rozrywki. Oto recenzja serialu HBO Stewardesa (2020).
Cassie pracuje jako stewardesa i prowadzi dość szalone i intensywne życie. Nie dość, że ciągle lata w nowe miejsca, to gdy tylko może mocno imprezuje i dużo pije. Można powiedzieć, że wręcz o wiele za dużo, bo pewnego dnia budzi się w łóżku z martwym facetem, a z poprzedniego wieczoru, poza kilkoma przebłyskami pamięta tyle, co nic. Wkrótce okazuje się, że to dopiero początek jej kłopotów.
Stewardesa (2020) – recenzja serialu (HBO). Może i bez sensu, ale jakże wciągająco
Jak już się pewnie domyśliliście, Stewardesa jest dla mnie właśnie serialem, po którym nie spodziewałem się absolutnie niczego, a otrzymałem naprawdę fajną produkcję, zapewniającą sporo świetnej rozrywki. Trochę tu Kac Vegas (i innych filmów oraz seriali, w których bohaterowie nie pamiętają poprzedniej nocy), trochę netflixowego Już nie żyjesz. Trochę czarnej komedii, trochę dramatu psychologicznego, trochę kryminału. Ot, miks w sumie wszystkiego ze wszystkim.
Tak, pewnie największym zarzutem, jaki w związku z tym można by postawić Stewardesie jest to, że mnóstwo rzeczy w niej po prostu nie ma sensu. I jest to prawda. Kolejne odcinki pełne są absurdów, przypadków, cudownych zbiegów okoliczności. Wiele zdarzeń w rzeczywistości po prostu nie mogłoby mieć miejsca. A do tego postacie a to mają sporo szczęścia, a to zachowują się iście kretyńsko. Nie da się tego ukryć, pytanie tylko, czy akurat zawsze musi to przekreślać daną produkcję. Moim zdaniem niekoniecznie.
Jasne, są takie filmy i seriale, w których takie rzeczy bardzo rażą i nie pozwalają cieszyć się fabułą. Ale są i takie, przy których spokojnie można przymknąć na to oko. I taką jest dla mnie Stewardesa. Z prostego powodu – jest to produkcja niesamowicie wciągająca. Na ekranie dzieje się mnóstwo (chociaż jeden wątek wydaje się zrobiony trochę na siłę, z drugiej strony jego kontynuacja w ewentualnym drugim sezonie nie jest wykluczona) i to w znakomitym tempie. Twórcy podrzucają kolejne tropy, gmatwają sprawę, gdy wydaje się, że wiemy już wszystko, okazuje się, że mają jeszcze jakąś kartę w rękawie. Poza całym wątkiem kryminalnym, Stewardesa jest też opowieścią o mierzeniu się z wewnętrznymi demonami, wypieraniu tragedii sprzed lat, tworzeniu sobie w głowie przyjemnej, ale nieprawdziwej wizji przeszłości i własnej osoby. No i z alkoholizmem, który ma być jednym z lekarstw pozwalających o tym wszystkim nie myśleć.
Stewardesa (2020) – recenzja serialu (HBO). Świetne postacie
Tak więc Stewardesa ma też coś na kształt głębszego dna i przyznać muszę, że wątek podświadomości Cassie został poprowadzony naprawdę sprawnie. Spora w tym zasługa grającej ją Kaley Cuoco, którą większość widzów kojarzy z Teorii wielkiego podrywu. Tutaj udowadnia ona jednak, że potrafi zagrać coś więcej i tworzy znacznie ciekawszą i bardziej wielowymiarową rolę. Z jednej strony jest urocza, wygadana, przebojowa, trudno jej nie kibicować. Z drugiej bywa niesamowicie narcystyczna, egoistyczna i irytująca i są momenty, gdy moja sympatia do niej wisiała na włosku. Z trzeciej, gdzieś pomiędzy tym wszystkim, z odcinka na odcinek widać, że Cassie tak naprawdę ledwo się trzyma i daje radę utrzymać się w pionie (metaforycznie, a często – po alkoholu – dosłownie). I Cuoco każde z tych oblicz swojej bohaterki pokazuje wiarygodnie.
Partnerujący jej wykonawcy również stają na wysokości zadania. W ogóle Stewardesa ma bardzo dobrze wykreowane postacie. Świetna jest Zosia Mamet (Shoshanna z Dziewczyn) jako zdolna prawniczka i najlepsza przyjaciółka Cassie. Strasznie sympatyczny jest jej chłopak, Max. Grający Alexa, faceta, z którym Cassie spotyka się głównie w swojej podświadomości, Michiel Huisman tak samo, jak wtedy, gdy grał w Grze o Tron Daario Naharisa ma w sobie odpowiednią dawkę charyzmy i wdzięku. Zapadającą w pamięć postacią jest też Miranda, w którą wcieliła się Michelle Gomez.
A i tak nie wspomniałem o wszystkich bohaterkach i bohaterach wartych uwagi. Stewardesa jest po prostu serialem, w którym lubi się pojawiające się na ekranie osoby i interesuje ich losami. Chyba dlatego serial ten jest tak bardzo wciągający i przyjemny w oglądaniu. Dawno bowiem nie zdarzyło mi się, bym z takim brakiem poczucia upływającego czasu jednego dnia obejrzał na raz wszystkie dostępne odcinki. To coś, czego mi chyba trochę brakowało i chociażby za to jestem gotowy wystawić Stewardesie wysoką ocenę.
Atuty
- Niesamowicie wciąga;
- Świetne tempo;
- Znakomicie wykreowane i zagrane postacie;
- Ma ciekawy i dobrze poprowadzony osobisty wątek głównej bohaterki mierzącej się ze swoimi demonami
Wady
- Pełno tu absurdów, przypadków i cudownych zbiegów okoliczności (da się na to przymknąć oko);
- Jeden wątek zrobiony trochę na siłę (może z myślą o kontynuacji)
Dawno już żaden serial nie wciągnął mnie tak bardzo, jak Stewardesa (2020) od HBO. Choćby dlatego mogę go polecić.
Przeczytaj również
Komentarze (11)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych