W Strefie Wojny (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Dzień próby
Pilot drona zostaje za karę przydzielony na służbę pod pierwszym w historii kompletnie autonomicznym cyborgiem. Razem będą musieli wedrzeć się głęboko w teren wroga żeby powstrzymać lokalnego watażkę przed wystrzeleniem w Amerykę głowic nuklearnych. Standard.
Amerykańskie filmy wojenne zawsze mnie bawią. Jak bardzo twórcy nie staraliby się podejść do tematu na poważnie, ukazać surowy, pozbawiony blichtru obraz pola bitwy, zawsze ostatecznie bohaterski żołnierz (pochodzący z USA) rzuca swoje życie na szalę aby uratować świat. Dzięki, Wujku Samie, znowu uchroniłeś nas przed zagładą ze strony złych Rosjan/Chińczyków/Muzułmanów. I tak jest za każdym razem. Patos bijący z tych końcowych scen jest tak komiczny, że nie da się ich po prostu nie lubić. "W Strefie Wojny" przez chwilę zdawał się proponować inne, mniej oklepane rozwiązanie, ale ostatecznie scenarzyści wymiękli i ponownie zaserwowali nam samotnego bohatera, idącego przed siebie na tle zachodzącego słońca, podczas gdy jego przełożony oznajmia: "Synu, właśnie uratowałeś świat" (czytaj: Amerykę). A mogło być oryginalnie!
W Strefie Wojny (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Mission briefing
Harp jest w wojsku pilotem drona. Zabójczo skutecznym, zimnym, kalkulującym. Kiedy podczas jednej misji postanawia zignorować bezpośredni rozkaz i wystrzelić rakietę w potencjalnie niebezpieczny cel, zabijając przy tym dwóch własnych żołnierzy, przełożeni za karę postanawiają wysłać go na front, aby być może nauczył się co to znaczy naprawdę być na polu bitwy, poznał faktyczną wartość ludzkiego życia. Zostaje przydzielony kapitanowi Leo, pierwszemu w historii cyborgowi tak doskonałemu, że potrafi skutecznie udawać człowieka. Razem będą musieli zdobyć informacje na temat niejakiego Viktora Kovala, rosyjskiego watażki, który usiłuje zdobyć kody startowe ukrytych gdzieś na terenie Ukrainy rakiet nuklearnych, aby następnie zaatakować za ich pomocą Stany Zjednoczone. Leo nie boi się pobrudzić sobie rąk aby osiągnąć swój cel, co nie podoba się nieobytemu z realiami wojny Harpowi, który dodatkowo boi się raz jeszcze zostać przyłapanym na niesubordynacji. Jeśli chcą powstrzymać Kovala, będą musieli nauczyć się ufać sobie nawzajem. Zegar tyka.
Jak widzisz, fabularnie "W Strefie Wojny" nie powala oryginalnością. Przynajmniej z początku, ponieważ dalej fabuła skręca w kilka całkiem ciekawych miejsc, które co prawda też znamy już z innych produkcji, ale podano je w na tyle interesujący sposób, że potrafią przyciągnąć uwagę widza. W szczególności pierwszy duży zwrot akcji zaimponował mi tym jak elegancko był przygotowywany w zasadzie od samego początku filmu. Niemalże do samego końca narracja zmierza w ciekawym, raczej rzadko eksploatowanym w kinie kierunku. Niestety, ostatecznie scenarzyści nie mieli jaj aby zaserwować nam zakończenie na które film zasługiwał, zostawiając nas ze standardowym "uratowaniem świata w ostatniej sekundzie", o którym wspominałem już wyżej.
W Strefie Wojny (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Przydałby się script doctor
Czystko technicznie filmowi Mikaela Håfströma nie można nic zarzucić. Efekty specjalne, zwłaszcza jak na film dla telewizji, stoją na naprawdę zadowalającym poziomie. Przezroczyste, robotyczne ciało Leo doskonale zgrywa się z elementami wyglądającymi jak żywa tkanka. Mniej zaawansowane cyborgi bojowe nazywane GUMPami (czy to dlatego, że są głupie jak Forrest Gump? ;) ) wyglądają jakby faktycznie tam były i naprawdę strzelały do żołnierzy wroga. Odrobina gore, którą to kamera lubi pokazać z bliska, również wygląda wręcz boleśnie. Sceny akcji nakręcono bardzo sprawnie i czytelnie. Nie ma mowy o przesadnych zbliżeniach i trzęsącej się jak galareta kamerze mających na celu zamaskować nijaką choreografię. Walki i strzelaniny nakręcono z pomysłem. Widać, że ekipa kaskaderska przyłożyła się do swojej pracy.
Problemy filmu zaczynają pojawiać się, kiedy widz postanawia zastanowić się nad sensem tego, co ogląda. Harp ma może ze dwadzieścia pięć lat, ale wylatał już na dronie 56 tysięcy godzin, co daje nam ponad 6 lat ciągłego latania - bez przerw na jedzenie, spanie, życie. Nie wykonał bezpośredniego rozkazu swojego przełożonego, w skutek czego zginęło dwóch żołnierzy, więc zamiast natychmiast wylecieć z wojska i wlecieć do więzienia zostaje przeniesiony do innej jednostki, gdzie zasadniczo będzie "bawił się" najnowszą, wciąż tajną technologią. Dobrzy próbują powstrzymać złych przed wystrzeleniem głowic nuklearnych w Amerykę, ale nie zestrzeliwują ich swoim uzbrojonym w rakiety dronem, kiedy udaje się im ich za jego pomocą zlokalizować. Wiadomo, że lepiej posłać na miejsce głównego bohatera, który poza siedzeniem przed monitorem z drążkiem sterowniczym w dłoni, odsłużył na prawdziwej wojnie całe dwa dni. Super nowoczesnego cyborga boli jak go skaleczyć, ale potrafi przyjąć na klatę granat odłamkowy i biec dalej jakby nic się nie stało. No i po co w ogóle programować robotowi ból?! Kolejnych przykładów można mnożyć, a mnożyć.
"W Strefie Wojny" miało szansę stać się bardzo ciekawym, nawet jeśli raczej głupkowatym filmem akcji. Jak zawsze sympatyczny Anthony Mackie w jednej z głównych ról w parze z porządną stroną techniczną i interesującym pomysłem zdawały się być pewną receptą na sukces. Niestety, ciekawa koncepcja nie została pociągnięta do satysfakcjonującego końca, co tylko uwypukliło i tak już irytujące absurdy, którymi poprzetykany jest cały scenariusz. Można obejrzeć i nawet nieźle się przy tym bawić, ale "W Strefie Wojny" zdecydowanie nie jest dobrym filmem.
Atuty
- Anthony Mackie;
- Dobre efekty;
- Choreografia scen akcji;
- Kilka ciekawych pomysłów...
Wady
- ...Którym brakuje sensownego rozwinięcia;
- Festiwal scenariuszowych bzdur;
- Cienkie, patetyczne zakończenie
Netflixowy standard – ciekawy pomysł, solidne wykonanie, nijaki finisz. Z nudów można obejrzeć.
Przeczytaj również
Komentarze (48)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych