Space Sweepers (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Kosmiczny złom
Załoga zbierającego kosmiczne śmieci statku znajduje małą dziewczynkę, której lokalizacją interesują się bardzo wpływowi ludzie. Czworo śmieciarzy myśli, że trafiła im się żyła złota. Nie wiedzą jeszcze w jak wielkie szambo się władowali. Trzeba było zostać przy złomie...
Kiedy Koreańczycy kręcą film jednego można być pewnym - będzie nieszablonowo. Niekoniecznie "dobrze", ale na pewno wyjątkowo. Uwielbiam pochodzące z półwyspu koreańskiego thrillery. "Infernal Affairs" było tak niesamowicie dobre, że Martin Scorsese postanowił nakręcić jego amerykańską wersję (bo, jak wiadomo, Amerykanie nie potrafią obejrzeć filmu, w którym nie słychać ich języka).
"Chaser" podstępnie gwałcił i mordował wszystkie moje teorie na temat zawartych w nim wydarzeń, a kolejne teorie i analizy "Lamentu" spędzały mi sen z powiek jeszcze dobrych kilka tygodni po seansie. "Służąca" raz za razem myli tropy, pokazując wydarzenia z co raz to nowszej perspektywy, natomiast o "Parasite" powiedziano już chyba wszystko co tylko się dało. Jak na ich tle wypada "Space Sweepers"? Cóż, jest to film Netflixa, więc może być różnie.
Space Sweepers (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Kto tu sprząta?
Jest rok 2092. Ludzkość doprowadziła ziemię i otaczającą ją przestrzeń kosmiczną do ruiny. Popularnym, choć również niebezpiecznym zawodem stało się zbieranie kosmicznego złomu i sprzedawanie co bardziej wartościowych gratów temu kto da więcej. Załoga statku "Victory" składa się z czwórki z pozoru niepowiązanych ze sobą osób. Kapitan Jang była kiedyś oficerem sił specjalnych, ale postanowiła zostawić armię i zostać piratem. Jej pełne kosmicznego grogu i pirackich przyśpiewek życie (zakładam) zakończyło się, kiedy cała jej załoga została wyrżnięta w pień podczas próby zabicia szefa UTS - megakorporacji budującej obecnie sztuczną planetę, na której ludzie będą mogli żyć jak w raju.
Drugim członkiem załogi jest Tae-ho, dawny wojskowy, który stracił serce do walki, za co został dyscyplinarnie zwolniony. Trzecie miejsce zajmuje Tiger Park, ex-baron narkotykowy, dla którego nie było już miejsca na ziemi. Stawkę zamyka Blacha - wyszczekany robot, który... bardzo chciałby być kobietą. Podczas szukania kolejnych ciekawych rupieci do sprzedania trafiają na kilkuletnią dziewczynkę imieniem Kot-nim, której położenie ustalić próbuje zarówno Sullivan - wspomniany już szef UTS, a prywatnie przybrany ojciec Tae-ho - jak i jej ojciec Hyeon-u. Cwani szabrownicy szybko wietrzą potencjał na zarobek. Nie wiedzą jednak jak ważna dla losów całej ziemi okaże się Kot-nim i jak niebezpieczne jest choćby tylko przebywanie w jej otoczeniu.
Przyznam, że zawiodłem się trochę na proponowanej przez twórców filmu historii. Zarówno protagoniści, jak i antagoniści to chodzące stereotypy - dawny żołnierz, który będzie musiał odzyskać wiarę w siebie, niedostępna kapitan statku, która w rzeczywistości jedynie chowa się za maską twardziela, dawny gangster o złotym sercu, niebinarny robot... No dobra. Ten ostatni w sumie całkiem oryginalny. Co widać, bo Blacha zdecydowanie wypada najlepiej z całej obsady. Jego (jej?) sceny i teksty są zabawne i urocze. Jest również głównym bohaterem najciekawiej zrealizowanych scen akcji - kiedy pędząc z zawrotną prędkością przez przestrzeń kosmiczną załoga próbuje chwycić, lub czasami przechwycić interesujący ich złom.
Wisienką na torcie przeciętności i zgranych klisz jest natomiast Richard Armitage jako Sullivan. Powiedz, czy brzmi znajomo: pozujący na zbawcę ludzkości i ogólnie sympatycznego gościa właściciel wielkiej korporacji jest w rzeczywistości świrem, który próbuje zniszczyć świat. Obowiązkowo ubrany cały na biało żeby sprawiać lepsze wrażenie.
Równie oklepana jest i fabuła. Podział na trzy akty wraz ze wszystkimi jego cechami - ruszenie ku przygodzie, zwątpienie, wyprawa, zwrot akcji pod koniec drugiego aktu, po którym następuje katastrofa i moment największego zwątpienia bohaterów, ostatni zryw i zwycięstwo - są tu obecne i zarysowane tak wyraźnie, że można odnieść wrażenie, iż scenariusz przygotowywał jakiś debiutant. Niby z klasycznego trójpodziału historii od lat korzystają i najlepsi scenarzyści, bo po prostu się sprawdza, ale oklepana konstrukcja scenariusza w połączeniu z cienkimi jak kartka papieru postaciami nie robią najlepszego wrażenia. Zwłaszcza, kiedy zestawić je z fenomenalnie wykonanymi planami zdjęciowymi i naprawdę porządnymi efektami specjalnymi.
Space Sweepers (2021) – recenzja filmu [Netflix]. Niewykorzystany potencjał
Czyściciele kosmosu oferują istną ucztę dla oczu i uszu widza. Sceny rozgrywające się w kosmosie robią bardzo dynamiczne wrażenie dzięki dźwiękowi w Dolby Atmos, ale przede wszystkim ogromne brawa należą się osobom odpowiedzialnym za kostiumy i dekoracje. Kolejne ujęcia dosłownie bombardują widza bogactwem detali, różnymi fakturami, blaskiem, brudem i toną badziewia wywołującego u widza poczucie, że ktoś faktycznie tu mieszka, ktoś z tego korzysta, dla kogoś jest to ważne.
Zarówno ziemia, jak i statki kosmiczne, czy zdezelowana stacja kosmiczna wyglądają obłędnie, natychmiast uwiarygodniając oglądaną historię. Nie rozumiem tylko kto wymyślił żeby szyby wentylacyjne obić pikowaną gąbką. Żeby John McClane miał wygodniej jak wpadnie z wizytą? Dziwny, ale raczej zabawny element, który ostatecznie nie potrafi zaszkodzić świetnie się prezentującej reszcie.
"Space Sweepers" nie jest w żadnym wypadku złym filmem. Gdyby spojrzeć na niego wyłącznie pod kątem snutej opowieści byłby to zwykły średniak, ale zdecydowanie winduje go jego warstwa audio-wizualna. Nawet dla samego tylko spektaklu można sobie na niego zerknąć w jakiś nudny, mroźny wieczór. Przydałoby się ściąć mu chociaż z pół godziny czasu projekcji, jako że ponad 120 minut to zdecydowanie za dużo na taką historię, ale da się go w miarę bezboleśnie obejrzeć. Nie polecam, ale i nie odradzam.
Atuty
- Świetnie wygląda;
- Dobrze brzmi;
- Blacha jest całkiem zabawny/a
Wady
- Oklepana i szalenie wtórna historia;
- Nijacy bohaterowie;
- Równie nieudany czarny charakter;
- Za długi (miejscami dłuży się niemiłosiernie)
"Space Sweepers" to podobno pierwszy kosmiczny blockbuster w historii Korei. Cóż. Mało komu wychodzi dzieło sztuki już przy pierwszym podejściu.
Przeczytaj również
Komentarze (51)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych