Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Maciej Zabłocki | 08.02.2021, 22:30

Z niekłamaną przyjemnością wspominam cudowne lata 90, gdy na rynek wkraczał PSX, następował rozkwit akceleratorów graficznych do PC, a gry wykorzystywały to na potęgę. Mnóstwo wybitnych hitów, stale podnoszona poprzeczka możliwości i ogrom niesamowitych pomysłów tworzyły mieszankę iście wybuchową. Dzisiaj wybierzemy się w podróż w czasie do lat 90, by raz jeszcze poczuć w naszych głowach, jak to kiedyś było lepiej. 

Chyba każdy z nas do teraz wspomina którąś z gier swojego dzieciństwa. Ja urodziłem się na samym początku lat 90, dlatego premiera i dostępność PSX przypadała na lata, gdy kumałem już o co chodzi i mogłem chwycić pada z pełną świadomością swoich działań. To były czasy rozkwitu naszej branży, prawdziwy przełom na który wszyscy czekaliśmy. Chętnie wrócę do tego momentu, gdy z bananem na ustach włączałem takie hity jak Crash Bandicoot, Twisted Metal (1995) czy Road Rash. Jak z niekłamaną przyjemnością podziwiałem to, co na polu graficznym osiągnięto w pierwszym Half-Lifie, albo jak pod sam koniec lat 90, Quake III Arena zrobił na mnie piorunujące wrażenie. 

Dalsza część tekstu pod wideo

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Moja historia rozpoczyna się w czasach, gdy na rynku królował SNES oraz SEGA Mega Drive, a na półki sklepowe z dużym impetem wskakiwał przełomowy, wielki, szary Game Boy, którego pewnego dnia dostałem pod choinkę. Cudowna platforma do grania, swego czasu wręcz nie mogłem się od niej oderwać, przechodząc kolejne etapy w Super Mario Bros czy potem rozgrywając niezliczone partie w Pokemony. Do Polski dopiero na samym początku 1996 roku trafiło pierwsze PlayStation. Niedługo później wylądowało u mnie w domu, a rewolucja graficzna w postaci popularyzacji 3D stała się faktem. 

Początek lat 90 to prawdziwa rewolucja gatunkowa, której regularnie doświadczaliśmy. To właśnie wtedy pojawiło się wiele różnych rodzajów gier, które zapoczątkowały dalszy rozwój i segmentację. Dzięki niezwykłej pracy Johna Carmacka, który w 1992 roku dostarczył Wolfenstein 3D, a w 1993 pierwszego Dooma, mamy dzisiaj dynamiczne FPSy. To dzięki niemu tak po prawdzie komputer stacjonarny stał się platformą do grania. Starsi gracze z pewnością pamiętają jedną z pierwszych strategii czasu rzeczywistego – Dune II wydaną w 1992 roku. To właśnie tutaj twórcy postanowili odejść od rozgrywki turowej. Na stałe do historycznych annałów wpisały się też gry sportowe, jak Sensible Soccer, czy wydana w 1994 roku seria FIFA. Ja natomiast niezliczoną liczbę godzin spędziłem przy jednej z najwybitniejszych trylogii w historii branży. 

Crash Bandicoot, czyli jak wychowałem się z jamrajem

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Chociaż grałem w pierwszego Wolfenstein’a i miałem przyjemność doświadczyć niezwykłego Dooma, a do dziś wspaniale wspominam serię Test Drive, szczególnie trójkę, to z łezką w oku wspominam przygody rudego jamraja, który do góry nogami wywrócił moje postrzeganie wirtualnej rozgrywki. Pierwsze PlayStation w przeciwieństwie do PC było w tamtych czasach prawdziwym kombajnem, potrafiło zaprezentować tak kosmicznie wyglądające gry o jakich wcześniej nam się nie śniło. To właśnie w 1996 roku pojawiła się pierwsza część, która z miejsca stała się dosłownie kultowa. Była nie tylko trudna, ale też piękna graficznie, a przede wszystkim wciągała niczym chodzenie po bagnach za sprawą bohaterów, klimatu, oprawy dźwiękowej czy samego pomysłu na rozgrywkę. 

Naughty Gods, jak zwykle nazywani są w branży twórcy Crasha, stworzyli pewnego rodzaju ikonę, o której dziś znowu jest głośno za sprawą czwartej części i remake’u całej trylogii. W jedynce, poczciwy jamraj, oprócz klasycznego ratowania świata, musiał jeszcze oswobodzić Tawnę, piękną samicę tego samego gatunku. Trudna to była przeprawa, a finałowa walka napsuła mi wiele krwi. Wydane później części druga i trzecia wyznaczały pewne standardy dla zręcznościówek i stały się doskonałymi przykładami dla deweloperów na najbliższe lata. Niedługo później pojawił się jeszcze Crash Team Racing, którego też wspominam z łezką w oku. Właśnie wtedy, jeszcze jako dzieciak, najchętniej grałem w takie produkcje. Do dziś pamiętam zresztą poczciwy Tooncar z wkurzającym, polskim dubbingiem. Ale we dwójkę grało się w to pierwszorzędnie.

Na PlayStation zagrywałem się jeszcze w inne arcydzieło – Twisted Metal z wielkim klaunem na okładce. Wydana w 1996 roku produkcja potrafiła mnie wtedy przestraszyć, ale jazda tymi śmiesznymi pojazdami i walka w międzyczasie wciągały bez reszty. Znakomicie wspominam też wydane w 1997 roku Interstate 76 z doskonałą, funkową ścieżką dźwiękową, gdzie pierwsze skrzypce grały dwie postacie – klasyczny czarnoskóry gangster z wypasioną furą i kowboy ze śmiesznym akcentem. Obydwaj mieli zainstalowane w swoich pojazdach pełne uzbrojenie. Karabiny na dachu, miny czy wyrzutnie rakiet. Szczególną radochę sprawiała mi zabawa w potyczki, gdzie z grupą kilku przeciwników powstawało coś w stylu współczesnego battle-royale. Uwielbiałem wtedy zastawiać pułapki – wyrzucić z siebie kosmiczne ilości min, na które następnie zwabiałem przeciwników. Im więcej tym lepiej, bo tym wyżej udało mi się ich wybić. 

Granie na PC w latach dziewięćdziesiątych było unikalne 

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Czasy PC wspominam nieco lepiej, bo grałem na nim swego czasu więcej niż na konsolach. W latach dziewięćdziesiątych swoją przygodę rozpoczynałem z wybitną strategią ekonomiczną Transport Tycoon, wydaną na czterech dyskietkach w 1994 roku. Wtedy jeszcze gra działała w systemie MS-DOS, a naszym celem było zbudowanie prężnie działającej firmy transportowej na okrojonych wielkością i surowcami mapach. Mogliśmy wyznaczyć linie autobusowe, kolejowe i lotnicze, a także przewozić ludzi drogą morską, lub ropę czy pozostałe dobra. W zależności od tego, co akurat produkowaliśmy i pozyskiwaliśmy. Doskonałe w Transport Tycoon było to, że mieliśmy w zasadzie pełną swobodę konstrukcyjną, a ogranicznikiem stawały się jedynie pieniądze. Albo przeciwnicy, którzy potrafili napsuć nieco krwi. Miałem na nich swoje sposoby – jednym z nich było wpuszczenie lokomotywy na tory przeciwnika, by doprowadzić do kraksy dwóch pociągów. Wtedy zazwyczaj gracz komputerowy usuwał swoje połączenie, udostępniając mi cały pomysł na linie transportową. 

Bardzo dużo czasu spędzałem przy pierwszym Carmageddonie. Pomysł na te grę był szalony, a rozjeżdżanie ludzi z posoką krwi mam przed oczami do dzisiaj. Wydany na PC w 1997 roku pokręcony tytuł musiał zostać przerabiany w zależności od kraju, w którym się pojawił – np. ludzi zastępowały zombie, a krew barwiono na zielono. W Polsce mieliśmy na szczęście „normalną” wersję. Chociaż dla mnie, jako dzieciaka, nie było może szczególnie wskazane, że rozjeżdżałem ludzi i rozwalałem przeciwników z dziką satysfakcją na ustach, to jednak archaiczna i prosta grafika nie były tak sugestywne jak współczesne produkcje. To także sprawiło, że grając w pierwsze Grand Theft Auto, z widokiem z góry, nie traktowałem tej gry jako zamiennika prawdziwego świata. Swoją drogą też bawiliście się w jeżdżenie zgodnie z przepisami? Ja często brałem wolny samochód i trzymałem swój pas ruchu, krążąc po mieście.

Dobrze wspominam też produkcje przygodowe w stylu point&click, takie jak Ace Ventura z doskonałym polskim dubbingiem z 1996 roku. Tego typu zabawa potrafiła mnie wciągać bez reszty, a znakomicie przetłumaczone odzywki głównego bohatera długo powtarzałem w swojej głowie. Całości dopełniała świetnie narysowana, kreskówkowa grafika i wyraziste postaci, które dzieciakowi mocno sugerowały kto jest dobry, a kto zły, dodając przy tym pełen wachlarz emocji. W tamtych latach miałem wrażenie, że każda z gier jest na swój sposób unikalna. Pisałem wcześniej o doskonałych RPGach z lat 90, takich jak Baldur's Gate (Wrota Baldura) czy Planescape: Torment. Wtedy były to produkcje, które nie kupowały nas wybitną grafiką (chociaż jak na swoje czasy, świetną), ale przede wszystkim pomysłem na zabawę, mechaniką i klimatem. Fabuła i historia grały pierwsze skrzypce, a mnogość opcji nikogo nie zniechęcały. Jeżeli czegoś nie udało się zrobić, to szukaliśmy poradników i solucji, często w polskich czasopismach dla graczy (np. Play albo Click ktoś tu jeszcze pamięta?), a w dobie raczkującego internetu nie pozostało nic innego, jak tylko zawołać kumpli i rozkminiać jak to przejść. 

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

W 1998 roku na świat przyszedł ponadczasowy StarCraft, który wyznaczył nowe standardy wśród RTSów. Do dziś, mimo upływu 23 lat, dalej zagrywają się w niego dziesiątki tysięcy osób na całym świecie. To tylko świadczy o klasie tej produkcji. W szkołach graliśmy w nieśmiertelnego DSJ’a albo gierki we flashu z początkujących stron internetowych. Pamiętam do dziś, jak na Wirtualnej Polsce była cała podstrona z takimi prostymi gierkami. Zagrywałem się wtedy jeszcze w nieśmiertelne dla mnie Mini Car Racing – prostą samochodówkę z widokiem izometrycznym, w której ulepszaliśmy fury i strzelaliśmy do przeciwników. Przejście całości we dwie osoby dostarczało mnóstwo frajdy i było dużym wyzwaniem, szczególnie gdy po drugiej stronie siedział wprawiony kolega. 

W 1999 roku natomiast mój mały świat odmieniła prosta, ale jakże wciągająca bijatyka o nazwie „Little Fighter 2”, w którą najlepiej było grać we dwóch. Kombinacje klawiszy pozwalające na wyczarowanie kolejnych spelli czy ataków do dzisiaj śnią mi się po nocach. Szczególnie te stare klawiatury z nagminną blokadą wciskania wielu klawiszy jednocześnie, które zdążyłem w międzyczasie rozwalić o ścianę. W tego prostego, ale bardzo dobrze przemyślanego LFa zagrywałem się miesiącami, bo chociaż w pojedynkę nie jest on szczególnie fascynujący, to w duecie z kumplami potrafił wciągać na długie godziny. 

Prawdziwa rewolucja - pamiętacie Another World?

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Podczas gdy wszyscy moi znajomi grali tygodniami w Heroes of Might and Magic III wydane w 1999 roku (do dzisiaj potrafią to odpalać na LAN spotkaniach) to do mnie nigdy ten tytuł nie trafiał. Wolałem inne gierki, jak Doom II czy nawet Another World. Wyszedł pierwotnie w 1991 roku, więc byłem za mały by doświadczyć go na premierę, ale kilka lat później nadrobiłem zaległości. Swego czasu ta produkcja była fenomenem na skalę światową – rozeszła się w liczbie blisko miliona egzemplarzy. Rozgrywka zaserwowana z bocznej perspektywy, w której wcielaliśmy się w postać młodego naukowca, szybko skradła serca graczy z całego globu. Twórca nie mógł nawet marzyć o tak wielkim sukcesie, szczególnie że wcześniej tworzył gry głównie amatorsko, bez większych sukcesów. 

Była to jedna z pierwszych produkcji oferujących prawdziwie „kinowe” doświadczenia. Rozbudowaną fabułę ze zwrotami akcji, zróżnicowane etapy i mroczny, ciężki klimat. W tamtych czasach gry były bardzo proste. Nikt nawet nie spodziewał się, że niedoświadczony francuski programista Eric Chahi, mający wtedy zaledwie 24 lata, zdoła zawojować cały świat. Another World nie był dla każdego – wysoki poziom trudności potrafił odstraszyć mniej cierpliwych graczy, ale ukończenie tej produkcji dawało mnóstwo satysfakcji. 

Moje lata bardzo wczesnej młodości to także zmagania z pierwszym Quakiem i pierwszym Doomem. Jak widzicie, zdecydowana większość tytułów z którymi miałem styczność za dzieciaka pochodzi z PC, dlatego wielu z Was mogło przechodzić kompletnie inne przygody, o których chętnie poczytam w komentarzach. Dla mnie taką perełką, w którą potrafiłem zagrywać się miesiącami była seria Grand Theft Auto, albo wspaniała zręcznościówka Croc czy niezapomniany do dziś Kangurek Kao, chociaż to już jest rok 2000. Przełom tysiącleci wspominam równie dobrze, bo właśnie wtedy EA opublikowało najlepszą w mojej ocenie część Need for Speeda – Porsche Unleashed (ale tylko w wersji PC), a rok później Remedy dostarczyło zjawiskowego Maxa Payne’a. 

Pięknie wspomnienia z lat 90 – w co graliście za dzieciaka?

Lata dziewięćdziesiąte wspominam tak dobrze, że nawet dziś z wielką chęcią odpalam starsze produkcje. Z łezką w oku wracam do małyszomanii w DSJ 2 na Androidzie, czy do starego Carmageddona. Uwielbiam też pierwszego Half-Life’a, a zagrywałem się jeszcze w kanciastego Tomb Raidera czy Sonic The Hedgehog. Najczęściej wracam jednak do Transport Tycoon, który nawet teraz, bo 27 latach, dalej potrafi mnie pochłonąć na wiele godzin. Cieszę się, że gra zyskała tak wielu fanów, którzy wykreowali nawet projekt OpenTTD, znacznie poprawiając i rozszerzając możliwości standardowego Transport Tycoon Deluxe. Grałem tylko w pierwszego Fallouta, dwójki nie miałem okazji przejść i muszę to w międzyczasie nadrobić, ale również znakomicie go wspominam. Podobnie jak FIFE 98 w której gole strzelałem niezastąpionym Zinedine Zidanem.

Do dziś odpalam drugą część Warcrafta (przy okazji wracam też do trzeciej) i do dziś ogrywam pierwszą część Command & Conquer. Powiem Wam, że wolę czasem uruchomić ponownie którąś z produkcji sprzed 20 lat, niż najnowsze blockbustery, będące dla mnie często kopią poprzedników, bez żadnej większej ekscytacji.
Czekam na wasze komentarze, w co zagrywaliście się za dzieciaka. Może o jakiejś produkcji zapomniałem, a warto do niej powrócić. A może doświadczyliście kompletnie innego świata, bo nie mieliście wtedy PC, a choćby konsole Nintendo czy PlayStation. To mogły być dla Was kompletnie inne czasy i inne wyobrażenia. Ale każdy z nas ma przecież jakąś historię i warto się nią podzielić.  

Źródło: własne
Maciej Zabłocki Strona autora
Swoją przygodę z recenzowaniem gier rozpoczął w 2005 roku. Z wykształcenia dziennikarz, ale zawodowo pracujący też w marketingu. Na PPE odpowiada głównie za testy sprzętów i dział tech. Gatunkowo uwielbia RPG, strategie i wyścigi. Uzależniony od codziennego czytania newsów i oglądania konferencji.
cropper