NieR Automata jest świetne, ale nie jest najlepszą grą Yoko Taro
NieR: Automata nie ma łatwej historii. Nie mówię nawet o tym, że samo powstanie tej gry było mocno zaskakujące. Trudno jest w jednym zdaniu opisać, co kryje się za tym tytułem, ale taki już urok gier, nad którymi pieczę sprawował Yoko Taro. Spośród wszystkich, które stworzył, omawiany tytuł jest najpopularniejszy, ale niekoniecznie najlepszy.
Pewnie większość z Was jest w jakimś stopniu świadoma (przynajmniej w tej chwili), że Nier Automata nie jest pierwszą odsłoną należącą do tej serii. Jest nią NieR (wydany u nas jako Nier Gestalt, a w Japonii jako Nier Replicant), które pojawiło się pierwotnie na PlayStation 3 i Xbox 360. Różne tytuły przeznaczone na odmienne regiony nie są przypadkowe. Jako gracze z Europy, wraz z niemal całą resztą świata, otrzymaliśmy historię ojca, który walczy o życie ciężko chorej córki. Z kolei w japońskiej wersji, gracze mogli wcielić się w młodego chłopaka, który wychodził z siebie, aby uratować równie chorą siostrę. Było to oczywiście coś więcej niż zmiana kosmetyczna. Podyktowana była z kolei tym, że japońscy deweloperzy byli przekonani, iż reszta świata nie będzie zainteresowana grą o młodym i pięknym chłopcu i znacznie chętniej wcieli się w ojca.
Nie jest jednak tak, że Nier samo w sobie jest osobnym bytem. To gra, która wywodzi się z innej serii, a dokładniej mówiąc jednej gry. Jest nią Drakengard wydane na PlayStation 2 w 2003 roku. Obie serie toczą się w tym samym uniwersum i w zasadzie całkiem sporo je łączy - żeby jednak o tym wiedzieć, trzeba całkiem mocno poszperać w samych grach jak i poza nimi. Pierwsza gra stworzona przez zespół Taro Yoko nie była wielkim hitem. Przyjęła się jednak stosunkowo dobrze (przynajmniej jeśli chodzi o recenzje), ale głównie z uwagi na opowiedzianą historię. Sporo zarzutów natomiast padało w stronę rozgrywki, która często okazywała się toporna i nieprzyjemna, stanowiąc jednocześnie ciekawy miks lubianych gatunków.
Gdzie w tym wszystkim NieR? Taro Yoko to troll. Trzeba powiedzieć to otwarcie. Lubi zabawiać się nie tylko z graczami, ale również współpracownikami, często robiąc coś na przekór wszystkim. No ale czego można spodziewać się po człowieku, który publicznie pojawia się tylko w masce przedstawiającą postać z jego gry. Wracając do tematu samej gry, Nier powstawało początkowo jako poboczna odsłona pierwotnej serii. Jej historia kontynuowała żartobliwe zakończenie (zrobione na modłę zakończeń z udziałem UFO w grach z serii Silent Hill), które przenosiło akcję o tysiące lat w przód - ze średniowiecznych krain do współczesnego Tokio. Wraz z postępami prac, gra na tyle mocno odbiegała od pierwowzoru, że postanowiono uczynić ją osobnym projektem.
O trollowaniu ze strony Taro Yoko nie wspominam dla samej hecy. Wspomniane zakończenie powstało w tajemnicy przed najbardziej znaczącymi osobistościami pracującymi nad grą. Był to swoisty protest ze strony reżysera, który nie był do końca zadowolony z wymuszonych zmian jakie musiał wprowadzić w swojej grze. Kiedy jeden z kluczowych producentów ujrzał zakończenie, szczerze je znienawidził. Taro Yoko pokochał jego reakcję i tym samym postanowił stworzyć Nier. Żeby jeszcze chwilę zostać przy trollowaniu - wspomniane, żartobliwe zakończenie różniło się od całej gry, bo miało formę gry rytmicznej. Kiedy Taro dowiedział się, że ludzie całkiem dobrze sobie z nim radzą, w Drakengard 3 uczynił je wręcz niemożliwym do przejścia.
Krew, flaki i goła smoka
Przejdźmy do sedna. Na wstępie wspominam, że Nier Automata jest świetne, ale w porównaniu do pozostałych gier stworzonych przez tego jegomościa (oczywiście wraz z ludźmi, którzy z nim pracowali - tylko Hideo Kojima samodzielnie tworzy gry) nie wypada najlepiej. Człowiek ten ma na swoim koncie znacznie lepsze produkcje, choć niekoniecznie pod względem technicznym. Jeśli o to chodzi, Nier Automata nie ma sobie równych. Gdyby jednak spojrzeć na pozostałe elementy, przygoda 2B i 9S nieco blednie, choć to oczywiście moje odczucie - z drugiej jednak strony nie zrozumiem nigdy nikogo, kto twierdzi inaczej.
Żeby móc przedstawić swoje zdanie, muszę zacząć od początku, choć niekoniecznie tego właściwego. Przygodę z serią Drakengard zacząłem od Nier - jak na prawdziwego laika przystało. Dopiero po poznaniu tej nietuzinkowej gry, postanowiłem zapoznać się z pozostałymi dziełami człowieka w masce. Nie będę ukrywać, że była to ciężka przeprawa. Drag-on-dragoon w wielu miejscach zahacza po prostu o średniaka (choć wielu z Was powiedziałoby pewnie że crapa), tym bardziej jeśli człowiek stara się zrobić coś więcej niż zwykłe ukończenie wątku fabularnego - a gra ma przecież kilka zakończeń! Najgorsza w tym wszystkim jest walka, zwłaszcza na lądzie i co gorsza w zamkniętych pomieszczeniach, kiedy nie mamy dostępu do smoka, który może pomóc naszemu bohaterowi.
Żeby było jasne - Drakengard, tak jak wspominałem wcześniej, jest miszmaszem kilku gatunków. To produkcja zainspirowana takimi seriami jak Dynasty Warriors, Ace Combat, czy God of War. Tak, japońscy deweloperzy bardzo cenili sobie produkcję Davida Jaffe, co ani trochę mnie nie dziwi. To jeden z największych hitów dostępnych na PlayStation 2 - okrzyknięty w ten sposób w pełni zasłużenie. To, że twórcy inspirowali się takimi seriami, nie znaczy, że osiągnęli podobny poziom. Odbiegnę jednak na chwilę od tego i pokrótce przedstawię, czym jest rozgrywka w tym dziwacznym tytule. Zacznę od tego, że do czynienia mamy tutaj z wyborem misji, które możemy do woli powtarzać. Sama rozgrywka podzielona jest na kilka różnych segmentów, dlatego do dyspozycji mamy kilka różnych rodzajów misji.
W pierwotnym zamyśle chciano położyć znacznie większy nacisk na walki naziemne. Struktura PlayStation 2 okazała się dla twórców jednak nazbyt skomplikowana, dlatego musieli pójść na sporo kompromisów. Z tego też powodu sekwencje te są mocno uproszczone i nie pojawiają się tak często, jak chcieli tego deweloperzy. Niemniej, w takich fragmentach rzuceni jesteśmy na stosunkowo obszerną mapę z jednym celem: zabiciem co najmniej kilkuset wrogich żołnierzy - z czego najważniejsi są przywódcy, a reszta stanowi po prostu mięso armatnie. W międzyczasie odsłuchujemy okrzyków ginących żołnierzy komentujących mające miejsce wydarzenia.
Podczas tych sekwencji możemy wezwać na pomoc smoka, choć oczywiście musimy na to zasłużyć. Kiedy już wsiądziemy na jego grzbiet, możemy bezstresowo likwidować kilkadziesiąt żołnierzy jednym zionięciem. W tym miejscu poruszę temat innego rodzaju misji - takich, w których jedynie latamy na wspomnianym smoku. Tutaj faktycznie można wspomnieć o serii, która zaczynała jako Air Combat. Bestią sterujemy jak samolotem, a celownikiem widocznym na ekranie namierzamy kolejne cele. Zdecydowanie są to najprzyjemniejsze fragmenty gry.
Ostatnie rodzaje misji, o których powiem, są te rozgrywające się wewnątrz budynków. Z wiadomych względów likwidujemy wtedy znacznie mniejsze ilości odważnych rycerzy. Nie zmienia to jednak faktu, że są to najtrudniejsze partie gry. Głównie z uwagi na to, że zdani jesteśmy jedynie na naszą postać i nijak nie możemy liczyć na pomoc ze strony czerwonego smoka - nie wleci przecież do małej komnaty. W takich sekwencjach rozgrywają się zwykle ważniejsze dla fabuły momenty, dlatego warto się z nimi zapoznać.
Pogarda, kazirodztwo, alkohol i cenzura
Pisząc o fabule Drakengard trudno się nie rozpisać, zwłaszcza jeśli chce się powiedzieć dlaczego warto się nią zainteresować. Krótki opis początkowych wydarzeń w żadnym stopniu nie wskaże na wyjątkowość tej opowieści, bo tak samo jest z samą fabułą. Początkowe wydarzenia w żadnym stopniu nie zapowiadają tego co nastąpi później. Może więc bez większych oporów powiedzieć, że fabuła potrafi zaskoczyć i całkowicie zmienić obrany kierunek.
Sam Taro Yoko, który jest autorem całego konceptu stwierdził podczas tworzenia gry, że musi opowiedzieć coś od czego zwykle się stroni - po to, aby wyróżnić jego dzieło i bardziej zainteresować graczy. Dlatego też wśród wątków obecnych w Drakengard przewija się pedofilia, kazirodztwo, czy kanibalizm. Do tego pojawia się wiele nieprzychylnych komentarzy w stronę samego gatunku ludzkiego - ich autorem jest jedna z postaci, w tym przypadku czerwony smok. Jako ciekawostkę można wspomnieć, że scenarzystka czuła zażenowanie podczas odsłuchiwania wypowiadanych przez aktorów kwestii. Nie dlatego, że były kiepsko napisane, ale właśnie przez ich charakter.
Opowieść zaczyna się w samym środku walki. Jej bohaterem jest Caim, który stara się odpędzić wrogie imperium chcące uprowadzić tak zwaną boginię pieczęci - istotę, od której zależy utrzymanie równowagi w świecie gry. Bez niej ludzkość czeka zagłada. Wspomnianą istotą jest Furiae będąca siostrą Caima. W trakcie bitwy bohater zostaje fatalnie raniony, ale nie powstrzymuje go to od dziesiątkowania wrogiej armii. Wkrótce, na dziedzińcu zamku trafia na smoka, który podobnie jak on, bliski jest śmierci. Jedynym ich ratunkiem jest przyjęcie paktu, dzięki któremu wspólnie będą mogli stanąć do walki. Caim musi jednak zapłacić wysoką cenę za przyjęty pakt - nasz bohater staje się niemy, dlatego też jego kwestie usłyszymy tylko na samym początku opowieści.
Jak widać nie zapowiada się to super imponująco. Można powiedzieć, że to kolejna opowieść o ratowaniu świata. Swoje zdanie można jednak zmienić po tym jak zapoznamy się z dalszymi wydarzeniami i nieco wnikniemy w przedstawioną historię. Nie będę jednak pisać, że pod tym względem pierwsze dzieło Taro Yoko przebija jego ostatnie dokonanie, czyli Nier Automata. Nie przebija go pod żadnym względem, tym bardziej że w wersji europejskiej zostało dość znacząco ocenzurowane. Niemniej, w tym akapicie chcę powiedzieć, że przez późniejsze lata autor stał się po prostu lepszy w tym co robi.
Już wyżej powiedziałem, że trudno zachwycać się rozgrywką zaproponowaną w Drakengard. To ciekawe połączenie, ale w tym przypadku jest niestety średnio wykonane. To samo tyczy się muzyki, którą słyszymy więcej. Wśród inspiracji wymienianych przy komponowaniu jej pojawia się death-metal, co może wydawać się dziwne, bo utwory, które słyszymy to coś co podpada pod symfonię. Powyższe porównanie ma jednak sens, jeśli zwrócimy uwagę na konstrukcję samych utworów oraz jej charakter. Brzmienie na pewno ciekawe, ale sam wolę zdecydowanie to co zaprezentowane zostało w późniejszej odsłonie.
Pierwsze Drakengard to bez wątpienia tytuł kultowy, choć w raczej stosunkowo niewielkich kręgach. To samo nie tyczy się jednak Drakengard 2. Tej produkcji nie cechuje już ta nietuzinkowość i surowość poprzednika. Może to dlatego, że Taro Yoko został odsunięty od projektu (a dla niego ponura stylistyka jest kluczowa). Jego zamysłem na stworzenie kolejnej części, było skupienie się na smokach walczących w kosmosie. W zasadzie nikomu nie spodobał się ten pomysł, więc nie został dopuszczony do produkcji. Tym samym Drakengard 2 pominę milczeniem, bo mówimy tutaj o większych produkcjach, przy których pracował wspomniany pan.
Kolejną taką grą jest Nier , produkcja, o której wspominam na samym początku tekstu. To jedna z gier mojego życia i mówię to bez krzty przesady. Oczywiście zdaję sobie jednocześnie sprawę, że zważając na jakość rozgrywki w przytoczonej produkcji nie powinienem tego mówić. Mimo iż jej poziom jest znacznie wyższy niż poprzednio opisanym Drakengard, wciąż był o wiele niżej niż w przypadku gier w danej, albo nawet poprzedniej generacji. Wciąż jednak świetnie wykorzystuje możliwości medium i tym samym czyni opowiedzianą historię znacznie ciekawszą w odbiorze. Do tego robi to w bardzo nietuzinkowy sposób i myślę, że to jeden z głównych powodów, dla których ta gra jest tak kultowa.
"To jest na tyle skomplikowane, na ile sam je takim uczynisz"
Przejdźmy kolejny raz do tego jak się to wszystko zaczęło. Już we wcześniejszej części tekstu wspominałem, że Nier to rozwinięcie jednego z zakończeń oryginalnego Drakengard. Żeby jednak wejść bardziej w szczegóły i tym samym zrozumieć czym tak naprawdę jest Nier, trzeba je choćby częściowo opisać.
Tym samym ostrzegam, że w poniższym akapicie pojawią się spoilery zdradzające część treści fabularnych Drakengard. Osoby, które mają zamiar dopiero poznać grę, mogą czuć się ostrzeżone.
Furtką do rozpoczęcia Nier jest alternatywne zakończenie Drakengard. Przedstawia ono to jak protagonista gry wraz ze smokiem zostali przeniesieni do współczesnego Tokio w innym wymiarze – tam pokonali swego przeciwnika i jednocześnie sami polegli w walce. Niefortunnie dla ludzkości, szczątki potwora Queen Beast rozniosły się po Japonii i w efekcie przyczyniły do wybuchu epidemii.
Chorobę nazwano Syndromem Białej Chloryfikacji z uwagi na to, że szczątki Queen Beast przypominały chlorek sodu (z tą różnicą, że nie zdołano określić ich wagi i masy), a zarażeni rozpadali się albo zamieniali w agresywne bestie, które później nazwano Legionem. Wkrótce obszar epidemii zaczął się powiększać i rządy na całym świecie naciskały na Japonię, aby tamtejsi naukowcy przyspieszyli prace nad lekiem.
Sytuacja powoli się pogarszała i Japończycy podjęli współpracę z wojskiem amerykańskim. To jednak niewiele pomaga, więc oba rządy decydują się na użycie bomby atomowej. Zdaje się, że Legion zostaje zlikwidowany, jednak po jakimś czasie pojawiają się informacje o kolejnych przypadkach epidemii w innych częściach świata. W międzyczasie, podczas badania zwłok smoka, potwierdzona zostaje teoria o istnieniu równoległych wymiarów, w których dzieją się inne wydarzenia w tym samym czasie. Naukowcy stwierdzają, że tajemnicza substancja powodująca epidemię pochodzi z innego wymiaru i nazywają ją Maso.
W kolejnych latach ludzkość odkrywa sposób na wykorzystanie Maso i powstrzymanie Legionu. Niestety, nawet po upływie setek lat ludzkość wciąż zmuszona była walczyć z epidemią. Projekt Gestalt, który miał uratować ludzi zostaje ogłoszony publicznie, ale z uwagi na jego wysokie koszta, pierwszeństwo mają bogacze. Nie będę opisywał na czym polega cały zamysł, bo zdradzi to w gruncie rzeczy wszystko na czym operuje Nier. W związku ze zbliżającą się nową wersją gry w postaci NieR Replicant ver.1.22474487139…, po prostu się od tego powstrzymam.
"Nasz świat umiera"
W stosunku do poprzednika akcja przeskakuje o ponad tysiąc lat. Jako gracze widzimy dorosłego człowieka ze swoją chorą córką, zmagających się z trudnościami jakie zrzuca na nich los w tym postapokaliptycznym świecie. Po kilku wydarzeniach akcja zostaje przeniesiona o kolejne tysiąc lat, do krainy dalekiej od zniszczonej pandemią metropolii. Wszystko wskazuje na to, że ludzkość stara się zacząć wszystko od nowa, dlatego jest znacznie biedniejsza choćby pod kątem technologicznym.
Tutaj również obejmujemy kontrolę nad ojcem, który stara się uratować swoją córkę przed śmiertelną chorobą. Wątek ten jest jednym z głównych na przestrzeni całej opowieści. Nazwany przez nas bohater spotyka na swojej drodze kolejne postacie i trzeba przyznać, że jest to iście wyjątkowa gromadka. W pierwszej kolejności jest to Weiss, czyli gadająca książka o charakterze cynika i mądrali. Później dochodzi Kaine, czyli sporo przeklinająca kobieta, której lepiej nie stawać na drodze. Oprócz tej dwójki pojawia się nieśmiały chłopiec imieniem Emil, którego smutna historia ujęła mnie jak mało co. Wymiany zdań pomiędzy nimi wszystkimi to małe mistrzostwo świata. Mocny ukłon robię w stronę twórców, za to jak poprowadzili ich relację przez cały czas trwania przygody.
Jednak nie tylko z uwagi na dialogi ta opowieść zasługuje na wielkie uznanie. Mi osobiście spodobało się to, że gra niejako wymusza na nas kilkukrotne ukończenie przygody, aby dopiero po takim czymś możliwe było powiedzenie, że faktycznie ukończyło się cały wątek fabularny. To znów wynik tego, że pan Taro Yoko jest nieco złośliwy i woli wynagrodzić tych najbardziej upartych, lub najbardziej zafascynowanych wykreowanym przez niego światem.
Nie jest to jednak jedyny zabieg, który odróżnia grę od reszty produkcji. Jest nim też to jak działa ostatnie zakończenie - żeby je poznać trzeba sporo poświęcić i to dosłownie. Nie chcę więcej zdradzić, ale wszyscy, którzy grali na pewno wiedzą o co chodzi. I myślę, że doceniają pomysł. To zresztą genialne wykorzystanie medium jakim są gry, do opowiedzenia historii. Nie ma w tej materii nic lepszego, niż połączenie opowieści bezpośrednio z rozgrywką.
"Weiss, ty debilu!"
Nier względem swojego poprzednika zaliczyło dość znaczny postęp, ale wciąż było do tyłu względem wielu nawet starszych gier. To zapewne jeden z powodów, dla których produkcja studia Cavia nie cieszyła się zbyt dużym powodzeniem. Nie jest jednak tak, że źle się w tę grę gra. Kilka znaczących elementów jak choćby walka jest wykonanych przeciętnie. Podobnie było z sekwencjami platformowymi, które mogły po prostu męczyć. Zmagać się trzeba było również z pewnego rodzaju powtarzalnością i monotonnością rozgrywki - to już jednak zależy od osobistych preferencji.
Nie ma tutaj już latania na smoku. To w zasadzie typowe RPG akcji w japońskim wykonaniu. Dostajemy rozległą krainę, w której swoistą bazą wypadową jest rodzinna wioska głównego bohatera. Tutaj otrzymujemy pierwsze i późniejsze zadania główne i dodatkowe. Tutaj też zrobimy zakupy, czy zajmiemy się uprawą ogródka - co już raczej zainteresuje osoby chcące zdobyć platynowe trofeum. Po opuszczeniu wioski trafiamy do różnych lokacji - począwszy od opuszczonych świątyń, a na innych osadach kończąc.
Poza walką, rozwijaniem broni (z pomocą zdobytych surowców), czy wykonywaniem zadań pobocznych, mamy też dodatkowe atrakcje jak choćby łowienie ryb. Nie jest to jednak coś, co skutecznie odciąga od głównego wątku fabularnego. W walce z kolei używamy przede wszystkim różnego rodzaju oręża, ale ciekawym dodatkiem jest możliwość "strzelania" jednocześnie. Do tego służy magiczna księga, która się otwiera i wystrzeliwuje magiczne kule. Podobnie jak pody w Nier Automata.
Na uwagę i wyróżnienie zasługuje również ścieżka dźwiękowa Niera, która do tej pory jest jedną z moich ulubionych w grach w ogóle. Wyróżnia się swoim brzmieniem, ale dużą tego zasługą jest fikcyjny język jakim posługuje się Emi Evans - wokalistka zatrudniona do wykonania utworów. Śpiewane utwory słyszymy wręcz bez przerwy (co niektórych męczyło), również podczas eksploracji. Sam charakter muzyki płynnie zmienia się wraz z zaistniałą sytuacją.
Następną grą stworzoną przez ekipę Yoko Taro jest Drakengard 3. To jedna z najbardziej charakterystycznych gier jakie możecie ujrzeć wśród tych nieco bardziej głośnych. To kolejny przykład produkcji, której sporo można zarzucić jeśli chodzi o wykonanie. Nie działa najlepiej, bo często gubi klatki, grafikę ma średnią, a ponadto nie najlepiej się w nią gra. Różne są tego przyczyny. Z jednej strony finansowanie, a z drugiej stosunkowo niewielkie możliwości studia. Nadrabia jednak całkiem innymi rzeczami, których na próżno szukać gdzie indziej, chyba że w jakichś podziemiach.
Drakengard 3 pojawiło się w 2014 roku jedynie na PlayStation 3. Jako gracze zamieszkujący Europę nie otrzymaliśmy niestety edycji pudełkowej - grę możemy nabyć jedynie z importu, lub w wersji cyfrowej. Poza podstawową wersją gry, dostępne są też fabularne dodatki w postaci DLC. Pozwalają one wcielić się w postacie, z którymi jedynie się spotykamy w podstawowym wątku.
"Po tym jak wydaliśmy Drakengard 3, wszyscy chyba już szczerze nienawidzili zrobionych przeze mnie gier. (..) Powinienem zaszyć się w górach i żyć jako pustelnik"
Drakengard 3 rozgrywa się około 100 lat przed wydarzeniami znanymi z pierwszej części. W żaden sposób jednak do nich nie nawiązuje i podąża swoją własną ścieżką. Wcielamy się w niejaką Zero, która jest jedną z kapłanek potrafiących manipulować magią za pomocą pieśni. Wraz ze swoim smokiem wyrusza na misję zgładzenia wszystkich swoich sióstr, które rządzą określonymi regionami świata. Wraz z postępem fabularnym odkrywamy prawdziwe motywy, jakie stoją za rządzą zemsty naszej bohaterki.
Podobnie jak w przypadku poprzedników należących do uniwersum, trudno bez zdradzania treści fabularnych ukazać czym tak naprawdę jest opowieść przedstawiona w tej grze. Podobnie jak w opisanych wcześniej przypadkach, znów mamy do czynienia z odbiegającymi od normy motywami. W tym przypadku są to głównie postacie i wątki jakie się tu przewijają. Sporo w tym wszystkim wszelkiego seksu, zboczeń, niewinności, bezsensownego okrucieństwa, a nawet niewolnictwa.
Dlatego też Drakengard kierowane jest do dorosłego odbiorcy, bo nie ma tutaj miejsca na podteksty, czy cenzurę. Wszystko przedstawione jest bezpośrednio, bez owijania w bawełnę.I tutaj znów, aby wszystko dokładnie poznać, należy zabrać się za wszystkie zakończenia w podstawce, a dodatkowo ukończyć DLC, w których wcielamy się w siostry, które Zero zamierza zamordować. Ta bezpośredniość i wyjątkowo nakreślone postacie (jak choćby człowiek, który zestarzał się w przyśpieszonym tempie, bo zbyt często uprawiał seks) to jedne z powodów, dla których Drakengard 3 jest tak urzekające i (powiedzmy sobie szczerze) wyjątkowe. Nie jest to co prawda nic wyszukanego, ale w każdym medium potrzebne są również takie dzieła. Mógłbym rozpisać się bardziej, ale nie chcę nikomu odbierać przyjemności z zapoznawania się z tymi postaciami i ich perypetiami.
A ten dalej swoje
Niestety, to kolejny przykład na to, że Taro Yoko przez długi czas nie mógł wraz ze swoimi zespołami liczyć na odpowiednie wsparcie. Dlatego też również Drakengard 3 ma swoje dotkliwe bolączki. Znów nie gra się w to najlepiej i ja osobiście największe zarzuty mam tu do sekwencji, w których sterujemy smokiem. Idąc dalej, sporo tutaj problemów z płynnością gry, bo spadki animacji sięgają nawet poziomu 15 klatek na sekundę. Grafika też nie jest czymś, co odpowiednio pokaże moc PlayStation 3.
Mimo to gra ma w sobie coś, co nie pozwala przerwać zabawy - przynajmniej w moim odczuciu. Sama rozgrywka w sobie jest wystarczająco wciągająca i tylko trochę odbiega od tego co mieliśmy w "jedynce". Znów likwidujemy spore zastępy wrogich żołnierzy, a czasami wskakujemy na grzbiet smoka, by walczyć w przestworzach, bądź siać spustoszenie na ziemi. W misjach dodatkowych robimy to samo, choć różnią się cele. I tak samo jak w oryginale mamy tutaj podział na misje.
To co tak mocno przyciąga do tej gry, to tak jak wspominałem wcześniej sama fabuła, dialogi pomiędzy postaciami, zabawne sytuacje w których się znajdują (zwłaszcza duet wrednej i niecierpliwej Zero z niezdarnym Mikhailem). Jeśli natomiast chodzi o trollowanie Yoko Taro, tutaj osiągnął swoje wyżyny, wkurzając nawet największych fanów jego gier. Mowa o ostatnim zakończeniu, do poznania którego trzeba uporać się z grą rytmiczną, która jest po stokroć trudniejsza od tego co prezentował pierwowzór.
Za ścieżkę dźwiękową ponownie odpowiada Keichii Okabe, który zaskarbił sobie uznanie dokonaniami na rzecz Nier. Tutaj jednak mamy do czynienia z czymś zgoła odmiennym. Wielokrotnie usłyszymy tutaj miks muzyki klasycznej ze współczesną elektroniką sięgającą nawet brzmień typu dubstep. Próżno gdziekolwiek szukać czegoś podobnego, tym bardziej tak dobrze wykonanego.
Nier Automata to świetna gra, ale nie jest najlepszą stworzoną przez Yoko Taro
Słowem podsumowania, Nier Automata mimo największej popularności w moim osobistym rankingu znajduje się na trzecim miejscu. Fakt, gra jest znacznie lepiej wykonana od swoich poprzedników, ma też bardzo dobrze napisany scenariusz, wciągającą rozgrywkę z (w końcu!) przyzwoitym systemem walki, ale niestety nie byłem tak zauroczony przedstawionymi postaciami, czy wydarzeniami. Swego czasu wystawiłem w swojej recenzji tej produkcji 10/10, ale dlatego, że uznałem ją za grę wybitną. To było wręcz spełnienie moich marzeń, choć jak się okazuje, mogło być lepiej.
W moim wywodzie nie chodzi nawet o to, że Nier Automata spośród wszystkich wymienionych gier jest najbardziej stonowane. Jest najprostsze, również jeśli chodzi o tematykę wokół której się porusza. Szanuję z całego serca, ale zdecydowanie bardziej kupuję pierwszego Niera, którego ze wszystkich gier z serii stawiam na pierwszym miejscu. Za nim plasuje się Drakengard 3, a dopiero po przygodach Zero umieszczam egzystencjalną opowieść 2B i reszty androidów. Jeśli pod jakimś względem przewyższa pozostałe, to tylko pod kątem technicznym, czy ogólnego poziomu wykonania.
Nier Automata również wykończyło mnie emocjonalnie, ale głównie z uwagi na to, jak twórcy zabawili się z moją nostalgią odnośnie pierwszej części - coś, co przeżyć może jedynie fan poprzednika nigdy nie podejrzewający, że jego ulubiona gra dostanie kontynuację. Zwłaszcza, że Nier Automata to kontynuacja żartobliwego zakończenia, którego nie było w samej grze. Cieszyłem się, że w grze Taro Yoko można w końcu cieszyć się rozgrywką, choć niestety również pod tym względem mogło być lepiej, a przedstawiony świat mógł być ciekawszy - to już jednak można wytłumaczyć postapokalipsą.
Dlatego mam wysokie oczekiwania odnośnie zbliżającego się remastera pierwszego Niera. Być może w końcu będzie to taka gra jaką być powinna od początku. O ile nic nie zostanie zepsute. Pierwszy zarzut już mam, a mianowicie brak możliwości wcielenia się w ojca - wersję, którą ostatecznie bardziej kupuję. Nie do końca podoba mi się nieco zmieniony wygląd postaci i nowe aranżacje utworów, ale być może będą to wszystkie wady.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do NieR: Automata.
Przeczytaj również
Komentarze (38)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych