Klangor - wywiad z Arkadiuszem Jakubikiem. "W celi czułem się jak zamknięty z grupą Hannibali Lecterów"

Klangor - wywiad z Arkadiuszem Jakubikiem. "W celi czułem się jak zamknięty z grupą Hannibali Lecterów"

Roger Żochowski | 24.03.2021, 21:30

Recenzję pierwszych dwóch odcinków "Klangoru", nowego thrillera produkcji Canal +, mogliście już przeczytać na naszym serwisie. Mieliśmy okazję spotkać się z Arkadiuszem Jakubikiem i porozmawiać między innymi o jego roli, o tym dlaczego spędził 3 dni w więzieniu i jak pracowało mu się na planie gry Observer, gdzie wcielił się w jedną z postaci.

Roger: Klangor to głośny, wielokrotnie powtarzany dźwięk wydawany przez żurawie. Mógłbyś powiedzieć w jaki sposób ten tytuł nawiązuje do wydarzeń z serialu? Szczerze powiedziawszy musiałem wygoglować, co w ogóle oznacza to słowo, więc wcale taki mądry nie jestem (śmiech). 

Dalsza część tekstu pod wideo

Arkadiusz: Uśmiecham się, gdy zadajesz mi to pytanie, bo też skorzystałem w tym przypadku z Google. Coś mi tam świtało w głowie, ale musiałem sobie doprecyzować. Klangor słownikowo oznacza klekot żurawi i zwiastuje zbliżającą się wiosnę, nadejście nadziei. I to słowo „nadzieja” jest tutaj kluczowe, zwłaszcza dla mojego bohatera, psychologa więziennego, który zostaje postawiony wobec dramatycznej sytuacji, gdy w niejasnych okolicznościach znika jego córka. Cały czas wierzy w to, że uda mu się ją odnaleźć, mimo iż wszyscy rzucili już ręczniki. Serial mógłby nazywać się „Nadzieja", ale byłoby to dość naiwne i bezsensowne. Klangor jest intrygujący i niepokojący zarazem. To, że widzowie serialu będą musieli sprawdzić jego znaczenie, nie oznacza przecież, że od razu zostaną fanami ornitologii (śmiech). 

W serialu wcielasz się w więziennego psychologa. Czy przygotowując się do roli konsultowałeś pewne kwestie z osobami, które wykonują podobny zawód? Swego czasu na junkecie Watahy rozmawiałem z Aleksandrą Popławską, która wcielała się w serialu w panią prokurator i wspominała, że pomagała jej krewna, która faktycznie jest prokuratorem. 

Wiele lat temu miałem możliwość spędzenia kilku dni w więzieniu. Oczywiście, żeby nie było, nie zostałem za nic skazany (śmiech). Przygotowywaliśmy się do adaptacji teatralnej powieści Jeana Cau pod tytułem "Litość boga". Moja mama w moich rodzinnych Strzelcach Opolskich była wtedy radną, dzięki czemu udało się jej załatwić nam wstęp do zakładu karnego numer dwa w tychże Strzelcach. Zresztą ta miejscowość znana jest z zakładów karnych, bo są tutaj aż dwa więzienia. Jedno koło dworca, a drugie po drodze do mojej dawnej szkoły, więc w młodości codziennie tam przechodziłem. Mówiąc krótko - razem z kolegami aktorami zamknąłem się tam na trzy dni. Mieliśmy możliwość spędzenia nocy w celi, rozglądania się, poczucia, dokładnego poznania tego miejsca. Spotkaliśmy się z „grypsującymi”, „frajerami”, ale także z „cwelami”, czyli tymi ludźmi, którzy są poza marginesem społeczności więziennej. Najtrudniejsze, czy najstraszniejsze, były oczywiście spotkania z grypsującymi. Czułem się przy nich jak zamknięty w celi z grupą Hannibali Lecterów. Ale najważniejszym elementem naszej wizyty były spotkania z psychologami więziennymi. 

Klangor - wywiad z Arkadiuszem Jakubikiem. "W celi czułem się jak zamknięty z grupą Hannibali Lecterów"

I w rolę takiego psychologa, przypomnijmy, wcielasz się w Klangorze.

Dokładnie. Każde piętro w zakładzie miało swojego psychologa. Historie, jakie nam opowiedziano, były tak wstrząsające, że cały czas je pamiętam. I to doświadczenie było dla mnie bazą, na której mogłem zacząć budować postać Rafała Wejmana, głównego bohatera Klangoru. A co jeszcze mogło mi pomóc w przeobrażeniu się w tę postać? Było to pytanie, które musiałem zadać sam sobie. Zapomnieć o aktorstwie, pomyśleć o moich dwóch synach, którzy są w wieku serialowych córek Wejmana i zapytać - co ty byś zrobił stary, gdyby któremuś z twoich synów mogło się przytrafić coś złego? Do czego byłbyś zdolny? Gdy znalazłem tę odpowiedź przeraziłem się. Rafał Wejman to sympatyczny, przyzwoity, fajny gość, którego widz może szybko polubić. Rafał stara się pomagać osadzonym w ich problemach, nie zawsze może, ale stara się. Jednak postawiony wobec tak dramatycznej sytuacji jak zaginięcie córki, zacznie się zmieniać, niszczyć swój fundament, łamać zasady i kręgosłup moralny. Do czego będzie zdolny taki człowiek? Tego oczywiście nie mogę zdradzić. Droga jaką miałem do przejścia jako postać, od jasnej strony mocy do ciemnej, jest drogą fascynującą, ale jednocześnie straszną.

Przez lata kojarzony byłeś głównie z rolą w „13 posterunku”, trochę się ta łatka do Ciebie przykleiła. Dziś jesteś jednak jednym z najbardziej lubianych i rozchwytywanych aktorów. Którą swoją rolę uważasz za najlepszą i z którą chciałbyś być na ten moment kojarzony? Bo wiadomo, rola życia dopiero przed tobą (śmiech). 

Dla mnie najważniejszą rolą jest Edward Środoń z filmu „Dom Zły”. Dlaczego? Bo to jest film, który wymyka się wszelkim klasyfikacjom, jest ponadczasowy, to prawdziwa podróż w głąb ludzkiej duszy i natury. To jest film, w którym mamy Dostojewskiego, Szekspira i Biblię. Film, który próbuje zadać pytanie na temat kondycji człowieka, genezy jego natury. I odwieczne pytanie –  czy w człowieku jest więcej dobra czy zła... Zadawałem sobie je również i teraz przy „Klangorze”, ale po raz pierwszy było to właśnie przy filmie „Dom zły”. Pytania w rodzaju: „Jakubik, czy jeśli wiedziałbyś, że możesz ukraść wielką sumę pieniędzy, popełniając morderstwo, o którym nikt by się nie dowiedział, to czy byłbyś w stanie to zrobić? Jakubik odpowiedz, czy byłbyś do tego zdolny?” Na początku pracy była różnica zdań między mną i Wojtkiem Smarzowskim, bo uważałem, że w życiu bym tego nie zrobił. Ale im bardziej wchodziłem w rolę i przedstawioną historię, zdając sobie sprawę z niedoskonałości ludzkiej natury, natury Edwarda Środonia, nie byłem już tego tak na 100% pewny. 

Na pewno nie da się ukryć, że lubisz grać w takich mrocznych, depresyjnych wręcz produkcjach. Ale teraz da się zauważyć, że jest w Polsce wysyp kryminałów. Tworzą je bardzo chętnie HBO, Netflix, CANAL +. Patrząc na wyniki oglądalności zdaje się, że Polacy bardzo polubili ten gatunek. Nie wydaje ci się, że może w pewnym momencie nastąpić przesyt?

Ja nie jestem do końca admiratorem seriali kryminalnych sensu stricte. Produkcji, w których ktoś zabił, jest dochodzenie, inspektor z wielkiego miasta, który przyjeżdża na prowincję itd. „Klangor” to dla mnie bardziej obyczajowy dramat psychologiczny, w którym na pierwszy plan wychodzi rodzina. Bohaterowie dążą do pewnego celu, a widz cały czas im kibicuje zastanawiając się czy się uda czy nie. Serial zakłada swoisty kostium thrillera, ale nie mamy tu sztampowego kryminału, najlepiej z dwoma inspektorami, jednym starszym, drugim młodszym, którzy próbują znaleźć mordercę, a w międzyczasie kłócą się miedzy sobą. Oryginalny scenariusz Kacpra Wysockiego wymyka się wszelkim schematom, kliszom, które faktycznie mogą już trochę nudzić. Najważniejsze są relacje w rodzinie Rafała, bardzo niejednoznaczne. Wejmanowi nie układa się z żoną. Sam wychowuje córki, pracuje jakby na dwa etaty. Oprócz psychologa więziennego jest w domu sprzątaczką, kucharką, pralką. A jego żona pracuje 300 kilometrów od domu, opiekuje się w Niemczech starszymi osobami. W roli mojej żony zobaczymy cudowną i znakomitą Maję Ostaszewską.

No właśnie. Dopiero na planie Klangoru po raz pierwszy w historii miałeś okazję zagrać w duecie z Mają Ostaszewką. 

Znamy się z Mają 33 lata, niebywałe, ale nigdy do tej pory nie spotkaliśmy się na planie. Byłem zachwycony, że w końcu mogliśmy razem coś zrobić. I tę naszą relację trzeba było wymyślić, pogłębić i wypełnić emocjami. To małżeństwo, które jest na rozdrożu. Mieszkając daleko od siebie, płomień, jaki był między nimi, wypalił się. I nagle są zmuszeni do skonfrontowania się z tragedią zniknięcia córki. Muszą być razem, by się nawzajem wspierać, ale emocjonalnie nie do końca coś ich jeszcze łączy. Niezwykle istotne są też relacje z moimi córkami, zwłaszcza ze starszą, Hanią, tą która ma trudniejszą instrukcję obsługi, nie jest kochanym przytulakiem, ma trudniejszy charakter i czuje się winna zniknięcia siostry. Jest to też więc historia ojcostwa, bardzo pokomplikowana. 

Klangor - wywiad z Arkadiuszem Jakubikiem. "W celi czułem się jak zamknięty z grupą Hannibali Lecterów"

Zmieńmy na koniec trochę temat. Miałeś okazję użyczyć swojego wizerunku w grze Observer. Możesz coś więcej o tym opowiedzieć? Podobała ci się ta przygoda? Chciałbyś wrócić na plan np. przy kolejnej grze Bloobera?

Bardzo bym chciał wrócić na plan Bloobera. Bloober Team dokładnie, ale rozumiem, że w slangu graczy można powiedzieć Bloobera (śmiech). Panowie z Krakowa absolutnie zyskali moją sympatię. Pamiętam spotkanie na 10-lecie ich firmy w kopalni soli w Bochni. Aby uświetnić ten jubileusz zagrałem dla Bloober Team koncert z moim zespołem Dr Misio. Dla mnie jako aktora spotkanie przy realizacji gry „Observer” z Blooberami to było niebywałe doświadczanie. Mam nadzieję, że kiedyś to powtórzymy.

A miałeś okazję spotkać się z nieżyjącym już niestety Rutgerem Hauerem, który również pojawia się w grze?

Niestety nie, bo każdy miał swoje zdjęcia oddzielnie. Ale też narzędzia, które dostałem do ręki, gdy założyli mi kostium z tymi wszystkimi znacznikami, gdy chodziłem pomiędzy kilkudziesięcioma kamerami, które mnie kręciły, a moją postać można było od razu zobaczyć przetworzoną na ekranie, to było po prostu fantastyczne.

Twoi synowie pewnie też się ucieszyli, że mogli zobaczyć tatę w grze wideo?

Mało tego, zabrałem na plan młodszego syna, który bardzo interesował się informatyką i grami. Spędził sporo swojego życia grając i trochę marzył o tym, by pracować w firmie, która zajmuje się produkcją gier. Był ze mną na planie cały dzień i oszalał ze szczęścia. Mógłbym zresztą opowiadać o tym jeszcze kilka godzin. Choćby o reżyserze takiej gry, który odpowiada za zupełnie inne obszary kreowania przestrzeni i tego, co zobaczymy na ekranie, niż reżyser filmowy. Rozmawiałem ze scenarzystą, który opowiadał jak pisze się skrypty do gier. To było dla mnie nowe i arcyciekawe doświadczenie. Cały czas kibicuję chłopakom z Krakowa i trzymam za nich kciuki. Młodszy syn, który jak wspomniałem był wówczas zafascynowany światem gier i informatyką, zdał na Politechnikę Warszawską w tym kierunku, ale po roku zrezygnował i przeniósł się do.... szkoły teatralnej (śmiech).

Czyli idzie w ślady taty. Dziękuję za wywiad i do następnego spotkania, może porozmawiamy wtedy trochę dłużej o Twojej słynnej kontuzji łokcia po graniu w FIFĘ (śmiech).

Roger Żochowski Strona autora
Przygodę z grami zaczynał w osiedlowym salonie, bijąc rekordy w Moon Patrol, ale miłością do konsol zaraziły go Rambo, Ruskie jajka, Pegasus, MegaDrive i PlayStation. O grach pisze od 2003 roku, o filmach i serialach od 2010. Redaktor naczelny PPE.pl i PSX Extreme. Prywatnie tata dwójki szkrabów, miłośnik górskich wspinaczek, powieści Murakamiego, filmów Denisa Villeneuve'a, piłki nożnej, azjatyckiej kinematografii, jRPG, wyścigów i horrorów. Final Fantasy VII to jego gra życia, a Blade Runner - film wszechczasów. 
cropper