Deficyt PlayStation 5 - kto zawinił?
Czasem odnoszę wrażenie, że czas się cofnął do ery przed nadejściem wszechobecnego Internetu. Premiera PlayStation została rozłożona w czasie na poszczególne regiony. Dla przykładu, u nas sprzęt pojawił się relatywnie późno. Podobnie zresztą jak wcześniej legendarny Pegasus (bo NESa oficjalnie do dziś nie widzieliśmy).
Dzisiaj, obserwując sytuację z najbardziej pożądanym sprzętem do grania w historii, mimowolnie nachodzi mnie myśl o tej historycznej cykliczności. Wówczas jednak granie stanowiło niszę w pełnym znaczeniu tego słowa. Jak sprawy mają się obecnie? Wszyscy wiemy. Posiadanie ostatniej konsoli Sony stało się modnym luksusem. Luksus ma jednak to do siebie, że bywa kosztowny. PlayStation 5 w chwili ogłoszenia ceny przez producenta, nie należało do szczególnie wystrzelonych inwestycji. Nie powstrzymało to jej wzrostu. Niestety, kupujących również nie powstrzymuje zawyżanie cen. Skalperowskie nawyki przenikają z tego powodu również do sieci sprzedaży. Pytanie brzmi, dlaczego tak się dzieje i kto zapoczątkował ten nieustający proceder? Wcale nie pociesza myśl o jeszcze większym cyrku w sektorze kart graficznych.
Iluzja wygody
Proceder skalperstwa istniał w branży od dawien dawna, lecz zasadniczo nie miał jak przybrać na sile. Nawet jeśli ktoś z względnym kapitałem, szukający miejsca na potencjalny zysk, zdecydował się na zakup konsol w trybie online - zawsze pozostawała opcja zakupu w sklepie. PlayStation 5 w moim całym życiu gracza, stanowi pierwszy sprzęt do grania zakupiony przez sieć. W pewnych sferach zawsze pozostawałem tradycjonalistą, tak samo jak w odwiecznym dylemacie "pudełko/cyfra". Nic nie zastąpi uczucia fizycznego zakupu, odbierając pudło z konsolą wraz z paragonem, na wypadek niepożądanej wady fabrycznej. Decyzja o rozpoczęciu wyłącznie sprzedaży internetowej była jak nieświadome wyciągnięcie ręki dla wszelakich handlarzy wtórnych. Ten stan rzeczy potwierdzają kolejne doniesienia o imponujących wynikach osiąganych przez całe grupy zarabiające w ten sposób.
Oczywiście, dla wszystkich jest to sytuacja wbrew konsumenckiej uczciwości. Natomiast w świetle prawa, nie ma w tym niczego na pograniczu łamania przepisowych norm. Czy Jim Ryan zdawał sobie sprawę z konsekwencji podjętych decyzji? Czasy wokół Internetu przyzwyczaiły bardzo wielu z nas do wygody, w tym także zakupu towarów. Dzisiaj o pierwszeństwie posiadania konsoli decyduje szybszy klik i zasobność portfela. Z pozoru niby wydaje się to oczywistym i życiowym cyklem. Jednak świadome przepłacanie już teraz zaczyna wpływać na sklepowe oferty. Gdyby zarząd Sony nie przekierował sprzedaży wyłącznie w kierunku cyfryzacji, skalperstwo definitywnie straciłoby na znaczeniu. Podejrzewam, że nie byłoby mowy o takiej skali. Nie mieliśmy takich przebojów wraz z PlayStation 4, dostępnym w dniu premiery. Wyeliminowano kolejki w sklepach, na rzecz zdrowia ludzkości, lecz tym samym rozpoczął się szaleńczy pościg za świadomością posiadania nowej generacji w gospodarstwach domowych.
Jim Ryan nieustannie mówi o spektakularnym sukcesie PlayStation 5. Co do tego nikt nie ma wątpliwości. Gorzej natomiast prezentuje się sytuacja związana z ilością sprzedanych egzemplarzy gier co do faktycznej ilości użytkowanych konsol. PlayStation Plus Collection wraz z całą plejadą lepiej działających gier poprzedniej kadencji skutecznie odciągają myśl zakupu produkcji za prawie 350 zł. Okazuje się, że nadal dla niemałej grupy odbiorców, PS5 jest czymś w rodzaju ulepszonego odtwarzacza ulubionych pozycji sprzed kilku lat. Nawet ja sam najbardziej oczekuję nowogeneracyjnej aktualizacji dla Dzikiego Gonu. Zakup konsoli bez nawet minimalnego przepłacenia graniczy dzisiaj z cudem. Czy tak musiało być?
Pokaz zasobności
Często spotykam się z negatywnymi opiniami w kontekście sensu posiadania PlayStation 5. Najczęściej pochodzą one z ust osób nie wliczających się do grona posiadaczy konsoli. Ich słowa zabawnie tracą na znaczeniu w chwili zakupu konsoli po zawyżonej cenie przez nich samych. Wystarczyło, że tylko pojawiła się informacja o dostępności systemu w byle jakiej sieci sprzedaży. Ludzka zawiść nigdy nie znała odpowiedniego wyrafinowania i normy. Ta zależność oczywiście nie ma prawa odnosić do każdego/każdej z nas. Nadal miliony wolą ogrywać pozycje na wysłużonych platformach, w oczekiwaniu na stabilizację. Cierpliwość prawie zawsze popłaca. Ostatnio jeden z menadżerów PlayStation wypowiedział się o możliwej stabilizacji dopiero w przyszłym roku.
Takie informacje, nawet jeśli stanowią jeden z kilku punktów biznesowej prognozy, szybko powodują nieco większą destabilizację w społeczności, nie tylko graczy. Producenci gier również podejmują decyzję. Gdyby sytuacja związana z deficytem była umiarkowana, taki Battlefield 6 czy Resident Evil Village zostałyby pozbawione międzygeneracyjności. To wprawdzie tylko teoria, lecz bilans zysków opartych wyłącznie o gry nowej generacji mówi wiele. Wraz z szałem na punkcie PlayStation 5, ludzie zaczęli masowo przepłacać. Pokazali nieodpowiednim ludziom swoją zasobność portfela i niemal brak logicznej blokady w słuszności płacenia więcej za coś, niż trzeba. Nic dziwnego, że niedługo potem czytam komentarze w stylu "słabego przeskoku w stosunku do past-genów". Mało kto już chyba pamięta, że owy przeskok najmocniej uwydatnił się w okresie wejścia konsol w erę HD, czyli czasu ewidentnie najwyższego skoku kosztów produkcji gier. Teraz w zasadzie jest to dobra kosmetyka, z peryferyjnymi dodatkami (Dual Sense, SSD).
Na mocną różnicę musimy jeszcze zaczekać. Przez obecny stan rzeczy raczej dłużej niż zwykle. Wydawcy nie będą pchać się tylko na nowe konsole, jeśli zysk sprzedaży będzie ryzykownie niski. A tak się teraz dzieje. O Returnal zestawienie TOP 10 sprzedaży już prawie zapomniało. Łącząc wysoką cenę na życzenie klienta, znikomą ilość gier next-genowych, opinie nie mogą być inne. Zdaje się, że PlayStation przez swój niedostępny charakter urosło bardziej do rangi mody niż użytkowania. Ludzie sami na to pozwolili przez swoje nieumiarkowane chęci posiadania. A zawsze ironicznie spoglądano na posiadaczy kolejnych wariacji smartfonów Apple'a. Na wyższe lub niższe ceny zawsze głosujemy portfelem.
Łeb jak sklep
Na szersze konsekwencje nie musieliśmy długo czekać. W miesiąc po premierze, pierwsze sklepy rozpoczęły sprzedaż noworocznej dostawy konsol. O pojedynczym, "gołym" egzemplarzu mówiono jak o legendzie, która szybko stała się echem przeszłości. Zestawy kosztowały do 3 tysięcy złotych, z grą i padem. Teraz robi się jeszcze gorzej. Mówi się nawet o sklepowej podwyżce cen. Nic się jednak nie dzieje bez przyczyny. Zdaje sobie sprawę z problemami natury technicznej. W tym przypadku są to półprzewodniki, wykorzystywane nie tylko przy produkcji konsol lecz również kart graficznych. Także kosmicznie drogich. Czy to wszystko odbije się na przyszłości? Czy takie PlayStation 6 na wejściu przywita nas ceną na poziomie średnio czterech tysięcy? W końcu ludzie pokazali wrodzone skłonności do przewartościowywania rzeczy bardziej niż to konieczne. Gdyby w Sony nie zdecydowano o sprzedaży online, a konsole leżałaby na sklepach, być może byłoby nieco lepiej. Tak wciąż tkwimy w błędnym kole. Mi udało się zakupić konsolę ze styczniowego rzutu. Nie przepłaciłbym jednak aż tyle.
Uruchamianie ofert w zestawach z grami czy dodatkowym padem ma posłużyć w walce z proceduralnym skalperstwem. Sprzedawcy mogą w końcu zacząć to lepiej wykorzystywać. Bo już niejednokrotnie spotykaliśmy się z ofertami zawierającymi telewizory. Często też dodawane są gry zalegające na półkach, liczone po premierowej cenie, jeśli faktycznie przeliczyć autentyczność żądanej kwoty. I często okazuje się, że już nawet sklepy każą klientom przepłacać. Widocznie skutecznie. Kolejne rzuty znikają w ciągu kilku minut. Dalszy komentarz jest zbędny. Sytuacja utrzyma się jeszcze mniej więcej przez rok. Odbije się to na nas wszystkich. Będziemy narzekać na szczątkową ilość gier nastawionych tylko na nową generację. A same konsole? Ich pokaz możliwości ograniczy się jedynie do tytułów na wyłączność. Tych ostatnich może powstawać mniej z racji średniej sprzedaży. Oby te prognozy się nie spełniły. Częściowo my jesteśmy za to odpowiedzialni. Ale zaczęło się od priorytaryzacji sprzedaży online. Pandemia nie powoduje wszystkiego, tak przy okazji.
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych