Fenomen Dragon Balla. Jak Son Goku podbił serca Polaków
Dragon Ball w ciągu zaledwie kilku lat urósł w Polsce do rangi serii kultowej, na której wychowały się całe pokolenia, a Son Goku na zawsze zapisał się w kanonie najbardziej rozpoznawalnych postaci w popkultury.
Son Goku - imię, które kojarzy dosłownie każdy. Bardzo trudno trafić mi dziś na osobę, która nigdy nie słyszała o tej postaci. I nie trzeba być wcale wielkim fanem japońskich animacji. W gruncie rzeczy nie trzeba być nawet wielbicielem popkultury - jego się po prostu zna. To trochę jak z Pikachu, Rockym Balboa, Batmanem, Spider-Manem czy Jamesem Bondem. Nie musimy znać ich przygód, by kojarzyć bohaterów.
A o chłopaku pochodzącym z planety Vegeta, którego od zawsze charakteryzowały czarne sterczące włosy i pomarańczowe wdzianko, szczególnie głośno było w naszym kraju. Czy jest ktoś, kto wychowywał się w latach 90. (lub na początku XXI wieku) i nie miał styczności z Son Goku? Wydaje mi się, że będzie to zdecydowana mniejszość. To całkowicie normalne, gdyż szał był ogromny.
Miałem niewątpliwe szczęście sam się na ten bum załapać. Nieco rzutem na taśmę i na końcówkę, ale wystarczająco, by zaszczepić we mnie miłość do tego świata i ogromne uczucie do samego bohatera. Próbowałem latać (na szczęście bez prób z wysokości), transformować się w super saiyanina i oczywiście tworzyć Ka-Me-Ha-Me-Ha. I choć skutek był marny, to emocji, które mi wtedy towarzyszyły, nie zapomnę nigdy.
Narodziny legendy
Dragon Ball w wersji, jaką doskonale dziś znamy, pojawił się w 1984 roku na łamach tygodnika Shonen Jump od wydawnictwa Shueisha. Autorem powieści jest Akira Toriyama, a całość opowiadała o chłopcu, który wychował się na Ziemi, ale w rzeczywistości przybył z kosmosu i należy do rasy saiyanów - potężnych kosmitów, którzy uznawani są za jednych z najpotężniejszych we wszechświecie.
Manga przyjęła się tak dobrze, że niedługo później zaczęła ukazywać się w pełnych tomach (których ostatecznie wyszło ich 42), a potem otrzymała swoją zekranizowaną wersję. Pierwszy odcinek wyemitowany został w Fuji TV dokładnie 26 lutego 1986. Materiał źródłowy z mangi podzielono na dwie serie - Dragon Ball (153 odcinki) oraz Dragon Ball Z (291 odcinków). Niedługo później dorzucono do tego także Dragon Ball GT, przy którym autor oryginału zaledwie współpracował - tu dostaliśmy kolejne 64 epizody.
Dragon Ball obecnie
Czas płynął, ludzie się zmieniali, podejście do życia również, a kult tylko rósł. Po 12 latach od zakończenia serii GT wyemitowano pierwszy odcinek odświeżonego Dragon Ball Z, które nazwano Dragon Ball Kai. Fabuła była dokładnie ta sama, właściwie poprawiono po prostu kwestie wizualne i pozbyto się niepotrzebnie przeciąganych wątków. W taki sposób udało się 291 odcinków zamienić na 159, które były bardziej przystępne dla ówczesnego odbiorcy.
Co jest w tym wszystkim jednak najlepsze - mogliśmy mówić o remasterze serialu! Po kilkunastu latach wciąż cieszył się tak dużym gronem wyznawców, iż zdecydowano się go odświeżyć i raz jeszcze wypuszczać odcinek po odcinku (podobnie zrobiono teraz na przykład z Królem Szamanów). Oglądalność wciąż robiła wrażenie.
A wszyscy wiemy doskonale, że póki żelazo jest gorące, należy je kuć. I tak, gdy 28 czerwca 2015 roku zakończono emisję ostatniego odcinka Dragon Ball Kai, wiadomym było już, że dojdzie do ekranizacji mangi Dragon Ball Super - pełnoprawnej kontynuacji Dragon Ball Z (seria GT została odstawiona w formie alternatywnego spin-offu). Błogosławieństwo Pana Akiry Toriyamy było, więc dostaliśmy kolejne 131 epizodów.
Smocze Kule w Polsce
Ale o samym Dragon Ballu mógłbym pisać i pisać, a przecież chodzi o to, jak było z nim w Polsce. Tu mogliśmy go poznać dzięki stacji, która pokazała nam multum dóbr związanych z kulturą popularną - RTL 7. Pierwszy odcinek wyemitowany został w 1999, a do 2003 roku pokazano wszystkie trzy podstawowe serie (od 2002 już nie jako RTL 7, ale TVN Siedem). I był to cudowny czas.
Jestem pewien, że podczas planów emisji tego anime w Polsce nikt nie spodziewał się, jak daleko to zajdzie. Zresztą, dość powiedzieć, że wszystko zostało zrobione troszkę po łebkach. Nie dostaliśmy przecież nawet oryginalnego, japońskiego dubbingu. Polski lektor nałożony był na francuski! Dziś brzmi to absurdalnie i nie wyobrażam sobie oglądać czegokolwiek w ten sposób, ale przez nostalgiczne względy wspominam to bardzo ciepło.
W pewnym momencie nie mówiło się o niczym innym, jak tylko o Dragon Ballu. Na VHS oraz DVD pojawiały się filmy kinowe (niektóre nawet z polskim dubbingiem), a w sklepach mogliśmy kupować żelki w kształcie bohaterów i różnego rodzaju małe gadżety jak pieczątki, piórniki czy długopisy (mniej lub bardziej legalnie licencjonowane). Pamiętacie karty Chio oraz naklejki dodawane do batonów Star Foods, które można było później wklejać do albumów?
Wyliczając dalej: tomy mangi od wydawnictwa JPF w każdym kiosku (nawet przy przystankach), zestawy do nauki szachów z Dragon Balla, albo figurki w sklepach… Wszystko to sprawiło, że na przełomie XX i XXI wieku każdy żył Smoczymi Kulami. Dziś, gdy wybucha na coś szał, mówi się, że niedługo wyskoczy z lodówki. Wtedy można było odnieść takie wrażenie z Son Goku. Japońska animacja zrobiła coś, co nie udało się nikomu wcześniej - podbiła serca Polaków na masową skalę.
Fenomen rośnie w siłę
Dziś oczywiście dzieciaki nie wychowują się już na Dragon Ballu, a ku serii skłaniają się jednostki, które chcą obejrzeć, na czym w dużej mierze wzorowały się dzisiejsze hitowe produkcje anime. Czy oznacza to, że wszystko wygasa? Nic bardziej mylnego! Dragon Ball Super spotkał się z naprawdę dobrym przyjęciem i podobnie było z filmem kinowym o Brolym, który zadebiutował w 2018 roku.
Teraz wiemy już, że planowana jest kolejna pełnometrażowa produkcja, która prawdopodobnie ma stanowić wstęp do nowej serii anime - manga jest już bowiem sporo za tym, co zdążono zekranizować. Swoją drogą, jeśli jesteśmy już przy komiksach, te sprzedają się naprawdę dobrze i za każdym razem plasują się nieźle, jeśli chodzi o wyniki w skali globalnej.
Również w Polsce jest pod tym względem bardzo fajnie - kolejne tomy cały czas się ukazują, a pamiętam, że JPF bardzo chwalił sprzedaż, jaką generuje manga Dragon Ball Super. Co będzie dalej? Tego nie wie nikt. Jedno jest pewne - Son Goku na zawsze zapisał się wielkimi literami na kartach historii popkultury i prawdopodobnie zostanie tam już na zawsze.
Nauczył nas, że nigdy nie warto się poddawać i zawsze trzeba mierzyć wysoko. Mam ogromną nadzieję, że będzie przekazywał to także kolejnym pokoleniom. Wybranie go jako jednego z ambasadorów Igrzysk Olimpijskich w Tokio to dowód na to, że może nas jeszcze niejednokrotnie zaskoczyć, jak robił to bardzo dużo razy.
Przeczytaj również
Komentarze (42)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych