Lupin (2021) - recenzja drugiej części serialu [Netflix]. Co zrobiłby Lupin?
Dalsza część festiwalu absurdów, którego nie sposób nie lubić. Assane Diop wprowadza swoją grę w ostatnią fazę, lecz policja zna już jego nazwisko. Czy uda mu się dokonać zemsty? Może lepiej byłoby się wycofać?
Kiedy ostatni raz widzieliśmy się z naszym współczesnym Lupinem, szukał właśnie swojego syna, który chwilę wcześniej został porwany przez zabójcę jego ojca, człowieka na usługach Pellegriniego. Pomoc może nadejść z nieoczekiwanej strony, jako że na miejscu jest również detektyw Guedira, który jako jedyny domyślił się kto kryje się za pseudonimami Lupin, czy Sernine. Startujące w tym miejscu pięć odcinków kończących pierwszy sezon to w zasadzie po prostu więcej tego samego za co widownia pokochała/znienawidziła pierwszą transzę. Niemożliwie dopracowane plany, spektakularne zwroty akcji, fenomenalnie głupie niedopatrzenia. Jest tu dosłownie wszystko.
Lupin (2021) - recenzja drugiej części serialu [Netflix]. To ma być ten geniusz?
Z pomocą Guediry, Assane'owi udaje się namierzyć porywacza swojego syna. Do konfrontacji dochodzi w starej, opuszczonej rezydencji, w której czarnemu charakterowi udaje się znaleźć sprawna strzelbę i amunicję do niej, bo to takie normalne, że w opuszczonych, porośniętych pajęczyną i kilkucentymetrową warstwą kurzu budynkach leżą sobie takie rzeczy. To ledwie połowa pierwszego odcinka, a co bardziej wrażliwi odbiorcy już przewracają oczami, a ja uśmiecham się głupkowato pod nosem. A dalej jest tylko lepiej! Oto człowiek z mózgiem tak wielkim, że bezkarnie okradł Luwr, który potrafił zamienić się niepostrzeżenie miejscami z więźniem, który gubi ogony, jak dzieci drobniaki... Wchodzi nocą do budynku, w którym znajduje się uzbrojony przeciwnik... Z latarką w ręku. Włączoną. W takich chwilach nawet ja zaczynam kręcić nosem. Rozumiem, że to tylko fikcja i trzeba traktować ją z przymrużeniem oka, ale co innego niemożliwie perfekcyjny, pełen szczęśliwych zbiegów okoliczności plan, a co innego zwyczajna głupota głównego bohatera. Nie jest to może poziom oddania jedynej kopii niepodważalnego dowodu winy Pellegriniego obcym ludziom w nadziei, że można im ufać, ale i tak boli.
Aktorzy w dalszym ciągu robią co najmniej porządną robotę. Najjaśniej błyszczy oczywiście Omar Sy jako szarmancki, pełen uroku i przebiegłości Assane Diop, ale to nie tak, że reszta jest słaba. Po prostu Sy ma największe pole do popisu. Jedyną postacią, której nie lubię tak ze względu na charakter, jak i mierną grę aktorską jest Claire (Ludivine Sagnier), dla której granie przejętej oznacza gapienie się szeroko otwartymi oczami w sufit i molestowanie włosów swojego syna. Ponieważ cały serial w luźny sposób oparto na motywach z powieści Maurice'a Leblanca, należy pogodzić się z faktem, że kolejne postacie to bardziej pewne archetypy, a nie ludzie z krwi i kości. Źli mają złośliwe miny, noszą skórzane kurtki, itd. Osobiście nie mam z tym żadnego problemu, ale wiem, że części widzów się to nie spodoba, więc warto wspomnieć.
Lupin (2021) - recenzja drugiej części serialu [Netflix]. Dziesięć kroków przed przeciwnikiem
W pozostałych odcinkach obserwujemy już w zasadzie tylko wielki finał starcia między Pellegrinim, a Diopem. Każdy kolejny odcinek zbudowany jest z grubsza tak samo - obecne wydarzenia poprzetykane są wspomnieniami z przeszłości, które w jakiś sposób odnoszą się do tego, co widzimy teraz, następnie spektakularne rozwiązanie konfliktu i retrospekcja pokazująca jak do tego doszło. Z jednej strony kolejne pomysły scenarzystów potrafią intrygować - nawet jeśli czasami zdarza im się przesadzić z fantazją - z drugiej formuła bardzo szybko zaczyna robić się nieświeża. Zwłaszcza w połączeniu z mało wiarygodnymi zwrotami akcji. Nie jestem prawnikiem i w ogóle o prawie wiem tylko tyle, że wolę nie mieć z nim zbyt wiele do czynienia, ale jestem względnie przekonany, że ostateczne rozwiązanie całej sytuacji za Chiny nie przeszło by w sądzie. Chyba, że francuskie prawo różni się pod tym względem od naszego.
Druga połowa pierwszego sezonu (z, mam nadzieję, kilku) "Lupin" to wciąż wciągająca, mocno zakorzeniona w lekkiej, literackiej fikcji opowieść, która powinna przypaść do gustu większości fanów historii o szczegółowo przygotowanych i bezbłędnie wykonanych włamaniach. Główny bohater ocieka wręcz charyzmą, charakterystyczna ścieżka dźwiękowa nadaje wydarzeniom odpowiedni ton, a kolejne etapy tej przygody, choć stopniowo coraz mniej wiarygodne, wciągają i sprawiają, że chce się oglądać dalej. Ale spójrzmy też prawdzie w oczy - scenariusz "Lupin" jest najzwyczajniej głupi i nie miałby najmniejszych nawet szans ziścić się w prawdziwym świecie. Albo rozumiemy to i czerpiemy radość z patrzenia jakiż to absurd twórcy serialu zaserwują nam tym razem, albo oczekujemy realizmu i nie zostawiamy na kolejnych zwrotach akcji suchej nitki. Bo jeśli się chce, to można przyczepić się do praktycznie każdego jednego odcinka. Co kto lubi. Ja tam nie mam problemu z zawieszaniem niewiary. Nawet śmierć Snoke'a w "Ostatnim Jedi" Nie sprawiła, że wyszedłem z kina, więc i z "Lupin" bawiłem się świetnie. Nawet mój siedmioletni syn obejrzał jeden odcinek ze szczerym zaciekawieniem. I chyba tak właśnie trzeba na tę produkcję patrzeć, aby móc się nią cieszyć - oczami dziecka. Biada tym, którzy już tak nie potrafią.
PS Ocena z perspektywy kogoś, kto godzi się z przyjętą konwencją. Bez tego byłoby pewnie dwa oczka niżej.
Atuty
- Klimatyczna ścieżka dźwiękowa;
- Wyraziste, choć raczej stereotypowe postacie;
- Głupi jak cholera, ale mimo to wciąga jak bagno;
- Porządne domknięcie napoczętych wątków.
Wady
- Kolejne zwroty akcji są tak kosmicznie niewiarygodne, że potrzeba bardzo dużo dobrej woli, aby je przełknąć;
- Sporadyczne głupie decyzje w innym wypadku inteligentnych postaci.
"Lupin" to twór niezwykle polaryzujący. Z jednej strony jest to świetna propozycja dla fanów 'heist mobies', z drugiej ci sami fani mogą nie znieść absurdalności kolejnych zwrotów akcji.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych