Monster Hunter (2020) – recenzja filmu [Canal+]. Efektowna cutscenka
Paul W.S. Anderson to człowiek, którego zawsze będę szanował za wspaniałą ekranizację Mortal Kombat z 1995 roku, ale już niekoniecznie za filmową serię Resident Evil, która z każdą kolejną częścią coraz bardziej obniżała loty. Teraz zabrał się za Monster Huntera, jedną z najgorętszych marek w grach wideo w ostatnich latach. Co z tego wyszło?
Przyznam się szczerze, iż od początku podchodziłem do tego filmu sceptycznie, a pierwszy trailer tylko utwierdził mnie w przekonaniu, że będzie to popcornowe kino nastawione na efekty specjalne. Co samo w sobie nie musi być złe, o ile faktycznie dostarczy nam naprawdę dobrej rozrywki. Film zaczyna się efektowną sceną ataku stwora na statek przecinający pustynne wydmy, w fantastycznym świecie, który funkcjonuje gdzieś równolegle do naszego. Następnie akcja przenosi się do naszej rzeczywistości, gdzie patrol amerykańskich żołnierzy trafia na tajemniczą burzę, w której skrywa się magiczny portal przenoszący oddział do tego drugiego uniwersum. A tu rządzą ogromne stwory przypominające dinozaury. Brzmi jak opis jednego z wielu filmów fantasy z lat 90. i nie ma się co łudzić, że dostaniemy tu ambitną historię.
Monster Hunter (2020) – recenzja filmu [Canal +]. W poszukiwaniu scenariusza
Dalej jest zresztą tylko „lepiej”, bo porucznik Artemis, w którą wciela się znana z Resident Evil Milla Jovovich, prywatnie żona Paula W.S. Andersona, musi stawić czoła nieprzyjaznemu światu. Wokół niej biegają też „NPC” z oddziału, którzy służą jako mięso armatnie dla potworów i w sumie nie warto w ogóle nawet próbować ich poznawać. Zaaklimatyzować się i przetrwać w nowych realiach pomoże Milli, jakżeby inaczej, Łowca, człowiek z magicznego świata, w którego wciela się Tony Jaa. Film nie próbuje za bardzo tłumaczyć realiów uniwersum, czym jest tajemniczy portal i o co w tym wszystkim chodzi. Tak naprawdę niewiele dowiadujemy się też o zamieszkującej ten świat ludności. Wszystko sprowadza się do akcji i kolejnych, efektownych scen. Tak jakby scenariusz tylko w tym wszystkim przeszkadzał. Jasne, w serii Monster Hunter za pierwszy plan również nie służy fabuła, ale wiemy doskonale, że przenoszenie gier do kina w proporcjach 1 do 1 zazwyczaj średnio wychodzi.
W Monster Hunter nie ma też specjalnie tego, co w filmach ważne - napięcia, emocji. Gdzieś tam majaczy wizja zagrożenia, które może wpłynąć na oba światy, ale to tylko fabularna wydmuszka. Dialogi służą jako przerywnik między kolejnymi walkami i rozpierduchą napędzaną dość dziwną muzyką, która bardziej pasowałaby raczej do nowego sezonu Stranger Things. Momentami montaż i pomysły na niektóre sceny pachną retro w niezbyt dziś zjadliwym wydaniu. A czasami to kalka rozwiązań, które zostały już przeorane przez wiele filmów, więc czeka nas też obowiązkowy trening pani porucznik, która momentalnie łapie jak posługiwać się doskonale bronią białą i walczyć z największymi potworami. Ta naiwna narracja powraca przynajmniej kilka razy.
Budowanie relacji między Artemis i Łowcą, którzy porozumiewają się innymi językami, miała potencjał do stworzenia fajnej historii opartej o motyw wzajemnego poznania, ale kompletnie nie czuć tu chemii między postaciami, a jedynie co wyszło, to kilka humorystycznych scen.
Z czasem w filmie pojawiają się też inni Łowcy, jakby na chwilę, od niechcenia. Postacie w większości nie mają jednak charyzmy, charakteru, nie poznajemy nawet ich imion, nie ma w tym jakiejś spójnej wizji, celu, tak jakby reżyser skupił się tylko i wyłącznie na tworzeniu kolejnych efektów specjalnych i walk z potworami. Milla Jovovich wypada bardzo słabo w roli porucznik, nie jest postacią wiarygodną, za to całkiem przyzwoicie radzi sobie Tony Jaa, którego jednak potencjału Anderson do końca nie wykorzystał. Czy to oznacza, że film jest totalną padaką, na którą szkoda tracić czasu? Mógłbym napisać, że tak, bo jest to produkcja, którą łatwo można zjechać od góry do dołu, ale to byłoby zbyt łatwe.
Monster Hunter (2020) – recenzja filmu [Canal +]. Coś dobrego
Skłamałbym pisząc, że film nie robi momentami wrażenia. Kilka scen nakręcono naprawdę dobrze, można wyłączyć mózg i napawać się pięknymi plenerami, pracą kamery podczas pościgów, strzelanin i walk z potworami, efektownymi najazdami i różnorodnością kolejnych lokacji jak cmentarzysko statków, gigantyczne gniazdo polujących na bohaterów stworów pachnące uniwersum „Obcego”, czy zielona oaza z ruinami dawnej cywilizacji w tle. Sceny kręcone w Kapsztadzie w Republice Południowej Afryki mogą się podobać, a scenografia momentami naprawdę daje radę.
Nie można też odmówić Andersonowi próby przeniesienia wielu elementów z gier jak choćby charakterystyczne bronie, ataki czy elementy pokroju przygotowywanie jedzenia i polowanie na monstra znane z gier wideo. Każdy potwór ma słabe strony, bohaterowie próbują je wykorzystać, odpowiednio przygotowując się do starć. Jest nawet coś na wzór craftingu i tworzenia broni pod przeciwnika czy w końcu walka w kooperacji. Każdy gracz uśmiechnie się pod nosem, gdy bohaterka zapali flarę w ciemnej jaskini, albo walcząc z bossem sięgnie po wyrzutnię RPG. Z kolei wielbiciele marki docenia epizodyczny występ Palico czy obecność takich stworów jak Rathalos czy Diablos. Zwłaszcza, że potwory wyglądają całkiem nieźle, nie sprawiają wrażenia taniego CGI i tak naprawdę pod kątem realizacji mam głównie zarzuty do walk, gdzie przeciwko sobie stają ludzkie postacie. Kamera zazwyczaj pokazuje te starcia chaotycznie, są mało czytelne, zapewne by ukryć niedoskonałości w temacie sprawności fizycznej części obsady.
To wszystko to jednak za mało, by film uznać za udany. Fani mogą jak najbardziej obejrzeć z ciekawości i dla wyłapywania kolejnych odniesień do gier i nawet uznać, że był to umiarkowanie przyjemny seans. Dla postronnego widza produkcja rzuca zbyt mało informacji na temat przedstawionego świata i staje się festiwalem kolejnych, nie do końca logicznych scen akcji, a sam finał zapowiadający kontynuację, choć bardzo efektowny, utwierdza tylko w przekonaniu, że scenariuszowo ciężko będzie z tego coś wyciągnąć. Ale w końcu ludzie masowo biegali też na kolejne Transformersy, więc może w tym szaleństwie jest metoda?
Film dostępny jest w ofercie Canal+ Premiery.
Atuty
- Odwzorowanie niektórych elementów z gier
- Tony Jaa wypada przyzwoicie
- Niektóre efekty i walki mogą się podobać
- Niezły wygląd potworów
Wady
- Bardzo słaby scenariusz, a raczej jego brak
- Brak emocji i napięcia
- Role drugoplanowe wciśnięte byle były
- Nie ma chemii między Artemis i Łowcą
- Część scen akcji jest chaotyczna
- Milla Jovovich nie pasuje do roli
- Dialogi
Typowy popcorniak na odmóżdżenie, który niestety zawodzi w zbyt wielu elementach. Są lepsze filmy z tej kategorii, więc sięgnąć po niego mogą głównie fani gier i osoby, którym nie przeszkadza brak scenariusza.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych