Resident Evil 2 - stare kontra nowe
Resident Evil 2 (1998) to książkowy przykład prawdziwego sequela. Okazała się ewolucją na polu narracji, prowadzenia akcji i relacji między postaciami. Rozgrywka wprowadza gracza prosto w sam środek wydarzeń. To już nie pojedyncze zombie w korytarzu, lecz całe hordy napierające na gracza. Prerenderowana scenografia także jest tutaj narratorem. Każde pomieszczenie opowiada tutaj jakąś historię, z reguły makabryczną.
Z historycznego punktu widzenia, to arcyważna odsłona. Prawdziwa legenda. Resident Evil 2 (2019) pojawił się na rynku dwa lata temu. Jak często zdarza się Wam wracać do nowego wydania legendarnej odsłony? Dzięki RE Engine, tytuł nadal prezentuje wysoki poziom techniczny. Wciąż nie doczekaliśmy się stosownej aktualizacji na potrzeby osiągów nowej generacji. Czyżby w niedalekiej przyszłości czaiła się perspektywa kompletnie zremasterowanej edycji? Czas pokaże. Niebawem miną okrągłe dwa lata od premiery odrestaurowanego Resident Evil 2. Nadal mamy do czynienia z remake najwyższej kategorii. Tak samo jak zupełnie nie zelżała grywalność tego dzieła. Zdarza Wam się jeszcze wracać na technicznie wyremontowany komisariat?
(nie)śmiertelna klasyka
Wróćmy do beztroskich lat dzieciństwa. Przypominacie sobie Wasze pierwsze i ostatnie czasy ukończenia? Niezależnie od rodzaju scenariusza, wybierając się po raz n-ty do Raccoon City, staraliśmy się wyśrubować jak najostrzejszy wynik. Niekiedy samookaleczając własny komfort rozgrywki. Kto nie ustanawiał sobie autorskich przeszkód w stylu restrykcyjnego zakazu używania First Aid-Sprayów lub nie skorzystania z nieskończonej amunicji? Zanim do gry wkroczyły na stałe systemy osiągnięć, to właśnie klasyczne Resident Evil 2 inspirowało na drodze stawiania sobie wyzwań. Dzisiaj sam już tego nie robię. Jedynie remake gry na moment rozbudził we mnie nastoletni zapał do kilkukrotnego przechodzenia w ciągu tygodnia. Wtedy dotarło do mnie z jak wielką grą przyszło mi się wychować na kanwie gracza. Nieważne ile jeszcze świetnych i poruszających tytułów będzie mi dane ujrzeć w akcji, Resident Evil 2 rdzennie zajmuje pierwsze miejsce. Wpadłem ostatnio w szał domowych porządków. W jednej z szuflad odnalazłem relikt nie aż tak bardzo odległej przeszłości - PSP.
Używałem konsolki stosunkowo niedawno, podczas jednej z wielu podróży liniami międzymiastowymi. Był wieczór, lekkie zachmurzenie. Nostalgia zaczęła wjeżdżać z przytupem. Uruchomiłem sprzęt, aby odkryć pobrane i zainstalowane jakiś czas temu oryginalne, cyfrowe wydanie Resident Evil 2. Klasyka jest zawsze w modzie, tudzież na topie. To szablonowe dzisiaj powiedzenie w moim przypadku, zdało egzamin nawet podwójnie. Pisany pod 32-bitowe PlayStation, interaktywne cudo survival-horrorów w dalszym ciągu stanowi tytuł absolutnie ponadczasowy. W czasach renesansu statycznego ujęcia rozgrywki (The Medium), wartość artystyczna i koncepcyjna zyskała na znaczeniu. RE2 pomimo upływu ponad dwóch dekad ani trochę nie cierpi na syndrom czerstwej narracji - czyli głównego śladu czasu oryginału z 1996 roku. Postacie zyskały bardziej emocjonalny krój, strach przed nieznanym w poczuciu obowiązku niesienia pomocy, czy zwyczajnej troski (Claire - Sherry) profesjonalnie udało się zaznaczyć, pomimo dzisiejszej prostoty oprawy. Ale gra zestarzała się godnie, dzisiaj prezentując się niczym zabytek i jednocześnie uzależniając jak dawniej.
To przywilej gier wybitnie ponadczasowych. Kiedy mechanika nie chce przegrać z przemijaniem. Ani trochę nie daje za wygraną. Przebrnąłem tamtego wieczora przez warianty A oraz B. Pamięć mięśniowa jako weterana cyklu, zrobiła swoje. Ani trochę nie utraciłem dawnej ikry bezbłędnego wymijania zombie, których modele znam na pamięć, co do pojedynczej lokacji oraz częstotliwości występowania. Tego się nie zapomina. Klasyczne RE2 skonstruowano najlepiej pod kątem opcji unikania walki bezpośredniej. Do tego poziomu zbliżył się po latach Resident Evil (2002, Capcom) z Nintendo GameCube. Lokacje są odpowiednio złączone systemem ani wąskich, ani zbyt szerokich korytarzy. Dlatego speedrunerem zostałem tylko raz w swoim życiu, przy młodzieńczej fascynacji legendą i niekwestionowanym smakiem RE2. Projekt nastoletniego życia.
Renowacja grozy
23 stycznia, 2019 roku. Dzień przed oficjalną premierą, otrzymałem reinkarnację króla survival-horrorów lat 90. Nie znałem chyba gracza nie znającego legendy klasycznego Resident Evil 2. Sequel doskonały, epokowo rozwijąjący narrację, ujęcie akcji, model rozgrywki. Uruchamiam tytuł po południu. W końcu jest zima, czas wczesnej ciemności, naturalne środowisko RE. Zero aktualizacji, czysty ekran ładowania już uruchomionej gry. Z natury wybieram scenariusz Leonem, jak nakazuje tradycja. Pierwszy kwadrans przypomina mi, za pokochałem oryginał. Tylko wtedy jeszcze nie było tak ciężko jak teraz. Wrócił mój dawny, młodzieńczy lęk gdy Wesker pierwszy raz podał mi DualShock do ręki, zaś w korytarzu dryfowało bezwładnie trzech zombie. Ten sam lęk powrócił. Tylko z poziomem oprawy niebezpiecznie zbliżonym do realizmu. I tak rozbudziła się ta sama fascynacja, chęć stawania się lepszym w manewrowaniu między trupami, przerażającymi dosadniej niż kiedykolwiek wcześniej. Capcom udowodnił, że zombie wystawiane przez ostatnie lata jedynie w celach masowej eksterminacji nie są tylko tłem. To niebezpiecznie, brutalne zagrożenie.
Kilka strzałów w głowę czasem nie wystarczało, spotkanie więcej niż czterech osobników w korytarzu równoważy się z "You Died". Stare kontra nowe. W wielu kategoriach to odwieczny dylemat. Czasem zdarzają się wyjątki. Coś bardziej na zasadzie wzajemnego uzupełniania się. Resident Evil 2 (1998) stanowi większy sequel wielkiej, epokowej gry. Po tych wielu latach nie widzimy zasadniczo żadnych wad. Czy to dzieło nostalgii czy raczej ponadczasowej jakości? W naszym przypadku to kwestia jednego i drugiego. Niezliczone popołudnia, tudzież wieczory na maxowaniu pojedynczych korytarzy aby dostatecznie poznać lokalizację każdego pikselowatego zombie. W końcu tryby takie jak Hunk czy Tofu z obecnej perspektywy nazwać można precedesorem popularnego dziś rogue-like. Przez lata utrwalił się w naszych wspomnieniach te sam, pamiętny komisariat, dawniej muzeum Raccoon City. I ten dylemat w głowie: "co dziś zacząć, Leon A czy może Claire B bądź odwrotnie?". Problemy nastoletniego fana cyklu. Kiedy wówczas bałem się trzech zombie w korytarzu, nie przypuszczałem, iż ponad dwie dekady dalej, ten lęk powróci. W czasach gdy horda trupów wywołuje chęć niepohamowanej eksterminacji, pojedyncze wróciły aby przerażać.
Resident Evil 2 (2019) to powrót króla. Dawniejszy statyw kamery pozwalał na chwile wyliczenia centymetrów aby skutecznie ominąć śmiertelny pochód. Remake wystawił skill weteranów na mocną próbę. Bez większości cut-scenek, na bieżąco zaskakuje ogromem nowości. Bo chyba zdziwiliśmy się kiedy nagle, zupełnie bez uprzedzenia zjawił się Mr.X z naturą tropiciela jak nigdy wcześniej. Sam Shinji Mikami nie krył wyrazów uznanie w świetle nowego dziedzictwa marki. Remake jest lekko wyprany ze ścieżki dźwiękowej oryginału. Masami Ueda zapewnił nam godziny epokowego doświadczenia. "Main hall", "Secure Place" czy przecudowny "Marshalling Yard" nadal okazjonalnie załączają się w mojej osobistej liście odtwarzania. Tam gdzie oryginał już nie wyrabia (poziom trudności) nadrabia renowacja. Podobnie jest ze soundtrackiem, który jednak możemy w klasycznej wersji usłyszeć. Szkoda, że nie zaoferowano tego przy okazji RE3make. Podobno nie można mieć wszystkiego. Dwa pokoleniowe wcielenia legendy RE2 zdają się lekko zaprzeczać owej maksymie.
Przeczytaj również
Komentarze (24)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych