Kena: Bridge of Spirits - Rare, patrzcie i uczcie się na nowo!
Kiedy brytyjskie Ultimate Play the Game wydawało już ostatnie tchnienia, mało kto spodziewał się, że oto w bólach rodzi się jeden z bardziej epokowych deweloperów. Chris oraz Tom Stamperowie mający bogate doświadczenie kreacji arcade'owych światów rozpoczęli ambitną działalność na własną rękę.
W świetle obecnej, korporacyjnej rzeczywistości takie ruchy zwykło określać przejściem w scenę mniej zależną. Segment AA na przestrzeni niespełna czterech lat zaczyna mocno konkurować z przedstawicielami klasy komercyjnej, czyli AAA. Kiedy udało mi się sprawdzić uroczy projekt Ember Lab zastanawiałem się czy faktycznie tytuł przynależy do niezależnej watahy. Sięgając po dziedzictwo gier pokroju The Legend of Zelda czy równie genialnego Star Fox Adventures, Ember Lab udowadnia jak ważne jest promowanie dawnej kultury gier wideo. To również lekki ukłon w stronę dawnej, kreatywnej potęgi Rareware, życiowego dzieła obu braci. Oni sami wybrali podobny kierunek przystępując do Playtonic Games, odłamu Rare. Yoka-Laylee stanowi współczesny hołd dla klasycznych platformerów 3D. Kena: Bridge of Spirits nie tylko hołduje lecz na nowo uczy, i przy tym również urzeka.
Maska tajemnicy
Siła firmy Stamperów gdzieś uleciała. Wcześniej pod patronatem Nintendo, studio tworzyło projekty życia. Nie szczędzono budżetu dla jak najlepszego efektu końcowego. Hardkorowe Donkey Kong: Country postanowiłem sprawdzić jakiś czas temu na własną rękę. Przyglądając się kultowej grze z nowej perspektywy, jej 16-bitowy rodowód nie przeszkadza ani trochę. Po latach schedę przejęło Retro Studios, lecz ojcowie pozostaną na zawsze ci sami. Rare to studio-orkiestra. Preferencje gatunkowe firmy sięgają klasyczne gry arcade, zahaczają o rozwkit platformówek, pierwszoosobowych strzelanin (GoldenEye 007, Perfect Dark, anyone?) aż wreszcię kończą na dużych grach-usługach, jak Sea of Thieves. Przy czym niestety wkradła się tendencja spadkowa. Stamperowie odeszli, podobnie jak część pracowników odpowiedzialnych za najważniejsze gry w historii całej firmy oraz branży.
Coś się kończy, coś zaczyna. Ember Lab weszli do gry relatywnie późno, choć dzięki Kena: Bridge of Spirits istnieje duża szansa na wyjście z gatunkowej niszy. Mniej więcej to samo czyni Tormented Souls z gatunkiem statycznych survival-horrorów. Przedsmakiem możliwości artystycznych skromnej ekipy stała się prześliczna animacja Majora's Mask: Terrible Fate. Sprawdźcie sami. Debiutancka prezentacja Keny przyciągnęła uwagi publiczności od samego początku. Nieco mroku rzuciła informacja o krótszym czasie trwania przygody. Pseudo-insajderska gawiedź uprzejmie donosiła nawet o czterech godzinach czasu rozgrywki. Dzisiaj wiemy, że to nieprawda. Ember Lab wręcz z historyczną dokładnością zadbało o przygodę trwająca tyle co dawniej, na przełomie wieków. Wracając myślami do rewelacyjnego Star Fox Adventures (2002, GameCube) otwarcie przyznaje, że to nie tylko ostatni cudowny tytuł Rare dedykowany Nintendo.
To ostatni wielki projekt w dotychczasowej historii studia. Sea of Thieves choć sukcesywnie wspierane nową zawartością nie jest w stanie zapewnić mi nostalgicznej bomby. Ember Lab bezproblemowo uruchomiło zapłon. Podobieństwo do Star Fox Adventures jest bardzo uderzające. Rareware wówczas udało się fantastycznie przekłuć koncepcję gry przygodowej z elementami wcześniej kluczowymi dla cyklu. Zawarto je w ramach pośredniej aktywności. Kena wykorzystuje dość umiejętnie tamtą szkołę tworzenia intuicyjnego systemu walki. Spotkałem się niedawno z opiniami, że tytuł czasem potrafi doskwierać na miarę From Software. Dla mojego oka zawsze będzie stanowić pochodną Star Foxa. The Legend of Zelda: Majora's Mask jest tutaj również jedną z bazowych inspiracji (antybohater, wątek fabularny).
Artystyczna uczta
Czym jeszcze urzeka Kena: Bridge of Spirits? Stylistyką oraz narracją. Oprawa absolutnie zachwyca i nadaje się dla odbiorców w każdym przedziale wiekowym. Od bajecznych widokówek po mroczne jaskinie spętane pięknem okazjonalnego wykorzystania kluczowego dla znaczenia historii światła. Kwestie dialogowe nie są ani trochę skomplikowane, opierają się na prostym i łatwym przekazie. Niczym w klasycznej Zeldzie, mamy podział na dobro oraz zło. Bez dodatkowej niejednoznaczności, czyli czymś po co sięga ostatnio większość scenarzystów aby zapewnić iluzję zaskoczenia odbiorcy. Ember Lab wykorzystuje sprawdzone receptury dawnej ery. Miksując wszystko przepiękną warstwą artystyczną oraz techniczną. Podziwiając kolejne lokacje można przyklasnąć kilkunastosobowej ekipie za ogrom pracy włożony w projekt. Przy zachowaniu naprawdę atrakcyjnej ceny. Szczerze? Zapłaciłbym więcej, ponieważ Kena: Bridge of Spirits zasługuje na wtórny sukces.
Z tego względu bez wahania sięgnę po wydanie fizyczne, datowane na listopad. Takie gry oraz twórców po prostu należy wspierać. Nie bazują na pazerności, stawiają na piękno przekazu. Do tego przywracają wspomnienia.
Epoka świetności Rareware minęła wraz z przejęciem firmy przez Microsoft w 2002 roku. Oczywiście, spadek formy nie łączy się raczej z przejściem pod nowe skrzydło wydawnicze. Tutaj swoje zrobił czas. Stamperowie odeszli zabierając część zespołu. W gatunku przygodówek jak Star Fox czy Zelda nastała lekka stagnacja, za wyjątkiem oczywistej hegemonii Nintendo w tej dziedzinie, co wynika z tradycji. Nadal wierzę, że Rare któregoś dnia postanowi wrócić choćby do marki Conker, której nie widziano od 2005 roku. Był to jeden z futrzastych ulubieńców społeczności Nintendo 64 czy później klasycznego Xbox. Ostatnie wariacje Banjo-Kazooie również nie zachwycały a złośliwi wieszczyli kres dawnej ikry zespołu. Pojawienie się na rynku Keny oraz jej niewątpliwy sukces mają szanse na zmianę podejścia niektórych, dużych wydawców. Gdyby Rare zdecydowało się na chwilę przerwy od pirackiej rozróby na rzecz podobnej inicjatywy co Ember Lab, mogłoby się sporo nauczyć. Nowe pokolenia twórców potrafią skutecznie odnieść się do bogatej przeszłości. Kena: Bridge of Spirits to cudowny dowód.
Pudełkowa edycja Deluxe gry opiewa na kwotę 199 złotych. To relatywnie niewiele za piękno jakie oferuje. W trakcie tych przeszło 9 godzin rozgrywki nie sposób się nudzić. Szukanie małych, przyjaznych istot, rozwiązywanie prostych puzzli czy zaszczepienie genotypu metroidvanii w grze zapewniają różnorodność. Wzorem z dawnych lat, kluczowa pozostaje eksploracja. Nie ma tutaj zbędnej, namolnej ikonizacji. Obiekty nie są podświetlane jeśli można je zebrać, tytuł nie prowadzi za rękę. Chyba, że tego chcemy. Ciekawi mnie nakład fizycznego wydania. W przypadku mniejszych budżetowo produkcji jest często mocno ograniczony.
W dalszej perspektywie oznaczałoby to podniesienie faktycznej ceny za rok lub dwa. Kenę już teraz określa się mianem zjawiskowej. To sukces potwierdzający, że stara szkołą dewelopingu oraz gamingu nigdy nie odejdzie w zapomnienie. Jeśli Rare kiedykolwiek zechce powrotu do minionej glorii, czym prędzej powinni uczyć się na nowo od Ember Lab. Tymczasem kibicują twórcom w pomyślnej realizacji sequela, o który aż się prosi. Nie wszystko musi pędzić w sektor usługowy. Jedną z zalet bycia graczem jest możliwość brania czynnego udziału w interaktywnym pięknie, zupełnie jak w dziele Ember Lab. Graliście już?
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych