Nareszcie sam w domu (2021) - recenzja filmu [Disney]. Jak wypada nowa wersja kultowego hitu? Kevin, wróć!
Rodzina Maxa leci na święta do innego kraju, ale w porannym szale zapominają o jednej osobie. Jakby tego było mało dwie osoby chcą wkraść się do domu dzieciaka, więc ten postanawia się bronić. Jakbym już gdzieś to kiedyś widział...
Stare, chińskie przysłowie z Demotywatorów mówi, że jeśli nie ma się nic mądrego do powiedzenia, to lepiej się nie odzywać. Niestety w dzisiejszych czasach skandalicznie mało osób z tej mądrości korzysta, a dzięki potędze internetu cały świat może zobaczyć jak niemądre rzeczy chodzą im po głowach. Obserwujemy to zjawisko codziennie oglądając wiadomości, przeglądając Facebooka, lub oglądając najnowszą odsłonę serii "Sam w domu".
Home sweet home alone (2021) - recenzja filmu [Disney]. Deja vu
Max Mercer (Archie Yates) od niedawna mieszka w Stanach Zjednoczonych. Jego dom przeżywa właśnie oblężenie, jako że na kupę zjechała się zasadniczo cała, głośna rodzina. Chłopak nie jest z tego powodu zachwycony, więc postanawia schować się w zaparkowanym w garażu samochodzie taty, gdzie przynajmniej nikt na niego nie krzyczy. Kiedy następnego dnia rodzina ładuje się do Ubera i pędzi na lotnisko, skąd lecieć mają na gwiazdkę do Tokyo (bo czemu nie), nikt nie zauważa, że kogoś brakuje. Max został sam w domu.
Jeff i Pam McKenzie (Rob Delaney i Ellie Kemper) muszą sprzedać swój ukochany dom. Jeff od pewnego czasu nie może znaleźć nowej pracy, a zarobki Pam nie dadzą rady utrzymać całej, czteroosobowej rodziny. Ratunkiem może okazać się dziwaczna, stara lalka, za którą kolekcjonerzy płacą nawet 250 tysięcy dolarów. Lecz ta gdzieś zniknęła. Na pewno ukradł ją ten przemądrzały dzieciak, Max, który pierwszy ją zauważył. Państwo Kemper odnajdują dom Mercerów i starają się odzyskać skradzioną zabawkę, lecz nie jest to wcale tak proste, jak mogłoby się z początku wydawać.
Lubię Archie'ego Yatesa. Chłopak jest całkiem zabawny i charakterystyczny, ale mam wrażenie, że brakuje mu charyzmy żeby uciągnąć cały film. Zdecydowanie lepiej sprawdza się w rolach drugoplanowych, jak Yorki w "Jojo rabbit". Rob Delaney ma w sobie coś z Ty'a Burrella z "Modern family" - jest sympatycznie pierdołowaty, dzięki czemu w zasadzie natychmiast zdobywa sympatię widza. Podobnie Ellie Kemper, która z jednej strony gra tę samą postać, co zawsze, czyli uroczą, wiecznie uśmiechniętą dziewczynę, z drugiej zabawnie kontrastuje to z morderczą determinacją Pam, którą obserwujemy w drugiej połowie filmu.
Nareszcie sam w domu (2021) - recenzja filmu [Disney]. To po prostu jedna, wielka pomyłka
Film Dana Mazera to zasadniczo ta sama główna idea, co oryginalny hit Howarda Hughsa wyreżyserowany bezbłędnie przez Chrisa Columbusa w 1990 roku, tyle że z dodatkowym twistem. Mianowicie tym razem znamy "złodziei" nawiedzających dzieciaka i rozumiemy co nimi kieruje. Mało tego! Mają naprawdę dobry powód żeby robić to, co robią, a to Max przedstawiony jest jako rozkapryszony gówniarz i "ten niedobry". Właściwie od samego początku filmu widz bardziej sympatyzuje z włamywaczami, niż z głównym bohaterem. Chyba nie tak to powinno wyglądać.
W efekcie, ciężko jest cieszyć się nowymi pułapkami, które młody serwuje swoim wrogom. To przecież zasadniczo niewinni ludzie, a cała sytuacja jest jednym, wielkim nieporozumieniem. Może to więc i lepiej, że same pułapki też nie są specjalnie odkrywcze, ani zabawne? Cała pogoń za Maxem jest niespodziewanie krótka, a pułapki przez niego przygotowane zwyczajnie nieciekawe, lub wręcz głupie. Na przykład w jednej scenie Pam zostaje lekko podpalona od stóp, więc co robi? Podbiega do kranu ogrodowego, który został zepsuty przez Maxa, przez co dziewczyna cała zalewa się zimną wodą. Niby wszystko spoko, ale przypominam, że jest zima i dosłownie wszędzie leży solidna warstwa zimnego, mokrego śniegu, podczas gdy jej palą się buty...
Być może nowy "Sam w domu" nie jest tak okropny, jak poprzednie dwie części, lecz w żaden sposób nie oznacza to, że jest filmem dobrym, czy chociaż poprawnym. Historii kompletnie brakuje serca, a wydarzeniom logiki. Tak jakby scenarzyści postanowili powtórzyć kluczowe wątki fabularne, ale kompletnie zapomnieli je jakkolwiek umotywować. Max budzi się w domu całkiem sam i natychmiast stwierdza, że zdarzył się cud, bo najwyraźniej zapomniał, że rodzina miała jechać na lotnisko (ale to nic, później już wie co naprawdę się wydarzyło. Znikąd).
Jego rodzina zapomina o nim kompletnie bez żadnego powodu, bo to najwyraźniej banda niesympatycznych kretynów. Policjant (powracający z oryginału Buzz McCallister) wierzy dziwnie się zachowującym ludziom, że dom, w którym włączył się alarm należy do nich, po czym ignoruje wezwanie DO TEGO SAMEGO DOMU, bo to na pewno żart. Żeby to chociaż było zabawne, lecz nie! Przez cały film zaśmiałem się może ze trzy razy i to też bardziej dlatego, że śmiał się mój syn. Może więc dla młodszego widza "Home sweet home alone" nie będzie najgorszą możliwą propozycją? Starszym polecam jednak włączyć po prostu w święta Polsat i po raz enty obejrzeć oryginał. Ja na pewno tak zrobię.
Atuty
- Cameo Buzza;
- Ciepłe, świąteczne zakończenie...
Wady
- ...na które reszta filmu nie zapracowała;
- Kompletnie wywrócona do góry nogami, niedziałająca intryga;
- Mało oryginalne, nieciekawe pułapki;
- Nielogiczny i nieśmieszny.
Spójrzmy prawdzie w oczy - "Kevin sam w domu" to wciąż świetna rozrywka dla całej rodziny i nie potrzebuje uaktualnienia. "Home sweet home alone" jest na to najlepszym dowodem. Można obejrzeć, tylko po co?
Czy potrzebujemy RETROdycji konsol?
Przeczytaj również
Komentarze (48)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych