Hiszpański romans (2020) - recenzja filmu [Kino Świat]. Czy znanie się na sztuce jest pretensjonalne?
Filmoznawca postanawia towarzyszyć żonie na festiwalu w San Sebastian, ponieważ podejrzewa, że ta trochę za bardzo fascynuje się jednym ze swoich klientów. Sam poznaje na miejscu uroczą panią doktor, która sprawia, że ból serca gdzieś znika.
Woody Allen kręci swoje filmy w bardzo specyficzny, "allenowy" sposób. Albo się to lubi, albo nie. To często filmy o miłości, ale albo nieudanej, albo nieszczęśliwej, często szalonej. W bohaterach zwykle widać samego reżysera - postacie neurotyczne, targane wieczną niepewnością, strachem przed nieznanym, przed byciem zranionym. Wydźwięk niemalże zawsze jest słodko-gorzką mieszanką komedii i dojmującej pustki.
Złośliwi mówią, że Woody kręci w kółko ten sam film jako formę autoterapii, ale nie popadajmy w skrajności - zdarza mi się wyjść ze swojej strefy komfortu i nakręcić coś innego, jak wtedy kiedy podprowadził fabułę "Tramwaju zwanego porządaniem" Tennessee Williamsa, wrzucił ją w dzisiejsze czasy i przykleił tytuł "Blue Jasmin". Chociaż tam też czuć było tę jego sztandarową melancholię. Może więc złośliwi mają rację? Ja tam lubię filmy Allena - byle nie za często, bo chodzę później przybity, jak jego bohaterowie. Ale może jego ostatni film będzie czymś innym?! Sprawdźmy.
Hiszpański romans (2020) - recenzja filmu [Kino Świat]. Festiwal na cześć jednego człowieka
Mort Rifkin (Wallace Shawn) ma w życiu kilka spraw, których żałuje. Jest zły, że wciąż nie napisał książki nad którą pracuje, z jego dziewczyną ożenił się jego brat, w świecie kina brakuje mu prawdziwych artystów, bo wszyscy aspirujący do tego miana dzisiaj to zadufani pozerzy, którzy myślą, że jak nakręcą film w którym nic się nie dzieje, to już są wielkimi autorami. Na domiar złego wydaje mu się, że jego żona, Sue (Gina Gershon), może trochę za bardzo dbać o jednego ze swoich klientów, if you know what I mean. Rusza więc wraz z nią na festiwal filmowy do San Sebastian, gdzie wspomniany klient, reżyser filmowy Philippe (Louis Garrel) walczyć będzie o nagrody dla swojego nowego dzieła, które ma uświadomić ludziom, że wojna to piekło. Bardzo odkrywcze. Pozostawiony sam sobie, podczas gdy żona spędza całe dnie z młodym klientem, zachodzi do kliniki doktor Jo Rojas (Ellena Anaya), ponieważ boli go trochę serce. Lecz ucisk nagle mija, gdy tylko urocza pani doktor znajduje się w pobliżu. Co z tego wyniknie?
Ten film nie byłby nawet w połowie tak dobry, gdyby nie rozbrajający urok Wallace'a Shawna. Nie żeby wspinał się tu na jakieś wyżyny aktorstwa, jako że jego postać to zasadniczo po prostu doktor Sturgis z "Młodego Sheldona" pod zmienionym nazwiskiem, ale to właśnie ta rozbrajająca szczerość i pozytywne nastawienie obu postaci pcha fabułę "hiszpańskiego romansu" do przodu. Gina Gershon ma kilka zabawnych momentów, kiedy je z ręki pana artysty reżysera tak bezczelnie, że równie dobrze mogłaby usiąść mu na kolanach, ale to tylko pojedyncze sceny - które w dodatku zdradził beznadziejnie sklejony zwiastun, będący zasadniczo skrótem filmu. Natomiast związek doktor Rojas z jej mężem (kolejnym artystą), to zasadniczo odarta z całej romantycznej otoczki powtórka z "Viki, Christina, Barcelona" tego samego reżysera. To wszystko całkiem zabawne postacie, ale same by tego filmu nie udźwignęły, gdyby nie sympatia jaką Shawn wzbudza w widzu. W tle przewijają się jeszcze takie nazwiska jak Enrique Arce (Arturito z "Domu z papieru", tym razem nie tak irytujący jak zwykle), czy Steve Guttenberg (Mahoney z "Akademii policyjnej"), ale nie mają za dużo do roboty.
Hiszpański romans (2020) - recenzja filmu [Kino Świat]. List miłosny do klasyki kinematografii
Tym co tworzy ten film i sprawia, że warto poświęcić mu chwilę uwagi jest sposób w jaki Allen pożenił klasykę dawnych mistrzów z czasami współczesnymi. Morta dręczą często złe sny, czasem nawet sny na jawie i zawsze przyjmują formę czarno białych hołdów ikonicznym scenom z filmów takich jak "Obywatel Kane", "Jules i Jim", "Tam gdzie rosną poziomki", czy "Siódma pieczęć". Po pierwszym zaskoczeniu widz już wręcz spodziewa się później kolejnych wariacji na temat klasyków, ponieważ bohaterowie filmu żywo rozmawiają o nich między sobą. To taka dosyć smutna refleksja i niejako list pożegnalny adresowany do wielkich twórców, doskonale kontrastujący z wielkie kino lat minionych, z tym co uchodzi za wielką sztukę dzisiaj.
Koniec końców jednak, bohater Shawna zastanawia się, czy nie był przypadkiem trochę zbyt pretensjonalny w swoim prostolinijnym podejściu do tego czym jest, a czym nie jest kino artystyczne, czy może nie warto jest nie zamykać się w małej, ciasnej szufladzie swoich własnych przekonań, pozostając ślepym na piękno świata. To całkiem zgrabna myśl, ale wydaje mi się, że rozwadnia nieco ideę, która do tej pory przyświecała filmowi.
"Hiszpański romans" jest raczej powolnym filmem o bardzo podstawowej fabule i ciągną go zasadniczo niemalże wyłącznie główny bohater i te piękne obrazki żywcem wyjęte z Bergmana i Truffauta, które nadają mu głębi. Jeśli zabrać te dwa elementy, lub nawet chociaż jeden, dzieło stałoby się mętne i trochę nijakie. I tak właśnie czułem się, kiedy światła ponownie zostały zapalone. Allen miał w rękach obraz wyjątkowy, ale zabrał się za niego trochę zbyt niedbale, zbyt "allenowo", aby przekuć świetny pomysł w bardzo dobry film. Szkoda.
Atuty
- Świetny Wallace Shawn i niewiele gorsza Gina Gershon;
- Doskonale zaadaptowane ikoniczne ujęcia z największych klasyków kinematografii;
- Piękne ujęcia malowniczego San Sebastian;
- Dwa ciekawe, choć zgoła inne romanse;
- Potrafi rozbawić.
Wady
- Słabe tempo i ogólnie raczej prosta historia;
- Kolejny film Allena podobny do poprzednich (chociaż mi to nie przeszkadza);
- Zdaje się sam nie wiedzieć, co próbuje powiedzieć.
"Hiszpański romans" to kolejny film Woody'ego Allena. Tylko tyle i aż tyle. Składa piękny hołd klasykom kinematografii, lecz jego ostateczny wydźwięk raczej mnie zawiódł. Fani reżysera powinni jednak poczuć się usatysfakcjonowani.
Przeczytaj również
Komentarze (3)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych