Hawkeye (2021) - recenzja serialu [Disney]. Poboczna historia
Kolejny serial Marvela po "Falcon and the Winter Soldier", który można określić mianem zapychacza. Taka tam poboczna historyjka, nie mająca raczej większego wpływu na szerszą historię tej fazy MCU. Przyjemna, zabawna i w świątecznym klimacie. No i Hawkeye już od dawna zasługuje na odrobinę uznania.
Spora część ludzi powie, że Marvel nie radzi sobie ze swoją czwartą fazą. Po zakończeniu sagi nieskończoności i pozbyciu się kilku postaci przyszła pora na wprowadzenie paru świeżych twarzy i rozpoczęcie kreślenia nowego, wielkiego zagrożenia. Bodajże od początku wiedzieliśmy, że tematem będzie multiwersum, temat pozwalający twórcom kompletnie odlecieć z koncepcjami, tym co MCU wypada, a co nie. Ponieważ do tej pory większość filmów z serii była całkiem solidnie osadzona w rzeczywistości (na tyle, na ile to możliwe w przypadku historii o wielkim, zielonym mutancie, czy facecie latającym w metalowej zbroi). Jednak wraz z nadejściem pierwszego "Doktora Strange'a", w MCU pojawił się zupełnie nowy pierwiastek - magia. Oznaczało to, że można zacząć wprowadzać do świata bardziej mistyczne elementy, jak na przykład prawdziwego Mandaryna w "Shang-Chi i legenda dziesięciu pierścieni", zamiast ryzykować niechęć fanów kompletnym zmienianiem postaci.
Zaczęto też eksperymentować z nową dla MCU formą - serialem. "WandaVision" był bardzo solidnym otwarciem czwartej fazy, choć nie do końca wykorzystał tamten materiał. Później przyszedł "Falcon and the Winter Soldier", który miał kolosalny, ale ostatecznie zupełnie niewykorzystany potencjał. Bo scenarzyści, zamiast na opowiadaniu zajmującej historii, skupili się na polityce. Kiedy Hollywood zrozumie wreszcie, że ludzie nie chcą słuchać kazań, oglądać jak ich ulubieni bohaterowie kompletnie przestają sobie radzić żeby zrobić miejsce dla lepszych, silniejszych i bardziej doskonałych postaci kobiecych, spłycania fabuły żeby docisnąć jeszcze kilka dowcipów? I żeby nie było - nie mam nic przeciwko superbohaterkom. Po prostu nie chcę żeby wybijały się na trupach chłopaków. Jak pod tym względem prezentuje się "Hawkeye"?
Hawkeye (2021) - recenzja serialu [Disney]. Zdążyć na święta
Kate Bishop (Hailee Steinfeld) od dziecka ubóstwia Hawkeye'a (Jeremy Renner) . Widziała jak skutecznie radził sobie z kosmitami Chitauri podczas Bitwy o Nowy York, co pozwoliło jej zrozumieć, że aby być bohaterem nie trzeba latać, być ogromnym, czy mieć nie wiadomo jak zaawansowanej technologii. Poświęciła więc całe swoje życie doskonaleniu umiejętności w walce wręcz oraz strzelaniu z łuku. Już jako dorosła kobieta, wpada na trop spisku, który może zagrozić życiu jej mamy, Eleanor (Vera Farmiga). Ciekawość ładuje ją w niezłe tarapaty, czym zwraca na siebie uwagę "dresiarskiej mafii" i Clinta Bartona, który rusza odebrać jej swój stary strój Ronina (wątek, który absolutnie do niczego nie prowadzi i jest tu tylko po to żeby jakoś zapoznać ze sobą głównych boaterów)i ostatecznie godzi się pomóc Kate poradzić sobie ze zdecydowanie przerastającą ją sytuacją. I zdążyć wrócić do rodziny na Boże Narodzenie.
Intryga nie jest najmocniejszą stroną dzisiejszego serialu. Bohaterowie przypadkiem wpadają na trop gangsterów, po czym po prostu reagują na kolejne wydarzenia, walcząc z kolejnymi dresiarzami (wśród których prym wiedzie naprawdę zabawny Piotr Adamczyk), ich szefami i innymi najemnikami, aż w końcu w finale z samym szefem. Koniec. Kto jest zły, a kto dobry idzie się domyślić już w pierwszym odcinku, a cały proces rozpracowywania szajki dzieje się niejako mimochodem. Czarne charaktery albo same odnajdują Clinta i Kate, albo ktoś dosłownie podaje im odpowiedzi na kolejne pytania na srebrnej tacy. Sprawia to, że główny wątek fabularny serialu jest zwyczajnie mało angażujący.
Na szczęście serial solidnie nadrabia braki w szerszej intrydze mniejszymi momentami. Clint wciąż nie pogodził się z faktem, że Natasha oddała swoje życie żeby on mógł wrócić do rodziny - wątek, który później stanie się jednym z centralnych konfliktów serialu - i bardzo niechętnie bierze pod swoje skrzydła (rozumiesz, bo HAWKeye. Przepraszam, sam wyjdę) młodą Kate Bishop. Jego Hawkeye jest zgryźliwy, lekko znudzony całą sytuacją i w zasadzie od początku do końca kompletnie kozacki. W zasadzie dopiero pod koniec sezonu jeden z przeciwników faktycznie sprawia mu problem, wcześniej męcząc się tylko dlatego, że musiał pilnować jednocześnie Kate. Wychodzi z tego również kilka niezłych żartów, kiedy scenarzyści pchają go w sytuacje kompletnie niegodne tak zaradnego agenta rządowego. Przyznam, że humor w serialu z początku niezbyt mi podszedł, ale ostatecznie dostroiłem się do niego. Jest też historia relacji jednego z głównych dresiarzy, Kaziego (Fra Fee) i jego przełożonej Mayi (Alaqua Cox), ale akurat w ten wątek nigdy się nie wczułem i jego skądinąd emocjonalne zakończenie nie zrobiło na mnie wrażenia.
Hawkeye (2021) - recenzja serialu [Disney]. Dwóch Hawkeye'ów
Wiedziałeś, że superbohaterskie imię Kate Bishop to... Hawkeye? To dlatego Clint występuje na ekranie zdecydowanie rzadziej niż ona, a cała fabuła skupia się na niej i jej rodzinie. Bo ten Hawkeye w tytule to właśnie ona, a nie Barton. Warto zdawać sobie z tego faktu sprawę żeby nie narzekać później, że co to za serial o Hawkeye'u, jak prawie go w nim nie ma. Na szczęście Hailee Steinfeld, znana z produkcji takich jak "Bumblebee", czy "Arcane", gdzie podkładała głos pod Vi, ma charyzmy za trzech i bez problemu byłaby w stanie utrzymać serial na swoich barkach, nawet bez Clinta. No i jest miła dla oka, to też coś!
Prócz zabawnej relacji pary głównych bohaterów, z której nie pasowało mi jedynie jak szybko i bezproblemowo Kate uczy się kolejnych sztuczek Clinta, o sile serialu stanowi jego poboczna obsada. Trochę mroczny, a trochę zabawny Jack Duquesne (Tony Dalton) intryguje odkąd tylko pojawia się na ekranie, każąc zastanawiać się na ile pozytywna z niego postać. Scenarzyści wiedzieli co robią, gdyż komiksowy Swordsman potrafił stać po obu stronach barykady, co pozwoliło do końca trzymać widza w niepewności. W tym miejscu wypadałoby jeszcze pochwalić dwa inne gościnne występy, lecz nie chcę mówić dokładnie o kogo chodzi żeby nie psuć nikomu frajdy z oglądania. Starczy powiedzieć, że ona jest absolutnie komiczna w tym jak bardzo nie interesuje jej Kate jako oponentka, a on raz jeszcze udowadnia jak doskonale pasuje do swojej postaci i mam nadzieję, że jeszcze go w tej fazie zobaczymy. Kompletnie natomiast nie podeszli mi larpowi znajomi Hawkeye'a. Już sama scena, w której się poznają była bardziej żenująca, niż zabawna, a później oni sami też sprawiali wrażenie jakichś takich... żałosnych. Nie pasowali mi do tematu walki z uzbrojoną w pistolety i karabiny mafią.
Hawkeye to nie tylko łuk, ale i walka wręcz, więc w serialu dostajemy jej całkiem sporo. Niestety nie jest to poziom choćby serialowego "Daredevila". Starcia nie są specjalnie pomysłowe, montażysta zmienia co sekundę ujęcie, kamera jest za blisko. Dobrze chociaż, że walka na miecze wygląda całkiem widowiskowo, a i specjalne strzały Hawkeye'a mają swoje pięć sekund aby zabłysnąć - czasem dosłownie.
W ostatecznym rozrachunku "Hawkeye" jest niezłym, ale trochę nijakim serialem. Fabularnie nie ma tu niczego, czego byśmy nie widzieli już tysiąc razy, akcji brakuje własnego, unikalnego charakteru, a humor to rzecz mocno subiektywna, więc jednym podejdzie, a drugim nie. Na szczęście para głównych bohaterów i łącząca ich przyjaźń wypadają bardzo porządnie, a regularne pojawianie się nowych postaci i tego, co wnoszą do historii raz za razem podnosi u widza poziom endorfiny we krwi. Standardowo już dla obecnej fazy MCU, "Hawkeye" jest porządnym, ale pod żadnym względem nie wybitnym serialem. Ot, kolejny produkt zjechał z taśmociągu.
Atuty
- Clint i Kate dobrze ze sobą grają;
- Kilka dobrych występów gościnnych;
- Niezły humor (w tym od Adamczyka!);
- Dynamiczne walki z użyciem broni białej.
Wady
- Kiepsko rozpisana, mało angażująca intryga;
- Przewidywalny;
- Takie sobie sceny walki wręcz;
- Nie wnosi zbyt wiele do szerszej fabuły MCU.
"Hawkeye" mógł być całkiem mocnym serialem o bardziej agresywnym Clincie Bartonie, próbującym pogodzić się ze śmiercią przyjaciółki. Zamiast tego dostaliśmy kolejną cukierkową historyjkę z toną lepszych i gorszych żartów. Renner i Steinfeld ratują sytuację swoją charyzmą.
Czy słyszałeś o technologii Motion Plus w grach lub już z niej korzystałeś w swoim TV?
Przeczytaj również
Komentarze (36)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych