Dying Light 2 - moje osobiste wrażenia z rozgrywki jako weterana harrańskich bojów
Uwielbiam takie otwarcia. Po siedmiu latach harrańskich bojów w zaparte, wreszcie pojawiła się inna droga. Czy lepsza ścieżka? Zbyt wcześnie na tak zdecydowane osądy. Dying Light bawiło nas latami, w sumie nadal to robi. Wystarczył skromny wpis od wrocławskiego Techlandu dotyczący planowanej aktualizacji pod osiągi lepszej generacji konsol, bo już nie takiej nowej. PlayStation 5/Xbox Series X zdążyły się już zadomowić.
Nawet jeśli nie w naszych gospodarstwach domowych, to w powszechnej świadomości. Debiut historii Aidena Coldwella udowodnił mi również, że nadal masa graczy korzysta z wysłużonych konsol starszej daty. Wrócę jeszcze do Harranu. Miasto zjawiskowe w swojej podwójnej naturze. Niczym w realnym świecie, dzień kontra noc - iluzja bezpieczeństwa kontra ryzyko. Parkour w wykonaniu Kyla Crane'a udowodnił, że czynnikiem definiującym odbiór gry w całości jest gameplay - niezależnie od kwestii technicznych. Każdy deweloper posiada braki warsztatowe, prawie każdy. Dying Light 2: Stay Human wpisuje się w zbiór zasad odpowiedniego sequela - więcej, lepiej, szybciej. Przynajmniej takie sprawia wrażenie po pierwszych godzinach rozgrywki. Otwiera zupełnie nową rzeczywistość na starych, harrańskich fundamentach. Postpandemiczna aura rozkwitła na dobre, więc pozostaje jedynie adaptacja do nowych/starych metod przetrwania. Techland znalazł również skuteczne recepty na balans dnia oraz nocy. Warto znać Harran zanim wkroczysz do Villedor, miasta pogrążonego w chaosie lecz z pewnymi zasadami.
Dzień kontra Noc
Dying Light (2015) sprezentowało graczom wybornie zrealizowany cykl dobowy. Oczywiście bez przywileju pierwszeństwa, gdyż historia gamingu dostarczyła nam już dawniej The Legend of Zelda: Ocarina of Time (1998, Nintendo). Podróż pieszo lub galopem wzdłuż polan Hyrule również po upływie odpowiedniego czasu w świecie gry ujawniała księżyc a wraz z nim - wychodzące spod ziemi szkielety. Analogią w harrańskich realiach niechaj będą przemieńcy/koszmary. Po pierwszym nocnym pościgu dyktowanym tradycyjnie przez scenariusz zdajesz sobie sprawę, że noc jest w grze niebezpieczna. Do świadomości odbiorcy dociera fakt, że noc warto skipować na rzecz dziennej, względnie bezpieczniejszej eksploracji. Twórcy starali się zachęcić gracza podwojonym licznikiem punktów doświadczenia podczas nocnych wypadów, lecz zdecydowana większość opowiadała się za mniejszym ryzykiem. Wyćwiczona dziesiątkami godzin, moja osobliwa natura "nightrunnera" czekała na pierwszą ciemność w kontynuacji, takiej przez "duże K". Wprawne oko weterana dostrzeże w Dying Light szereg fundamentalnych przekształaceń narracji rozgrywki. Od momentu przejęcia kontroli nad bohaterem.
Zewsząd słyszę narzekanie na sferę wizualną gry. Rozumiem irytację brakiem natywnej rozdzielczości 4k przy akompaniamencie 60 klatek na sekundę. Na ironię zakrawa fakt, że efekt końcowy trybu wydajności pokrywa się z pierwszymi obietnicami twórców. Zwiastun pochodzący wprost z targów E3 2019 doczekał się przedmowy deweloperów aspirujących w zapowiedzi do maksymalnego nacisku na wydajność rozgrywki. Potwierdzono wsparcie dla wartości 1080/60. I tak zostało. Pytanie brzmi dla kogo jest to tak naprawdę przeszkoda? Nie zapominajmy, że dzisiejszy gamedev zna termin "aktualizacji". Kwestia ludzkiej cierpliwości. Twórcy umiejętnie wymuszają wybiegi za dnia oraz nocy. W czasach epidemii toczącej Harran wystarczyła skuteczna bieganina za dnia, wykorzystanie elementów otoczenia, percepcja również otrzymała prostsze zadanie. Niskie zabudowania dzielnicy biedoty pozwalały na sprawne korzystanie z najwyższych dachów by ocenić sytuację w terenie. Dying Light 2 nieco zmienia te zasady.
Większość budynków żwawo pnie się ku górze, więc pozostaje skrupulatne przemykanie wzdłuż dachów oraz wewnątrz konstrukcji. W tym miejscu diabeł mówi "dobranoc". Większość gryzoni wegetuje tam za dnia w trybie uśpienia, co z miejsca wymusza swobodniejsze przeczesywanie pięter o nocnej porze. Jedna z aktywności pobocznych wręcz nakazuje eksplorację po dobranocce. Inaczej Wasz osobisty Aiden odpowiednio się nie wzmocni. Udało się osiągnąć tutaj pewien balans, którego jakby brakuje w pierwowzorze, choć podpinam raczej kwestię silnej woli. Kto pamięta swój najdłuższy, czterogwiazdkowy pościg? Zmieniła się natura zagrożenia ze strony nieumarłych. Przypominający szwendaczy z serialowej adaptacji The Walking Dead służą raczej za dekoratorów świata przedstawionego. Siedem lat temu wydawali się znacznie groźniejsi, odporniejsi na ataki, zwłaszcza w pierwszych chwilach oddania nam miasta pod kontrolę. Teraz mimowolnie potraktujesz je mianem mniejszego zła. Taki mamy klimat w Villedor. Ludzie oswoili się z ich obecnością. Skądś to znamy, prawda?
Nowa narracja
Siedem lat harrańskich bojów nie poszły na marne. Dying Light 2: Stay Human otwiera historię narracją pisaną stylem The Walking Dead/The Last of Us. Przedstawiana graczowi sceneria, wzdłuż której może kroczyć drogą pielgrzyma snuje rozmaite dramaty, niedopowiedziane opowieści. Rozpoczynając nową podróż na podniszczonym wiadukcie, przemierzasz wzgórza aby dotrzeć do lokacji działającej na odbiór całości bardziej subtelnie niż tryb wydajności - prawdziwy "gamechanger". Trafisz do martwego artefaktu ostatnich chwil lekkoduchów na chwilę przed "godziną 0". Zachód słońca wtapia ostatnie promienie na wieloletnie zwłoki tych, którzy postanowili odejść na własnych warunkach. Gdzieś leży zdjęcie szczęśliwej pary decydującej się na wspólny grób podziwiający ten sam zachód słońca już na zawsze. Takie początki lubimy najbardziej. Dalej będzie tylko lepiej. Nawet trupy doczekały się "czasowej ewolucji". Przypominają szwendaczy co świetnie demonstruje widoczny upływ lat od chwili harrańskiej pandemii. Biegniesz przez zarośnięte trawą budynki, stojące kilkanaście lat auta.
Aura nowej rzeczywistości uderza zewsząd. Sukcesem Dying Light jest nie tylko osobisty charakter opowieści Aidena Coldwella - to gra o dziesiątkach historii. Dla wprawnego biegacza z czasów Harranu - nic więcej nie potrzeba. Technikalia? Gram na PlayStation 5 i wydajność czyni magię. Wyczujesz cross-genowy styl graficzny, lecz siłą napędową Dying Light zawsze stanowił ruch. Nic się w tej materii nie zmienia. Ta sama recepta z pięknymi widokami inspirującymi do dalszej eksploracji. A wystarczyły tylko pierwsze cztery godziny. Czekają mnie długie maratony na Villedor. Niebawem przybiegnę z powrotem, nawet zarażony. Czas to zdrowie w Dying Light 2. Uwierzycie jak zagracie.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Dying Light 2 Stay Human.
Przeczytaj również
Komentarze (17)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych