Dying Light 2 jest lepsze niż myślałem - mam za sobą już kilkanaście godzin gry w chmurze
Chociaż w trakcie procesu produkcji Dying Light 2 zmagało się z wieloma problemami, a premierę kilkukrotnie przesuwano, to wreszcie tytuł wskoczył na rynek. Nie spodziewałem się po nim szczególnie wiele, a klimaty zombie zaczynają mnie powoli nudzić. Uważam, że ten temat został wyeksploatowany do granic możliwości, więc do zabawy z najnowszą grą Techlandu usiadłem bez większych oczekiwań. Po kilkunastu godzinach zabawy, właśnie wychodzę z piwnicy. Ależ to jest dobre!
Materiał powstał przy współpracy z firmą NVIDIA.
Właśnie takich zaskoczeń życzyłbym sobie w tym roku możliwie jak najwięcej. Włączając Dying Light 2 już na starcie urzekło mnie samo menu, jego klimatyczny wygląd i ścieżka dźwiękowa. Dalej zresztą jest tylko lepiej. Naszą recenzję autorstwa Wojtka mogliście przeczytać kilka dni temu. Znajdziecie tam odpowiedzi na podstawowe pytania - jak się w to gra, co jest największą zaletą i jakie błędy wpadłby Wojtkowi w oko. Chyba musiałem być spragniony tego typu produkcji, bo dla mnie to zdecydowanie najlepsza gra od wielu miesięcy, a tak dobrze bawiłem się ostatnio przy Strażnikach Galaktyki. Pod względem radości z rozgrywki traktuję te gry podobnie, a to dużo mówi o Dying Light 2.
Tutaj samo poruszanie się sprawia dużą przyjemność, a to podstawowa mechanika rozgrywki
Akcja gry ma miejsce dokładnie 15 lat po wydarzeniach z jedynki - w 2036 roku. Ludzkość w tym czasie uporała się już z wirusem, który pogrążył ówczesną cywilizację i rozpoczęła powrót do normalnego życia. Niestety, nie wszystko poszło zgodnie z planem. Prace nad modyfikacją śmiertelnego wirusa z Harram dalej trwały, doprowadzając do wycieku z laboratorium i w konsekwencji - globalnej i straszliwej w skutkach pandemii. Przetrwała jedynie garstka ludzi rozrzucona po świecie w niewielkich enklawach. Wcielamy się w rolę Aidena - pielgrzyma, czyli wystarczająco głupiego lub odważnego człowieka potrafiącego przemieszczać się po opuszczonym, smutnym i przerażającym świecie. Trafiamy do miasta Villedor, gdzie naszym nadrzędnym celem będzie... odnalezienie własnej siostry.
Wstęp zrealizowany został w starym, dobrym, lecz mocno oklepanym stylu. Nasz bohater wybiega z tunelu pełnego zombie i dalekim skokiem pokonuje wielką przepaść. Tuż za nim pędzą rozszalałe zombie, które po chwili rozbijają się o skały. Już na starcie grafika zrobiła na mnie gigantyczne wrażenie. Grałem na maksymalnych detalach na komputerze, lecz tym razem w całości skorzystałem z dobrodziejstw chmury Geforce NOW z abonamentem klasy RTX 3080. Przejdziemy do technicznych aspektów w dalszej części tekstu. Wtem poznajemy jednego z naszych dobrych przyjaciół - Spike'a i od samego początku odkrywamy kluczowe założenia rozgrywki. Przechadzamy się po leśnych ścieżkach, uczymy podstaw parkouru i korzystamy z narzędzia, które bardzo upodobali sobie deweloperzy w ostatnich latach. Mowa, rzecz jasna, o skupieniu albo podświetleniu wszystkich wartościowych elementów na ekranie w obrębie kilkunastu metrów. Na dalszych etapach zabawy będzie często z tego korzystać, a przyda się szczególnie w mocno zaciemnionych pomieszczeniach.
Po uporaniu się z dużą liczbą samouczków i przejściu przez prolog, kończymy go przyjemnym łykiem zimnego piwka. Od samego początku uderzyła we mnie znakomita kreacja postaci i jeszcze lepszy, polski dubbing. Narzekałem na niego w Cyberpunku, w którego wolę grać po angielsku, mimo że to polska produkcja. Dowolny Wiedźmin oferował pod tym względem doskonałe doświadczenia i nie spodziewałem się, że w Dying Light 2 polonizacja zostanie zrealizowana na tak wysokim poziomie. No ale to w końcu rodzima produkcja, więc właśnie tego mógłbym oczekiwać. Przyjemnie posłuchać, co każda z postaci ma do powiedzenia i od samego początku czuć, że ten świat jest zupełnie inny. Bardzo się zmienił, a jednocześnie ludzie jakby zdołali sobie z tym poradzić. Niektórzy dalej mocno cierpią, ale w gruncie rzeczy narracja oparta jest na przekonaniu, że tak po prostu musi być. Wypada to świetnie.
Urzekająca jest przede wszystkim fabuła, ale tutaj wciąga też większość zadań pobocznych
Aiden rozmawia ze swoim przyjacielem w sposób bardzo otwarty i do bólu oczywisty. Oni wiedzą, o co im chodzi, a gracz dopiero w to wszystko wsiąka i poznaje. Próbuje zrozumieć, niczym gość na imprezie, o czym rozmawia dwóch gospodarzy. To bardzo przyjemne uczucie i w mojej ocenie dodatkowo buduje zaufanie do dwóch postaci. Nadaje im ludzkiego pierwiastka. Na samym początku dowiadujemy się, że szukamy kogoś o nazwisku "Waltz", a w pobliskim mieście Villedor znajduje się ktoś, kto wie gdzie go szukać. Ponieważ jesteśmy pielgrzymami i to już od blisko 4 lat, nie straszne nam podróże po ciemnym lesie. Doświadczyliśmy ich przecież bardzo wielu, widzieliśmy już chyba wszystko i wiemy, że najlepiej poruszać się na dużych wysokościach. To dlatego parkour odgrywa w tej grze tak wielką rolę.
Gdy zejdziemy na ziemię w nieodpowiednim miejscu, momentalnie zaatakują nas zombie, które dzielą się na przeróżne gatunki i rodzaje. Podoba mi się to, że niezależnie od poziomu trudności, gdy wpadniemy w dużą chmarę przeciwników, a na domiar złego zrobimy to w nocy przy pościgu, nie mamy szansy przetrwać. To wymusza bardzo dynamiczne poruszanie się po zmroku i unikanie tzw. wyjców, czyli zombie które alarmują swoich towarzyszy o biegającym posiłku. Gdy do tego dopuścimy, nasze uszy przeszyje przeraźliwy pisk. Po chwili włączy się dynamiczna muzyka, a my widzimy kolejne etapy pościgu w postaci zombie które gonią nas po dachach i nie odpuszczą, dopóki nie odnajdziemy schronienia. Tym będzie jakiekolwiek pomieszczenie wyposażone w lampę UV, która momentalnie wypala przeciwników i nie pozwala im do nas podejść. Bardzo podoba mi się fakt, że podczas przemierzania kolejnych lokacji muszę kombinować, wspinać się, uciekać natychmiast na górę czy wskakiwać pod biurka lub do gęstych krzaków. Takie działanie chowa nas przed oponentami i sprawia, że chociaż przez moment możemy odetchnąć i przygotować plan na kolejne działania.
Oczywiście, nie sposób zliczyć, ile tu mamy broni, ich modyfikacji czy elementów ubioru, które możemy przywdziać. Niektóre topory, kije, maczety i setki innych narzędzi zagłady mają możliwość zainstalowania dodatkowych atutów w gniazdach rozszerzeń, a to przyczyni się do większej skuteczności w trakcie walki. W pewnym momencie zabawy otrzymałem schemat (który mogę rozwinąć do 10. poziomu) na dołożenie porażenia prądem w momencie zadania ciosu krytycznego. Dało mi to znacznie więcej frajdy, bo wspomniany papier mogę teraz wykorzystywać wielokrotnie, jeśli tylko zgromadzę potrzebne składniki. Te z kolei rozrzucone są po całym mieście. Mogę je też pozyskać z ciał moich ofiar lub znaleźć zamknięte w skrzyniach czy komodach. Ponadto, w trakcie zabawy oczywiście rozwijamy postać głównego bohatera. Wbijamy kolejne poziomy, zyskujemy nowe umiejętności i podnosimy nasze zdrowie oraz wytrzymałość. Jak w dobrym, pierwszorzędnym RPGu. Daje to hektolitry satysfakcji, bo każda kolejna umiejętność jest odczuwalna w trakcie rozgrywki i pomaga nam w przemierzaniu kolejnych kilometrów.
Dying Light 2 to tytuł, który wciągnął mnie o wiele bardziej, niż mógłbym przypuszczać
Takich mechanik i zależności jest znacznie więcej i największą frajdę sprawia ich samodzielne odkrywanie. Dlatego nie chciałbym tutaj więcej zdradzać. Jestem zainteresowany historią każdej napotkanej postaci niezależnej i bardzo polubiłem Aidena. Jego podejście i zachowania są konkretne. W tym wszystkim to postać, którą łatwo i szybko polubimy. Jego przeszłość buduje mu pewną legendę, którą mieszkańcy Villedor bardzo szanują i często pytają, jak to jest poza granicami miasta. Te możemy łatwo dostrzec z jakiegoś wysokiego punktu. Tworzą je bardzo wysokie mury. Są wręcz gigantyczne i nawet olbrzymia kolumna zombie jednego na drugim nie zdoła się przez nie przedrzeć, bo zginą, spadając po drugiej stronie. Techland posłużył się też ciekawym (chociaż często spotykanym) zabiegiem dotyczącym aktywowania kolejnych, kluczowych punktów na mapie. Coś, jak czyszczenie opuszczonych osad z potworów w Wiedźminie. Albo wdrapywanie się na wysokie wieże z serii Assassin's Creed.
Gdy dostrzeżemy na horyzoncie wysoki wiatrak, wiemy już, że w tym miejscu możliwe będzie urządzenie miejsca odpoczynku. To pomieszczenie (lub osada) wypełnione po brzegi lampami UV, które pomogą nam przetrwać przede wszystkim po zmroku. By doszło do odświeżenia takiej lokacji, musimy wdrapać się na sam szczyt wiatraka, a droga na każdym z nich wygląda nieco inaczej. Co istotne, na samym początku gry nie zdołamy wskoczyć wszędzie, bo zabraknie nam wytrzymałości. Twórcy dobrze zadbali o to, by nawet po kilkudziesięciu godzinach dalej było co robić w tym mieście. Tu i tam znajdziemy okazjonalne wyzwania, choćby parkour na czas, gdzie musimy popisać się umiejętnością łączenia naszego refleksu ze znajomością topografii miasta. Wszelkich detali, szczegółów i smaczków rozrzucono po tej "metropolii" dosłownie tysiące i nie dziwie się już, gdy Techland mówił, że to gra na blisko 500h. Gdybym chciał zrobić absolutnie wszystko, musiałbym w to grać przez kilka miesięcy. Co ciekawe, w każdej chwili może do nas dołączyć znajomy przez sieć i pomóc nam w ukończeniu ważnego zadania lub odratować, gdy zostaniemy zabici przez wredną chmarę plugawych zombie.
Przez kilkanaście godzin korzystałem wyłącznie z chmury GeForce NOW
Widziałem, jak Dying Light 2 wygląda na konsolach i jednak nie jest to poziom najwyższych detali dostępny na mocnym PeCecie. Dzięki uprzejmości NVIDII, mogłem pograć w najnowszą produkcję Techlandu za pośrednictwem chmury. GeForce NOW klasy RTX 3080 to dostępny od niedawna abonament, który umożliwia każdemu użytkownikowi dosłownie wynająć sobie serwer z tak potężnym układem graficznym. W domu dysponuje szybkim internetem o prędkości 1 Gb/s i opóźnieniach rzędu 2 ms, dlatego spodziewałem się, że po kablu zabawa w chmurze powinna być komfortowa. Nie sądziłem jednak, że to, co zobaczę, pozwoli mi kompletnie zastąpić normalny komputer. Nie sposób odróżnić działania tej gry w chmurze od lokalnej, stacjonarnej jednostki, która macie w domach. Mikroprzycięcia czy lagi są warunkowane wyłącznie połączeniem internetowym, a u mnie występowały bardzo sporadycznie. Miałem trzygodzinne sesje, gdzie nie było żadnej skazy i wszystko od początku do końca działało ultrapłynnie.
GeForce NOW z RTX 3080 pozwala włączyć w Dying Light 2 rozdzielczość do 2560x1600p na komputerze lub laptopie, maksymalne detale graficzne i do tego Ray-Tracing na ultra, wspomagany przez technologię DLSS. Taka kombinacja gwarantuje betonowe 60 klatek na sekundę, a graficznie jest to zupełnie inne doświadczenie niż na konsolach. Wszystkie zdjęcia zamieszczone w tym tekście wykonałem za pomocą GeForce NOW i wygodnej nakładki dostępnej w każdym momencie. Uruchamiamy naszą wersję gry z platformy Steam (GeForce NOW wspiera też Ubisoft+, Epic Games, Origin i GOG), dlatego nawet po przeskoczeniu na inny komputer czy pobraniu tytułu lokalnie, dalej mamy dostęp do naszych zapisów i możemy kontynuować zabawę od tego samego momentu. Jeżeli dysponujecie mocnym połączeniem internetowym, bardzo polecam zabawę w taki sposób. Chociaż abonament klasy RTX 3080 wyceniony został na 490 zł za 6 miesięcy (co daje kwotę ~81 zł za 30 dni) i trzeba taką należność opłacić z góry, to jakość zabawy jest tego warta. W życiu nie przypuszczałem, że usługi chmurowe mogą już teraz działać tak dobrze. Możecie też pokusić się o wariant "Premium" za 49 zł miesięcznie, lecz on ograniczony jest do rozdzielczości 1080p w 60 klatkach, ale dalej pozwoli na w pełni komfortową zabawę z wykorzystaniem ray-tracingu oraz najwyższych ustawieniach jakości obrazu.
Oczywiście, czasami zdarzają się niewielkie spadki ostrości obrazu, ale trwają one maksymalnie trzy sekundy. Gry obsługiwane przez GeForce NOW widzimy w osobnym panelu, a każdą z produkcji możemy dodać na pulpicie jako skrót. Klikając taką ikonę, cała usługa załaduje się automatycznie, a produkcja uruchomi po chwili niemal dokładnie tak samo, jak na lokalnym komputerze stacjonarnym. Co ważniejsze jednak, by skorzystać z takiej jakości, wystarczy jakikolwiek sprzęt: może to być stary laptop, może to być MacBook albo, dla przykładu, niewielka przystawka z Androidem (lecz tutaj zagracie tylko w 1080p i 60 klatkach). Jeżeli zależy Wam na rozdzielczości 4K i 60 klatkach, konieczny jest zakup urządzenia NVIDIA Shield. Możliwe, że w przyszłości się to zmieni, bo firma wchodzi właśnie z aplikacją GeForce NOW na telewizory LG oraz Samsunga (póki co ograniczoną do 1080p i 60 klatek). Od siebie jednak mocno polecam, jakość oprawy graficznej dosłownie zwala z nóg. A obok Dying Light 2, włączyłem też Cyberpunka czy Wiedźmina 3 i tam również doznałem opadu szczęki. Gdy gracie w te tytuły na konsolach, a potem włączycie je na maksymalnych ustawieniach w ponad 60 klatkach, to jednak różnica jest kolosalna.
Produkcja Techlandu to dla mnie jedno z największych zaskoczeń w ostatnim czasie, a jednocześnie to gra, do której wracam z olbrzymią przyjemnością. Interesują mnie dalsze losy bohaterów, ich przekonania czy nawet zadania poboczne, które powinienem zrealizować. Mam wielką potrzebę rozwinąć swoją postać, odkrywać kolejne elementy z magicznej sztuki parkouru i zabijać bez skrupułów wszystkie gatunki i rodzaje zombie. Potyczki z nimi dostarczają dużo adrenaliny, szczególnie na wysokim poziomie trudności. Nie warto w tym przypadku wierzyć ocenom, bo średnia nie jest szczególnie zachwycająca, ale gra broni się niemal pod każdym względem. Gdyby oceniać ją czysto obiektywnie, to jest to zbiór znanych już rozwiązań i brakuje typowo nowych rozwiązań. Ale zabawa wkręca od pierwszych minut. To świetny tytuł w swoim gatunku i warto wydać na niego każdą złotówkę. Techland, znakomita robota! Miło też widzieć, że cały świat czeka na Polskie produkcje, a takie gry trafiają od premiery do usług typu GeForce NOW.
Przeczytaj również
Komentarze (47)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych