Nicolas Cage

Od aktora do mema i z powrotem. Przypadek Nicolasa Cage'a

Dawid Ilnicki | 27.03.2022, 16:00

Już niedługo na ekranach polskich kin można będzie zobaczyć film “Nieznośny ciężar wielkiego talentu”, w którym Nicolas Cage zagra siebie samego. To co dla jednych aktorów mogłoby być zaskakujące dla Amerykanina wydaje się w zasadzie naturalnym krokiem w jego wyjątkowo nietypowej karierze.

“Człowiek o tysiącu twarzy”, “Jeden z ostatnich innowatorów aktorstwa w Hollywood”, “Bankrut, grający w kiepskich filmach, by spłacić swoje długi” - wszystkie te zdania znakomicie pasują do Nicolasa Kima Coppoli, który już we wczesnej fazie kariery zdecydował się zmienić nazwisko na Cage. Z jednej strony w hołdzie dla twórcy aleatoryzmu, kompozytora Johna Cage’a, a z drugiej po to by uhonorować jednego z ulubionych bohaterów komiksowych, co zresztą dobrze oddaje dwoistość jego natury. Uwielbiają go zarówno fani amerykańskiej klasyki, pomstujący na jego role w XXI wieku, a także miłośnicy filmowej pulpy, narzekający z kolei na występy w słabych produkcjach komercyjnych. Ilość kiepskich obrazów w jakich zagrał mogłaby zapewne pogrzebać niemal każdego odtwórcę, a tymczasem na dzieła z Cage’m w roli głównej nadal czeka się z utęsknieniem, bo nikt nie jest pewny w co tym razem przeistoczy się ten aktorski kameleon.

Dalsza część tekstu pod wideo

Cage w ostatnich latach zdecydowanie powrócił do łask, występując m.in. w osobliwym filmie Panosa Cosmatosa “Mandy”, w sposób momentami totalnie przegięty, doskonale jednak stapiający się z nietuzinkową formą i treścią tego przedziwnego dzieła. Z kolei w zeszłym roku zachwycił w skromnym filmie “Świnia” Michaela Sarnoskiego, odtwarzając żyjącego w odosobnieniu poszukiwacza trufli, któremu ktoś kradnie jego ukochane zwierzątko. W tym samym roku oczywiście ponownie zaskoczył, grając kolejną nietypową rolę w szalonym filmie japońskiego ekscentryka Siona Sono “Więźniowie Ghostland”, powszechnie uznanym za twór nieudany. Z kolei “Niewesołe miasteczko” Kevina Lewisa ewidentnie wykorzystywało jego osobowość, nie mając w zanadrzu innych atutów.

Jak sam mówi, na tym etapie kariery zdecydowanie bliżej mu już do kameralnych projektów niż wielkich blockbusterów, w których grywał będąc w mocno specyficznej, choć patrząc z innej perspektywy również typowej dla wielu gwiazdorów, sytuacji finansowej, wymuszającej na nim branie właściwie każdej roli. Filmy z Nicolasem Cage'em generalnie można jednak podzielić na trzy podgatunki. Z jednej strony mamy obrazy ewidentnie udane, w których nasz bohater zagrał znakomite role. Po drugiej stronie są wielkie blockbustery lub widowiska obliczone na finansowy sukces, który w wielu wypadkach się jednak nie ziścił. I wreszcie trzecia grupa: produkcje nieudane, które jednak po latach ogląda się znakomicie, będące w pewnej mierze esencją jego nietuzinkowej kariery.

Wyjść z rodzinnego cienia

Nicolas Cage

Nicolas Cage wywodzi się z katolickiej rodziny o bogatych filmowych tradycjach, choć akurat jego ojciec August Coppola był profesorem, zajmującym się literaturoznawstwem porównawczym, a zatem - według słów samego Nicolasa - kimś w rodzaju najmądrzejszego człowieka w każdym towarzystwie w jakim przebywał. Za młodu starał się krzewić w swych synach miłość do kina Felliniego i niemieckiego ekspresjonizmu, wychowując ich zresztą głównie samotnie. Matka, Joy Vogelsang, była tancerka i choreografka, cierpiała bowiem na schizofrenię, a także depresję i długo przebywała w szpitalu, a rodzice rozwiedli się, gdy przyszły gwiazdor miał 12 lat.

Ogromnym autorytetem dla Nicolasa był naturalnie jego wujek Francis Ford Coppola, którego Cage od czasów nastoletnich nieustannie zadręczał prośbami o zgodę na jego udział w zdjęciach próbnych, będąc zafascynowanym postacią Jamesa Deana. W końcu udało mu się zadebiutować w “Beztroskich latach Ridgemont High”, obok m.in. Seana Penna. Już rok później zagra on jedną z głównych ról w “Valley Girl”, mocno specyficznej komedii romantycznej dla młodzieży, którą można było zobaczyć na dużym ekranie na zeszłorocznym Octopusie. Wcielił się on tam w typowego “złego chłopca”, przyciągającego uwagę głównej bohaterki, wywodzącej z kolei z tzw. “dobrego domu”.

Już na tym etapie można zatem mówić o nietypowej aurze jaką roztaczał wokół siebie Cage, który już rok później wprawi w osłupienie obserwatorów, nie samą rolą, a raczej tym w jaki sposób się do niej przygotowywał. Przed zdjęciami do “Ptaśka”, ekranizacji prozy - niezwykle w Polsce popularnego - Williama Whartona, aktor miał bowiem usunąć sobie dwa zęby bez narkozy, przez pięć tygodni nosić na twarzy zakrywający ją niemal kompletnie bandaż, a także schudnąć ok. siedmiu kilogramów. Nie będzie to zresztą ostatni przypadek tak wielkiego poświęcenia dla roli, bowiem w trakcie kręcenia słynnego “Pocałunku wampira” Cage zje karalucha, czego po latach zresztą pożałuje, narażając się tym samym nie tylko na zgagę, ale również na nienawistne telefony obrońców zwierząt. Tych w odpowiedzi miał częstować pytaniem: czy kiedykolwiek zdarzyło Ci się użyć w domu Raida?

Wspomniany “Pocałunek wampira” to w pewnym stopniu film, który dalece wyprzedził epokę, a po kilku dekadach stał się prawdziwym przekleństwem dla Cage’a, bo już w XXI wieku większość internetowych memów, z nim w roli głównej, będzie tworzona za pomocą jednego kadru, właśnie z tego obrazu. I o ile trudno o to winić samego aktora już na przełomie ostatnich dekad poprzedniego stulecia łatwo było poznać, że mamy do czynienia z prawdziwym oryginałem. Świadczy o tym choćby słynny występ aktora w brytyjskim programie “Wogan”, do którego Cage wpadł w skórzanej kurtce, rozdając ciosy karate i rozrzucając pieniądze, promując jedno ze swych największych dzieł, czyli rolę w “Dzikości serca” Davida Lyncha. “Czy często Cię tak ponosi?” - pytał, zapewne w imieniu większej części telewidzów, prowadzący show, który chwilę później otrzyma od artysty koszulkę, reklamującą wspomnianą produkcję, którą Cage akurat nosił na sobie.

Wspomniany obraz Lyncha, jak również inne znane produkcje z końcówki lat 80. takie jak wujaszkowe “Peggy Sue wyszła za mąż”, “Arizona Junior” braci Coen, czy najlepiej przez niego wspominany po latach “Wpływ księżyca” Normana Jewisona, ukształtowały wizerunek Cage’a jako jednego z najciekawszych odtwórców swojego pokolenia. Prawdziwym ukoronowaniem wczesnych lat jego kariery był zaś Oscar w 1996 roku za rolę w skromnym filmie Mike’a Figgisa “Zostawić Las Vegas”, w którym zagrał przejmującą rolę alkoholika, planującego popełnienie samobójstwa w tytułowym mieście. Dzięki najbardziej prestiżowej nagrodzie aktorskiej poczuł, że w końcu wychodzi z cienia własnej rodziny, co zawsze było dla niego istotne. Świat właściwie leżał wtedy u jego stóp, co zwykle okazuje się doskonałym momentem do zadania kluczowego pytania: co może pójść nie tak?

Wejście do mainstreamu

Bez Twarzy

Środek lat 90. to również moment, w którym Cage zaczyna grać w wielkich superprodukcjach. Pierwszą z nich była niewątpliwie “Twierdza”, obraz w reżyserii Michaela Baya, po latach oceniany całkiem dobrze, głównie ze względu na udział w nim Seana Connery’ego, grającego obok naszego bohatera. Za ogromnym w tym czasie budżetem 75 milionów dolarów poszedł również spory przepych, a mocno naiwny scenariusz nie był w tym czasie żadnym problemem, gdyż tę niezwykle efektowną produkcję oglądało się po prostu znakomicie. Nie dziwne, że zarobiła niemal 350 milionów dolarów, będąc sporym kasowym hitem.

Po sukcesie widowiska Baya aktor brał udział w dwóch, niezwykle interesujących produkcjach sensacyjnych, kręconych w zasadzie równocześnie. Mowa o “Bez twarzy” Johna Woo, a także “Con Air - lot skazańców”. Pierwszy to iście groteskowe widowisko, w którym John Travolta zmienia się twarzą z Nicolasem Cage’m, by przeniknąć pewną organizację przestępczą. Rzecz cudownie absurdalna, podobnie zresztą jak druga produkcja, która okazała się paradą niezwykłych postaci, parodiujących znanych filmowych przestępców (Steve Buscemi jako quasi-Hannibal Lecter), o której niektórzy, biorący w niej udział aktorzy - jak choćby John Cusack - woleliby zapomnieć. Do historii przeszła rzecz jasna słynna kwestia Cage’a, proszącego o odłożenie króliczka do pudełka.

Z perspektywy czasu oba filmy z całą pewnością mocno zapracowały na niezwykły status aktorski Nicolasa Cage’a.  Zwykły widz rozróżnia bowiem filmy na złe i dobre, podczas gdy istnieją rzecz jasna również filmy tak złe, że aż znakomite. Obrazy, w których absurd goni absurd, a aktorzy zdają się kompletnie nie zdawać sprawy w czym uczestniczą. Do listy takich filmów z udziałem naszego bohatera należy dopisać również późniejsze “The Wicker Man”, remake słynnej produkcji z 1973 roku, w którym grany przez aktora Edward Malus - ku uciesze części dobrze nastrojonej do tego pokracznego dzieła widowni - zdecydowanie nie zaprzyjaźnia się z rojem pszczół. Był to moment, w którym część fanów artysty zapewne przecierało oczy ze zdumienia, pytając w duchu co stało się z dawnym gwiazdorem…

Zanim to jednak nastąpiło Cage zagrał jeszcze w kilku wysoko cenionych produkcjach. Takich jak “Światła Wielkiego Miasta”, które być może na tle filmografii wielkiego Marty’ego nie wyglądają okazale, ale nadal są całkiem dobrym filmem. Takim jest również z pewnością “Adaptacja”, przedziwny twór Spike'a Jonze'a, w którym Cage odtwarza dwie role na raz. Niespodziewanie kultowego statusu doczekał się - niemal powszechnie miażdżony przez krytykę po premierze - obraz “8 mm” Joela Schumachera.  Pomiędzy ciekawymi “Naciągaczami” Ridleya Scotta a solidnym “Panem życia i śmierci” Andrew Niccola, przytrafił się również “Skarb Narodów” z 2004 roku, znaczący pełne zanurzenie odtwórcy w świat filmowego mainstreamu, widoczne w późniejszych rolach w dwóch częściach “Ghost Ridera” czy sequelu do pierwszego blockbustera, za sprawą których część widzów kompletnie już go skreśliła.

Zapaść finansowa

Nicolas Cage - Ghostrider

Udział we wspomnianych już widowiskach był dopiero przygrywką do tego co nastąpiło w kolejnej dekadzie, kiedy to otoczenie aktora zdawało się w ogóle nie selekcjonować proponowanych mu ofert, a Cage grał właściwie we wszystkim. Mamy tu zarówno kiepskie filmy sensacyjne, jak i bieda-fantasy, nie licujące z wizerunkiem jednego z najzdolniejszych odtwórców swych czasów. Tak wyjątkowa niewybredność aktora miała oczywiste powody, które ujawnił już fakt pozwania swego doradcy finansowego na 20 milionów dolarów w październiku 2009 roku, wskazujący na ogromne problemy finansowe gwiazdora.

Trudno jednak by było inaczej, skoro mówimy o aktorze, który w szczycie swej popularności miał być właścicielem kilku zamków, lamborghini szacha Iranu, a także bardzo nietypowej grupki zwierząt. Mówimy również o człowieku, który wygrał z Leonardo DiCaprio licytację,  której przedmiotem była czaszka dinozaura, po czym został zmuszony do jej zwrotu, gdy dowiedział się, że została skradziona w Mongolii. Większość obserwatorów zapewne doszła do przekonania, że mamy tu do czynienia z kapryśnym nuworyszem, nie potrafiącym sobie odmówić kupowania wszystkiego czego zapragnie. Znający go jednak od czasów studenckich reżyser Jon Turteltaub wspominał, że Cage zawsze był odludkiem, nie mogącym nawiązać kontaktu z innymi, co z jednej strony czyniło go interesującym, ale z drugiej również sprawiało, że nie radził sobie w typowych dla zwykłych ludzi sytuacjach, nie posiadając choćby takich umiejętności jak racjonalne wydawanie pieniędzy.

Przełom pierwszych dekad XXI wieku to dla niego trudny okres również z uwagi na śmierć ojca w 2009 roku. Zmagania z przeróżnymi wierzycielami zbiegły się również z dalszymi problemami matki aktora, który miał płacić 20000 dolarów miesięcznie po to, by znów nie trafiła do szpitala psychiatrycznego. Komercyjne klęski drugiej części “Ghost Ridera” i “Ucznia czarnoksiężnika” zadecydowały o przyjmowaniu każdej roli jaką tylko mu podsumowano, aż do spłacenia wszystkich długów, które Cage ma ponoć już za sobą i może się skupić na graniu ról, które go interesują. W takich filmach jak choćby wspomniane już “Mandy”, “Pig” czy Kolor z przestworzy”, w którym do kręcenia obrazów - po raz pierwszy po problemach na planie “Wyspy Doktora Moreau”-  powrócił Richard Stanley. Status filmowego dziwadła, na jakie Cage zapracował nie tylko swymi rolami, ale też niezwykłą popularnością memów z nim związanych, sprawia, że na kolejne filmy z jego udziałem czeka się z dużym zainteresowaniem. Niezależnie czy ma zagrać siebie czy też - jak w planowanym na 2023 roku komedio-horrorze “Renfield” - hrabiego Drakulę.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper