Włochate kulki z kosmosu - jak powstawał kultowy w Polsce horror, który straszył dzieci w erze VHS
Mało było w latach 80. produkcji jednocześnie tak straszących i fascynujących najmłodsze pokolenie jak “Critters” z 1986 roku, pojawiający się często w zestawieniach najlepiej pamiętanych obrazów z dzieciństwa. Trudno jednocześnie o niej mówić jako o najoryginalniejszym dziele swych czasów, bo był to po prostu jeden z wielu, bardzo podobnych filmów, zrealizowanych w tej dekadzie.
Twórcami scenariusza do pierwszego filmu serii, liczącej sobie na dziś pięć odsłon fabularnych i serial, była trójka: Stephen Herek, Domonic Muir i Don Keith Opper. Duet pierwszych twórców znał się z planu “City Limits” z 1985 roku. Gdy Herek poszukiwał materiału do swego kolejnego projektu, z pomocą przyszedł mu Muir, dostarczając własny scenariusz, który napisał trzy lata wcześniej. Po serii wielu poprawek reżyser postanowił zasięgnąć porady w Sho Films, należącym do Ruperta Harveya, który początkowo planował stworzyć na jego podstawie niskobudżetową produkcję. Na szczęście jednak z pomocą przyszedł przedstawiciel dużo większego dystrybutora.
Mowa o New Line Cinema, które w tym czasie było tuż przed wielkim sukcesem “Koszmaru z ulicy Wiązów”, ale liczyło się już w walce na rynku dystrybutorów. Projektem realizacji przedziwnego obrazu z pogranicza science fiction, komedii i filmu familijnego zainteresowany był szczególnie Bob Shaye, który gwarantował produkcji całkiem niezły budżet, przy czym oczywiście chciał mieć spory wpływ na to jak będzie wyglądał ten film. Choć jednak NLC od początku chciała zatrudnić na stanowisku reżysera doświadczonego twórcę, Stephen Herek uparcie forsował własną kandydaturę na to stanowisko i w końcu dopiął swego. Obraz z 1986 roku stał się zatem jego oficjalnym debiutem. Jak w wielu podobnych przypadkach bywa upór mu się opłacił, bo później zrealizował jeszcze kilka znanych filmów.
“Critters” okazali się całkiem sporym sukcesem w box office, bo przy budżecie sięgającym 3 miliony dolarów zarobili 13, co naturalnie zadecydowało o nakręceniu kontynuacji. O ile jednak pierwszy film z cyklu był wysoko oceniany przez krytyków, o tyle sequel został już kompletnie przez nią zmiażdżony, a efektem tego była spora porażka finansowa obrazu, który zarobił mniej niż koszty realizacji. Z tego powodu kolejne dwie części były już przygotowywane pod dystrybucję wyłącznie na VHS. Fakt ten nie powinien dziwić nikogo, kto kiedykolwiek widział choćby jedną produkcję z tej serii, zaskakujące jest jednak to, że cykl przetrwał tak długo, biorąc pod uwagę, że już jego pierwsza odsłona - tuż po premierze - spotkała się z zarzutem, że jest właściwie kopią innego, słynnego filmu.
Oryginał czy kopia?
Chodzi rzecz jasna o “Gremlinów” Joe Dantego, których premiera przypadła na 1984 rok i widowisko to od razu okazało się światowym fenomenem, ostatecznie zgarniając ponad 200 milionów dolarów przy 11 milionach budżetu. Co istotniejsze jednak produkcja budziła zainteresowanie przede wszystkim ze względu na bardzo nietypowe połączenie fantastyki, horroru i komedii familijnej, obficie czerpiąc również z mocno kampowej estetyki, a przez to była również zupełnie niepodobna do czegokolwiek co powstało wcześniej. Na środkowy okres lat 80. przypada również czas prawdziwego wysypu podobnych produkcji, takich jak choćby “Ghoulies” (mający premierę w tym samym roku co “Gremliny”), “Munchies”, “Hopgoblins”, a później nawet “Krwiożercze klauny z kosmosu”.
W teorii więc “Critters” wyglądali jak klasyczna zrzynka z dużo bardziej znanego tytułu, zrealizowana tylko i wyłącznie w celu zdyskontowania jego ogromnej popularności. Twórcy jednak od początku bronili się przed tymi atakami, mając w zanadrzu kilka dobrych argumentów. Po pierwsze: scenariusz do ich filmu miał powstać na długo przed premierą widowiska Joe Dantego i co istotniejsze został zakupiony przez dystrybutora jeszcze przed premierą “Gremlinów”. Po drugie: ich zdaniem istoty, będące głównymi bohaterami obu filmów, mocno się od siebie różniły. Podczas gdy stwory z filmu Dantego były nieomalże mitycznymi osobnikami, o tyle rodowód crittersów był zdecydowanie bardziej tradycyjny; po prostu przybyły one z kosmosu. Fakt ten wpłynął zresztą na scenariusz filmu, który od początku pomyślany był właśnie jako klasyczna historia rodziny, broniącej się przed wtargnięciem na swój teren i w tym sensie z całą pewnością przemawiał do amerykańskiej widowni. Dystrybutorzy mocno chwalili skupienie na historii bohaterów, pozwalające publiczności dobrze zadomowić się w świecie przedstawionym, zanim na scenę wkroczą krwiożercze potwory.
Niezależnie od tego, czy scenariusz do filmu Hereka był oryginalny, czy też nie, obraz z 1986 roku zawdzięcza wiele swemu zdecydowanie bardziej znanemu poprzednikowi. To bowiem właśnie “Gremliny” wpłynęły na wynalezienie zupełnie nowej kategorii wiekowej jaką było PG-13, a którą otrzymali później także “Critters”. Wiązało się to oczywiście z niezwykle specyficzną mieszanką różnych filmowych nawiązań, które z jednej strony były celowane bezpośrednio w młodego widza, ale równocześnie zawierały wiele elementów kina grozy, dlatego też obraz z całą pewnością był dla cenzurujących urzędników ciężkim orzechem do zgryzienia. Widać to zresztą do dziś we wspomnieniach ludzi, którzy oglądali to przedziwne dzieło w młodym wieku, bo z jednej strony niewątpliwie przyciągało ono swoją specyfiką i obietnicą wielkiej przygody, ale z drugiej również mocno straszyło, nawet jeśli ogólny bilans ofiar najeźdźców pierwszego filmu to dwoje ludzi, krowa i kilka kurczaków.
Okazuje się jednak, że choć twórcy od początku podtrzymywali tezę o oryginalności ich historii, skrypt musiał być przez nich kilkukrotnie zmieniany, właśnie po to, by jak najmniej przypominał obraz Joe Dantego. W trakcie kolejnych poprawek dodawano do niego również elementy, mające w ironiczny sposób nawiązywać do znanych produkcji z tych czasów. I tak przybyłym z kosmosu najeźdźcom zdecydowanie nie przypadł do gustu “E.T.”, z kolei widać, że twórcy bez wątpienia byli fanami “Pogromców duchów” umieszczając ich loga na koszulkach aktorów, którzy zaludnili scenę w kręgielni. Znacząca jest również sekwencja bezpośrednio odwołująca się do innego, podobnego dzieła, czyli wspomnianych już “Ghoulies”. Podobne odniesienia stały się zresztą znakiem rozpoznawczym, także kolejnych obrazów z tej serii.
Zabójcze włochate kuleczki
O powodzeniu pierwszego filmu zadecydowały w dużej mierze modele kosmicznych stworów, które w przeciwieństwie do wspominanych już wielokrotnie gremlinów zamiast sympatii miały budzić raczej grozę, z całą pewnością nie wesołość. Zadanie stworzenia tego typu istot zlecono znanej w branży trójce braci Chiodo, którzy byli już w tym czasie kojarzeni z realizacji przeróżnych modeli i animatroniki, ale jednocześnie dali się dotąd poznać tylko z jednego filmu: “Flicks” z 1983 roku. Sukces “Crittersów” pozwolił im zdecydowanie rozwinąć skrzydła i już niedługo wsławili się również za sprawą modeli pamiętnych, a wspominanych już wcześniej, zabójczych klaunów. W późniejszych latach współtworzyli również filmy “Elf” i “Ekipa Ameryka: Policjanci z jajami”.
Projekt istot, nazywanych później często zabójczymi kuleczkami, oparli oni częściowo na postaci Diabła Tasmańskiego, znanego z odcinków Looney Tunes. Ich relatywna prostota była dla nich jednocześnie błogosławieństwem i przekleństwem, bo choć z jednej strony były dość łatwe do zaprojektowania, to jednak sporo problemów nastręczało poruszanie się i to co mogą robić, by być niebezpieczne dla otoczenia. Świadczy o tym choćby to, że na planie podczas ich scen pracowało nawet do dziesięciu osób, odpowiedzialnych za ich okablowanie. Stwory zaprojektowano w końcu w taki sposób, by poruszały oczami, ustami, a także malutkimi rękami i nogami, a jednocześnie - za sprawą swych ostrych zębów - były przerażające dla widza.
Kolejnym elementem, wyróżniającym filmowe potwory był ich nietypowy język, który zawdzięczają znanemu aktorowi głosowemu Coreyowi Burtonowi. Artyście, który wcześniej udzielał się wokalnie w klasycznych produkcjach, takich jak choćby “Aladyn” czy “Dzwonnik z Notre Dame”, tym razem przypadła w udziale niezwykle trudna sztuka wymyślenia nowego sposobu komunikacji, który od początku był pomyślany jako mieszanina pewnych elementów języka francuskiego i japońskiego. Interesujące jest to, że już w trakcie realizacji sequela za odgłosy wydawane przez kosmitów miał odpowiadać Frank Welker, znany z podkładania głosu w “Gremlinach”, ale ostatecznie zrezygnował on z udziału w tym przedsięwzięciu.
Całej serii filmowej udało się wypromować młodych w owym czasie, dotąd nieznanych aktorów, takich jak Billy Zane, a nawet Leonardo DiCaprio, który zagrał w trzeciej części cyklu. Atutem pierwszej odsłony był z kolei duet gwiezdnych łowców nagród, polujących oczywiście na wrażych kosmitów, których ogólny image został ulepiony z przeróżnych cech gwiazd muzycznych lat 80., a dziś kojarzy się głównie z Bon Jovim. Charakteryzacja tych postaci była tak dobra, że wielu widzów myślało, iż rzeczony Johnny Steele, grany przez robiącego karierę na Broadwayu Terrence’a Manna, jest prawdziwym muzykiem. W końcówce to dynamiczne duo doprowadza do anihilacji krwiożerczych bestii z kosmosu. Choć jednak twórcy scenariusza upierali się, by przy okazji zniszczyć również dom Brownów, przedstawiciele wytwórni nie chcieli o tym słyszeć, a zakończenie musiano zmienić, w magiczny sposób odbudowując wspomnianą chałupę, co wygląda dziś doprawdy przekomicznie. To tylko jedna z wielu anegdot, związanych z realizacją tego przedziwnego obrazu, który pozostawił trwały ślad w psychice wielu dzisiejszych 30- i 40-latków.
Przeczytaj również
Komentarze (50)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych