Mario Kart 8 Deluxe Booster Course Pass wypada kapitalnie. Tak się robi DLC!
Dodatki, rozszerzenia, pakiety, DLC… Wiele jest nazw na ponadprogramową zawartość, którą udostępniają nam twórcy gier po premierze. Czasem dostajemy takie elementy całkowicie za darmo, a niekiedy są one nam udostępniane po uiszczeniu konkretnej opłaty. I mamy tu do czynienia z całkowicie skrajnymi emocjami, jakie są wzbudzane. W pierwszym przypadku deweloperzy są chwaleni, a w drugim karceni.
I jest w tym oczywiście trochę racjonalności - zwłaszcza gdy wspomniane DLC na pierwszy rzut oka wyglądają jak zawartość wycięta z głównej gry, aby w późniejszym terminie wszystko spieniężyć. Nie zawsze jest jednak źle, czasem rzeczywiście płacimy, ale następnie otrzymujemy coś, co błyskawicznie wzbudza w nas poczucie dobrze wydanej kasy. Wiecie, kto potrafi to robić? Nintendo!
Mam wrażenie, że świetnie rozumieją potrzeby i emocje graczy, dzięki czemu zazwyczaj (albowiem oczywiście nie brakuje wyjątków) rozszerzenia, które pozwalają nam nabyć na długo po premierze, są niezwykle trafne. Miało to miejsce ostatnio w kilku przypadkach, a ja dziś chciałbym się skupić na jednym z nich. Pozornie jest to coś zwyczajnego, ale w praktyce okazuje się strzałem w dziesiątkę.
Mario Kart 8 Deluxe Booster Course Pass
I mam tu na myśli, jak widzicie po podtytule, zapowiedziany w lutym ubiegłego roku dodatek do fenomenalnie sprzedającego się Mario Kart 8 Deluxe. Gra sama w sobie jest w gruncie rzeczy prawdziwą kopalnią zawartości. Pomijając kilka trybów zabawy, mnóstwo postaci, całą masę elementów budowy gokartów i różne poziomy trudności, na start mieliśmy aż 48 tras, po których można było śmigać.
Dużo? Całkiem dużo - a grając ze znajomymi i przez Internet można spokojnie nabić w ten sposób kilkadziesiąt godzin. I chyba nie słyszałem jeszcze, aby ktokolwiek narzekał, że nie ma tam co robić! A nawet mimo tego, choć absolutnie nie trzeba było nic robić, dostaliśmy DLC w dość nietypowym wydaniu. O czym mowa? Oczywiście o Booster Course Pass, czego mogliście się domyślić po podtytule tej części tekstu.
No dobra, ale - z dziennikarskiego obowiązku - dlaczego nietypowe? Otóż jest to produkcja, za którą mieliśmy zapłacić raz (stówkę, gwoli uściślenia), a potem przez kolejne dwa lata otrzymywać dodatkowe puchary (na każdy z nich składają się cztery trasy). A takich nowych wyścigów ma być ostatecznie 12, co z kolei, korzystać z matematycznej magii, daje nam w konsekwencji 48 nowych tras.
Zgadza się - dokładnie tyle samo, ile dostaliśmy przy okazji premiery. Oczywiście jest to sytuacja nieco inna, albowiem wszystkie, które pojawią się w ramach DLC rozbitego na osiem premier (w każdej po osiem tras), były dostępne wcześniej przy okazji poprzednich odsłon wyścigowej serii. Co jasne, po odpowiednim dopieszczeniu i z usprawnieniami, których wymaga się względem udostępnienia ich na Nintendo Switch.
Wysoka jakość
Na pierwszy rzut oka widać natomiast, iż nie było to robione potocznie „na odwal”. Wszystkie trasy są fenomenalne wizualnie i choć od razu przypominają nam klasyczne wersje z oryginalnych części, to nie da się przeoczyć zmian, które na nim poczyniono. Jeśli graliście na przykład w Mario Kart 64, na pewno docenicie pewne istotne różnice, które zaimplementowano przy okazji Booster Course Pass.
Może zabrzmię nierozważnie, ale przy takiej jakości, nie miałbym ani chwili zawahania przed wydaniem tych stu złotych na 1/4 całości. Gdy jednak za taką cenę dostajemy drugie tyle tras, ile mieliśmy na starcie samej gry, to… Chyba śmiało można określić taki zakup, jako względnie opłacalny. A to nie jest codziennością w branży gier wideo. Bynajmniej - można napisać, iż mamy tu do czynienia z pewnym wyjątkiem.
I sam nie potrafię nawet napisać, która z dostępnych dotychczas 24 tras (albowiem połowa wciąż przed nami) najbardziej przypadła mi do gustu. W grudniowej fali zachwycił mnie Berlin i nowy-stary Rainbow Road. Ale to kropla w morzu. Jeśli więc lubicie Mario Kart 8, spędziliście z nim wiele czasu i wciąż zastanawiacie się, czy warto to… Szczerze? Nie warto nawet tracić czasu na zastanawianie się nad tą kwestią. Po prostu kupujcie.
Tak się to robi
W moim rozpływaniu się nad opisywanym DLC pójdę nawet krok dalej i napiszę, że jest to przykład dla wielu innych deweloperów, w jaki sposób powinno podchodzić się do dostarczania dodatkowej zawartości do swoich gier. Jeśli już oferować rozszerzanie produkcji po latach za kasę, to wyłącznie w takiej formie. Bo najlepiej jest, gdy gracz wie, za co płaci i nie ma poczucia pieniędzy wyrzuconych w błoto.
A tu takiego poczucia nie ma. Zrozumiecie to, bawić się na cyklicznie dorzucanych wyścigach. Gdy będziecie śmigać po nieznanych trasach, uczyć się na nich skrótów, poznawać najlepsze taktyki i mierzyć się z najbliższymi podczas domówek czy po prostu wieczornego relaksu. Brzmi jak reklama? Być może, ale to dobrze. Albowiem piszę to całkowicie bezinteresowanie i chyba jest to najlepsza możliwa laurka.
Jeśli więc wciąż nie zdecydowaliście się na zakup, nie zastanawiajcie się. To naprawdę przykład tego, jak powinny wyglądać dodatki do gier w dzisiejszych czasach. Jest idealnie? Pod pewnymi względami na pewno. A w tym przypadku pewna „odtwórczość” poprzednich odsłon jest ogromnym plusem. Nie czuć tu ogarniania po łebkach i po najmniejszej linii oporu, a prawdziwie przyjemne ukłucie nostalgii. Polecam!
Przeczytaj również
Komentarze (16)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych