The Last of Us to kolejny dowód na to, ze da się dobrze zekranizować grę wideo
Ekranizowanie gier wideo to temat bardzo niewdzięczny i w pewnym sensie taki, który bardzo szybko przywodzi na myśl raczej negatywne skojarzenia. Czasem demonizuje się samo zagadnienie, a niekiedy mamy do czynienia po prostu z opisywaniem rzeczywistości, która to - bądź co bądź - była dla tej konkretnej kategorii filmów czy seriali bardzo brutalna. Pojawiło się wszak mnóstwo niewypałów.
Mam jednak wrażenie, że ostatnimi czasy powoli odchodzi się od przekonania, że nie da się dobrze zekranizować gry wideo. Dalej, słysząc o czymś takim, z tyłu głowy rodzi się swego rodzaju lęk, ale na pewno nie jest to już stuprocentowe skazywanie produkcji na porażkę. Wynika to z jednego, dość prostego aspektu - debiutuje obecnie coraz więcej adaptacji gier, które oferują wysoki poziom!
Tylko w ostatnich latach dostaliśmy dwa pełnometrażowe projekty o Sonicu, ciekawą wariację w temacie Pokémonów, a także długo wyczekiwane (i jeszcze dłużej powstające) „Uncharted”, gdzie główną rolę miał okazję zagrać sam Tom Holland. Jakby tego było mało, po inspiracje z gier wideo sięgają powoli także twórcy serialowi, którym również zaczyna iść na tym polu lepiej i lepiej. Perspektywy są naprawdę bardzo dobre.
The Last of Us
Najnowszym dziełem, które bardzo fajnie wpisuje się w ratowanie dobrego imienia ekranizacji gier wideo, jest oczywiście „The Last of Us” od HBO. Choć jeszcze przed premierą (na przykład przy okazji ogłoszenia odtwórców dwóch głównych ról) pojawiało się całkiem sporo kontrowersyjnych komentarzy i negatywnych opinii, to po premierze wiele z nich po prostu ucichło. Serial obronił się wysoką jakością.
A zadanie miał niełatwe. Trzeba wszak zaznaczyć, że na przykład filmy, które wymieniłem dwa akapity wyżej, opierały się na nieco innej zasadzie. Bazowały na zasadach gier wideo i tych światach, ale opowiadały zupełnie nowe historie. Sprawiało to, że w pewnym sensie ściągały z siebie ciężar odpowiedniego zaadaptowania znanej fabuły na inne medium. W przypadku „The Last of Us” twórcy wybrali trudniejszą ścieżkę.
Podjęli się próby odtworzenia opowieści z gry w tak pieczołowitej formie, że niektóre sceny są wręcz żywcem wyjęte z kultowej już produkcji Naughty Dog, która debiutowała dekadę temu. I zostały tak dobrze oddane, że naprawdę trudno jest się do nich przyczepić. Po trzech odcinkach jest zdecydowanie więcej powodów do zachwytów, niż potencjalnych zarzutów, które można by kierować w stronę Druckmanna i spółki.
Co więcej, nie mieliśmy tu do czynienia z postaciami cyfrowymi jak Niebieski Jeż, Pikachu, czy inne stworki, ale realnymi aktorami. Ci nie tyle musieli okazać się podobni do tych z gry w kwestii wizualnej, ale także zachowań, charakteru (tu mam osobiście mały zgrzyt z Ellie) i reagowania na zmiany dookoła. Nawet Nate i Sully w filmowym „Uncharted” przedstawieni zostali w innej kategorii wiekowej!
Da się? Da się!
Niemniej, jak widać, da się! Najlepszymi potwierdzeniami są oczywiście znakomite oceny napływające ze strony krytyków oraz zwykłych widzów, a także fakt, że już po emisji dwóch pierwszych odcinków dostaliśmy potwierdzenie tego, że kolejny sezon rzeczywiście powstanie. I wiele wskazuje na to, że twórcy podejmą próbę zaadaptowania The Last of Us: Part II, co może być znacznie trudniejsze.
Już jednak trzy odcinki tego sezonu udowadniają, że jest to możliwe. Jasne, zdaję sobie sprawę, że po drodze może się coś jeszcze wywrócić, a nie ma gwarancji, że wszystkie epizody będą trzymały dotychczasowy poziom. To w żadnym wypadku nie jest recenzja, a po prostu opinia, którą bazuję na trzech pierwszych (stosunkowo długich) odcinkach. Stworzenie dobrej ekranizacji gry wideo jest jak najbardziej możliwe.
I serio cieszę się, że coś takiego powstało. Co więcej, pomimo faktu, że Sarah zupełnie nie przypominała swojej wersji z wyglądu, a Ellie również całkiem mocno odbiega, to ludziom udaje się o tym zapomnieć. Wierzę, że może mieć to pozytywny wpływ na odbiór kolejnych produkcji. Co więcej, liczę, że jeśli serial utrzyma wysoki poziom do samego końca, to skończą się wojny o to, że postać musi wyglądać w każdym medium identycznie.
Reasumując…
Koniec końców sądzę, że serial może przynieść dużo więcej korzyści, niż po prostu kilka świetnie spędzonych godzin przed TV. Ma on do tego potencjał i może być tym, co nie tylko będzie stawiane jako wzór ekranizacji, ale wręcz przełamie schemat i najzwyczajniej w świecie okaże się… Po pierwsze, motywacja dla innych wytwórni, a po drugie, zwrotem w lepszą stronę dla wszystkich innych przedstawicieli takiego nurtu w kinie.
Obecnie pozostaje mi tylko napisać, przez pryzmat wszystkich powyższych akapitów, iż mam ogromną nadzieję, że jakość zostanie utrzymana przez wszystkie pozostałe odcinki, a później przełoży się także na drugi (jak wspomniałem - trudniejszy do zekranizowania) sezon. Jeśli tak będzie, to zapamiętamy to na długo i bardzo możliwe, że w niedalekiej przyszłości dostaniemy więcej gier na dużych i mniejszych ekranach w aktorskich wydaniach.
Czy tak rzeczywiście będzie? Nie wiem. Już teraz jednak pojawia się sporo doniesień i plotek na temat kolejnych marek, które miałyby być przenoszone na nowe formy przekazu. I jeśli tylko będą oferować taki poziom, jak wspominane „The Last of Us”, to ja jestem jak najbardziej za. Dajcie mi tego więcej!
Przeczytaj również
Komentarze (107)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych