Czy Was również długie gry przestały tak bardzo cieszyć?
Czas płynie szybko, co? Właściwie czasem łapię się na tym, że im jestem starszy, tym bardziej upływam czas. Swego czasu czytałem o tym nawet jakiś ciekawy artykuł na poły naukowy, a na poły samorozwojowy. Jego autor, którego niestety już nie pamiętam, wspominał, że wynika to po prostu z faktu, iż się starzejemy. Wyjaśniając - dla dziesięciolatka rok jest większą częścią życia, niż dla trzydziestolatka. Sprawia to, że taki okres zdaje nam się także po prostu krótszy.
Ale, ale - czemu właściwie ma służyć ten wstęp? Wszak faktem jest, iż przecież dorastając, mamy coraz mniej czasu na beztroskie oddawanie się przyjemnościom. Chwała, jeśli nieustannie o nich pamiętamy i potrafimy wygospodarować konkretny czas, ale wraz ze wzrostem liczby obowiązków dnia codziennego, zmniejsza nam się liczba opcji na odrywanie się od świata rzeczywistego i spędzanie długich godzin w grach wideo.
Z tego względu dziś coraz częściej pojawiają się kwestie długości gier i jest to temat poddawany żywym dyskusjom i właściwie nieustannie debatuje się w tej kwestii wśród fanów właśnie tej branży popkultury. Wynika to z prostego faktu - podzieliliśmy się na dwa ugrupowania. Jedni to ci, którzy wolą niezwykle długie i rozbudowane produkcje, a drudzy to tacy, którzy preferują te nieco bardziej skondensowane.
Druga grupa
Ja sam, czego zapewne domyślacie się już po tytule, jestem w tej drugiej drugie. Choć od czasu do czasu lubię sięgnąć po nieco dłuższe tytuły, to bardzo mocno odpychają mnie takie, które ciągną się przez ponad 50-60 godzin. Właściwie wciąż nie skończyłem Assassin’s Creed Valhalla i nie sądzę, abym kiedykolwiek to zrobił. A przecież wcześniejsze części chłonąłem jak odkurzacz. I potrafiłem długo przy nich wytrwać.
No, będąc szczerym, już przy Assassin’s Creed Odyssey zaczynałem odczuwać nieco znużenia. Albo nie… Bliżej prawdy będzie, że zaczynałem się irytować i niecierpliwić. Podobnie było w przypadku serii Far Cry, gdzie trzecia czy czwarta część smakowały wyśmienicie, piąta mocno mi się dłużyła, a szósta… Cóż, po tę wcale nie sięgnąłem, choć niesamowicie jarałem się już na etapie zapowiedzi.
Powód był dość prosty - odpycha mnie wymóg angażowania się w jedną grę na tak długo w obecnych czasach. Jak wspomniałem, są wyjątki, ale muszą być to wyjątki niebywale jakościowe. W przypadku gier Ubisoftu, choć nie można im odmówić polotu, wiele aktywności jest po prostu naciąganych i powtarzalnych. Umówmy się, gdyby zrobić bingo z budową misji pobocznych do Far Cry 7 czy Assassin’s Creed Mirage, to pewnie większość z nas odniosłaby zwycięstwo.
A niestety często gry są dziś sztucznie wydłużane właśnie poprzez generyczne questy. Obecnie wiele osób powiedziałoby wręcz, że za część z nich odpowiada AI i w zasadzie nie zdziwiłbym się, gdyby nawet największe korporacje zdecydowały się korzystać właśnie z takiej formy generowania zadań i misji. Niewielki koszt, stosunkowo mały nakład pracy, a 20 czy 30 takich wyzwań i cyk, przynajmniej 2-3 godzinki więcej do statystyk na How Long to Beat.
To fully complete Dying Light 2 Stay Human, you'll need at least 500 hours—almost as long as it would take to walk from Warsaw to Madrid!#DyingLight2 #stayhuman pic.twitter.com/Sk3KFpRJoA
— Dying Light (@DyingLightGame) January 8, 2022
Są wyjątki
Dobra, ale żeby nie było, że po prostu bezpodstawnie czegoś nie lubię. Napisałem wyżej, że są wyjątki i jest to fakt. Takim podręcznikowym, który zawsze będzie dla mnie idealnym przykładem, jest Wiedźmin 3: Dziki Gon. Czy to moja ulubiona gra wszech czasów? Bynajmniej! Jeśli chodzi jednak o te rozbudowane, to oferuje niezwykle wysoki poziom. Spędziłem tam grubo ponad sto godzin i nie czułem znużenia.
Z czego to wynika? Odpowiedź jest prosta - cały czas się coś działo. Moje zamiłowanie do krótkich gier wynika ze skondensowania akcji, która jest w nich zawarta. Właściwie cały czas dostają nowych zastrzyków dopaminy, albowiem nie ma momentów przestoju. Gdy gram przez 10-15 godzin w Resident Evil, śmigam w rytm muzy w Hi-Fi Rush, albo zwiedzam świat na czterech łapach w Stray, właśnie to otrzymuję.
Stężone doznania, które sprawiają, że nie ma tym momentów przerwy i odpoczynku od akcji. Nie jest to rozwleczone, a ja cały czas mogę liczyć na emocje dokładnie takie, jakie na każdym etapie zaproponują twórcy. Czasem nie potrzebuję chwil na oddech, a gdy już, to nie chcę, aby zajmowały one dłużej, niż sam wątek główny. To trochę, z zachowaniem skali, jak te przysłowiowe reklamy w Polsacie, które bywały dłuższe niż filmy.
Reasumując…
I żeby nie było - absolutnie nic nie mam do wielu dużych i głośnych gier. Prócz Wiedźmina jest przecież masa innych - jak choćby dwie ostatnie odsłony przygód Linka. W pewnym sensie cierpię jednak na swego rodzaju FOMO, które sprawia, że po pewnym czasie zaczynam lgnąć, niczym ćma do lampy, do kolejnych premier. Wiecie, zaczyna się o nich mówić coraz więcej, fora pękają w szwach i samemu chce się to przeżyć.
Zmierzając do konkluzji - długie gry przestały mnie tak bardzo cieszyć, bo po prostu nie mam już tak dużych zasobów czasu, aby móc się nimi zachwycać. W momentach obniżenia lotów i przerw między konkretną rozgrywką zaczynam się niecierpliwić. Potrzebuję stałego poczucia jakości, aby mieć motywację, by olać wszystko inne wokół i poświęcić te 70, 80, a nawet 100 godzin na jeden tytuł singleplayer.
Takie gry na szczęście powstają, ale są to raczej krople w morzu tych, które zdają się niejako sztucznie wydłużane przez twórców, by budować poczucie, iż przełożenie złotówek na godziny się zgadza. Wiem jednak, że to w pewnym sensie kwestia gustu i zapotrzebowań, więc tu pojawia się moje pytanie - czy u Was wygląda to podobnie? A może jesteście w grupie osób, które są w stanie zmniejszyć liczbę ogrywanych produkcji i poświęcić się całkowicie pojedynczym tytułom na setki godzin? Dajce znać!
Przeczytaj również
Komentarze (62)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych