Czarne lustro (2011) - recenzja, opinia o 6 sezonie serialu [Netflix]. Zgubny wpływ technologii i... Demony?
Antologia Charli'ego Brookera wraca po czterech latach przerwy z pięcioma nowymi odcinkami i tak jak część z nich z miejsca skojarzy się widzom z poprzednimi sezonami, tak dwa ostatnie to ewidentnie eksperyment ze strony twórców i chęć wypróbowania czegoś nowego. Jednak, czy udany?
Każda jedna z nowych historii wyszła spod scenopisarskiej ręki Brookera (w jednym wypadku wspomagała go Bisha K. Ali), ale przy tym na w dzisiejszych czasach już raczej metaforyczną taśmę filmową przenosili je każdorazowo różni reżyserzy, tak więc mimo wielu punktów wspólnych, czy to tematycznie, czy w sposobie pisania postaci, każdy odcinek jest przyjemnie inny niż reszta, z własnym klimatem i wrażliwością estetyczną.
Czarne lustro (2011) - recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Joan jest okropna
Otwierający nowy sezon odcinek w całkiem zabawny sposób nabija się z wykładającego nań kasę serwisu streamingowego. Główna bohaterka, Joan (Annie Murphy), zauważa na "Streamberry" (tamtejszy Netflix) nowy serial z Salmą Hayek. Nie dość, że główna bohaterka nosi jej imię i ma tę samą fryzurę, to jeszcze pracuje w tym samym miejscu, a jak się po chwili okaże... Przeżywa te same wydarzenia co ona w ciągu dnia, a że Joan święta nie jest, to jest jej bardzo nie na rękę, że wszyscy będą mogli zobaczyć jej życie od kuchni.
To naprawdę ciekawa koncepcja, pozwalająca twórcom pobawić się tak popularną ostatnimi laty metakontekstualnością i trzeba przyznać, że kiedy dajemy się ponieść fabule, to jazda jest ciekawa, bez problemu utrzymująca uwagę widza przez tych około pięćdziesiąt minut. Problem pojawia się natomiast, kiedy zaczniemy się odrobinę zastanawiać nad logiką tego, co oglądamy. Bo tak jak większość wydarzeń ma swoje wewnątrz-odcinkowe wytłumaczenie i jakoś tam się go trzyma, tak główny temat nigdy nie zostaje należycie umotywowany. Streamberry po prostu zrobiło JAKOŚ serial o głównej bohaterce. Najwyraźniej telefon ją podsłuchuje, czy coś - wymyśl sobie. Do tego dochodzą detale jak ten, że odcinki potrafią lecieć tuż za prawdziwymi wydarzeniami, mimo że teoretycznie nie istnieje jeszcze ciąg dalszy. Niby nic takiego i wystarczy zawiesić trochę niewiarę, a problem zniknie, lecz osobiście drażnią mnie takie logiczne niedociągnięcia. Skoro całość fabuły zasadza się na jakiejś koncepcji, to niech będzie ona chociaż solidnie przemyślana.
Prócz Salmy i Annie gdzieś tam mignie nam również Cate Blanchett, Ben Barnes i Michael Cera, a w roli byłego chłopaka Joan błyszczy Rob Delaney, którego fani Deadpoola mogą kojarzyć z roli najważniejszego członka X-Force, Petera. Intrygujące jest również zakończenie, którego tu oczywiście nie zdradzę, a to dlatego, że czegoś takiego jeszcze, chyba, w "Czarnym Lustrze" nie mieliśmy. Będziesz wiedział(a) o co mi chodzi.
Ocena: 7
Czarne lustro (2011) - recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Loch Henry
Wyreżyserowany przez laureata BAFTA, Sama Millera odcinek nie kojarzy się z początku z "Czarnym lustrem", do którego przyzwyczaiła nas większość sezonów. Bliżej mu do pierwszego odcinka, tego o brytyjskim premierze - który zresztą zostaje tu subtelnie wspomniany. Para głównych bohaterów, Davis (Samuel Blenkin) i jego dziewczyna, Pia (Myha'la Herrold) przyjeżdżają do rodzinnego miasteczka chłopaka, aby nakręcić dokument. Szybko jednak zmieniają jego temat, kiedy Pia dowiaduje się o serii przerażających morderstw, których jeden zwichrowany chłopak dokonał lata wcześniej. Dawniej Loch Henry przyciągało turystów, teraz jest zasadniczo miastem duchów, pustym, poza garstką rdzennych mieszkańców. Być może film dokumentalny o tragedii sprzed lat rozrusza trochę lokalną gospodarkę...
Nie ma tu nowoczesnych technologii, ani futurystycznych koncepcji. To po prostu ciekawie zrealizowany thriller z klasycznym dla serialu, intrygującym zwrotem akcji pod koniec. Gdyby dokręcić mu jeszcze ze 20 minut materiału, mógłby spokojnie przejść jako samodzielny film. Piękne zdjęcia skąpanych we mgle szkockich highlandów nadają odcinkowi niepokojący klimat, a dziwnie zachowujące się, zapewne wciąż straumatyzowane tamtymi wydarzeniami starsze pokolenie tylko go dopełnia.
Od początku wiemy, że coś się wydarzy, że coś się zepsuje, bo to przecież "Czarne Lustro", ale przyznam, że aż tak niepokojącego zakończenia się nie spodziewałem. To zdecydowanie jeden z najbardziej mrocznych odcinków serialu - nawet jeśli nie tego zazwyczaj po nim oczekuję. Na ten moment jest to mój ulubiony epizod tego sezonu. Młodzi aktorzy - w tym znany i lubiany z "Gry o Tron" Daniel Portman - są w porządku, jasne, ale to ci starsi, z zapijaczonym, pełnym lęku i niewypowiedzianych słów Johnem Hannah i najbardziej dziwną, niepokojąco troskliwą i gościnną mamą świata, Moniką Dolan na czele. Klimat przez cały odcinek jest tak gęsty, że można kroić go nożem.
Ocena: 8
Czarne lustro (2011) - recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Beyond the Sea
Chyba najbardziej klasycznie czarnolustrowy odcinek tego sezonu. Ludzkość wymyśliła w jaki sposób wysłać astronautę na wieloletnią misję w kosmos, jednocześnie pozwalając mu pozostać na Ziemi z rodziną, co ma zapewnić stabilne zdrowie psychiczne wysłanych "na górę" Cliffa (Aaron Paul) i Davida (Josh Hartnett). Jednak kiedy jeden z awatarów ulega zniszczeniu, drugi kolega pozwala pierwszemu skorzystać ze swojego i, zasadniczo, stać się na pewien czas nim. Cóż złego mogłoby się wydarzyć?!
Czysto logicznie ponownie mam pewne zastrzeżenia co do pewnych detali, głównie decyzji podejmowanych przez bohaterów, lecz tematycznie jest to odcinek gigant, prowokujący do dyskusji na temat człowieczeństwa, tożsamości, traumy i paru innych spraw. Prócz chłopaków, w odcinku zobaczymy jeszcze Kate Marę, Auden Thornton i Rory'ego Culkina i tak jak wszyscy oni wypadają absolutnie w porządku, tak największą robotę niezaprzeczalnie odwala Aaron Paul w, zasadniczo, podwójnej roli. To już kolejna w tym miesiącu (po "Flashu") produkcja w, której ten sam aktor gra zasadniczo dwie różne wersje siebie i w obu przypadkach mamy do czynienia z wyraźnie różnymi od siebie podejściami, choć w przypadku Paula różnice są znacznie bardziej delikatne, ponieważ to wciąż to samo ciało, te same ubrania i ogólny wygląd. Zmieniają się jedynie manieryzmy, sposób bycia, ogólnie charakter.
Mam jednak wrażenie, że Brookerowi tak bardzo spodobała się koncepcja dwóch osób w jednym ciele i, co można z nią zrobić, że pokpił trochę fabułę wokół, która jest mocno pretekstowa, tworząc jedynie grunt do filozoficznej dyskusji. Zakończenie też mnie nie porwało, no i nie rozumiem dlaczego całość osadzona jest w realiach lat (na oko) sześćdziesiątych. Bo piosenka za którą nazwany został odcinek została wydana w 1959? Tylko tyle? Wciąż jednak jest to absolutnie ciekawy odcinek. Polemizowałbym jednak, czy przeciągnięcie go do aż 80 minut długości było dobrym pomysłem.
Ocena: 7.5
Czarne lustro (2011) - recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Mazey Day
Dziwny to odcinek, ponieważ bodajże pierwszy raz w historii serialu Brooker wykorzystuje horror, elementy nadprzyrodzone jako narzędzie do zaprezentowania zepsucia społeczeństwa, a nie, jak zwykle, technologię.
Główną bohaterką jest Bo (Zazie Beetz), zawodowa paparazzo, która mierzy się z delikatnym kryzysem egzystencjalnym. Po drugiej stronie aparatu znajduje się natomiast gwiazda filmowa, tytułowa Mazey Day (Clara Rugaard), obecnie pod ostrzałem krytyki i prześladowana przez paparazzi wszędzie, gdzie tylko pójdzie. Kiedy zakrapiana i doprawiona halucynogenami noc kończy się spowodowaniem wypadku, Mazey znika kompletnie z życia publicznego. Potrzebująca pieniędzy Bo postanawia ją znaleźć i dorobić trochę na jej aktualnym zdjęciu - a w im gorszym będzie stanie, tym lepiej płacą.
Tematycznie odcinek skupia się na tym jakimi bezwzględnymi harpiami potrafią być paparazzi i media w ogóle. Nieważne w jakim ktoś jest stanie, nieważne czy wypada na tym zarabiać, czy nie. Efekt jest oczywiście skutecznie szokujący, ale... To już właściwie wszystko. To po prostu 40 minut o tym, że fotoreporterzy są chodzącym złem. Pod koniec natomiast wskakuje wątek horrorowy, który poza tym, że zaskakuje, bo widz zupełnie się go nie spodziewa, jest kompletnie zbędny i jakby wręcz trochę nie na miejscu. Chwilę później natomiast cała historia po prostu kończy się, zostawiając widza z gigantycznym niedosytem. Moim zdaniem najsłabszy odcinek całego sezonu.
Ocena: 4
Czarne lustro (2011) - recenzja 6 sezonu serialu [Netflix]. Demon 79
Kolejny odcinek skręcający w tematy nadprzyrodzone i kolejny taki trochę o niczym konkretnym. Ot, ludzie są źli, często nawet nie wiemy jak bardzo.
Główną bohaterką jest niejaka Needa (Anjana Vasan), cicha i spokojna asystentka w sklepie obuwniczym, która pewnego dnia zostaje nawiedzona przez... Demona z piekła, imieniem Gaap (Paapa Essiedu). Gość jest typowo demoniczny, z sierścią, rogami i całym tym bajzlem, lecz specjalnie dla Needy przybiera postać Bobby'ego Farrella z Boney M. (bo czemu nie). No więc Gaap tłumaczy naszej bohaterce, że przez najbliższe trzy dni musi zamordować trzy osoby albo świat czeka zagłada.
I to już właściwie tyle. Przez około 100 minut obserwujemy po prostu jak Needa walczy ze swoim kompasem moralnym, a w międzyczasie zaczyna się nią interesować policja. Scenariusz nie zaskakuje i tak naprawdę ratuje go głównie sympatyczna relacja między Needą i Gaapem. Historia osadzona została na tle wyborów do parlamentu z 1979 i cały ten wątek usprawiedliwionego odbierania życia i pokazywania, że każdy może mieć w sobie zło, w bardzo oczywisty sposób odwołują się właśnie do świata polityki, lecz ani odcinek nie sili się na głębsze ugryzienie tematu ani demony z piekła rodem nie pasują jakoś świetnie do tematyki "Czarnego Lustra". Odcinek ma swój klimat i ogląda się go z zaciekawieniem, lecz kiedy na ekran wjeżdża lista płac, ciężko jest nie czuć się nim przynajmniej lekko zawiedzionym. Jest lepiej niż w "Mazey Day", ale i tak bez szału. Same ładne, klimatyczne, oldskulowo wyglądające zdjęcia, to za mało.
Ocena: 6
Przeczytaj również
Komentarze (29)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych