The Last of Us: Part I - niepotrzebny remake? Uważam inaczej
Ogłoszenie prac nad renowacją The Last of Us zderzyło się ze ścianą. Wielu uznało, że Naughty Dog zbyt szybko bierze się za remake. Wielu również zdaje się nie pamiętać sytuacji z klasycznym Resident Evil. Wydawca, Capcom, postanowił zrealizować projekt renowacji w sześć lat po debiucie oryginalnej wersji legendarnego survival-horroru. Efekty wspominamy po dziś dzień. The Last of Us: Part I jest przedsięwzięciem tej samej rangi. Deweloper pozostawił nienaruszony szkielet rozgrywki, podobnie jak dwie dekady wcześniej japoński Capcom. Dla studia była to arcyważna przeprawa. Naughty Dog wkroczyło na nowy grunt. Zespół nigdy wcześniej nie tworzył remake'u. To ich debiut. Bardzo udany, dodajmy.
Oryginalnych reżyserów zastąpili Matthew Gallant oraz Shaun Escayg, pełniący funkcję dyrektora kreatywnego. The Last of Us: Part I stanowi pierwszą odsłonę wyprodukowaną bez udziału Neila Druckmanna, twórcy oryginału. Wraz z nim tę historię tworzył Bruce Straley, który obecnie przewodzi Wildflower Interactive, czyli swojej własnej firmie. Wybór Gallanta był oczywisty, ponieważ to on stoi za wciąż angażującym systemem walki oryginalnej edycji The Last of Us. Pracował również nad Uncharted 4: Kres Złodzieja. Shaun Escayg był głównym animatorem podczas tworzenia klasycznej wersji, natomiast później współtworzył Uncharted: Zaginione Dziedzictwo.
Ah, ta nostalgia
The Last of Us: Part I w ogóle nie planowano. Naughty Dog w swojej bogatej historii nigdy nie stworzyło żadnego remake'a. Inspiracje przybyły wraz z produkcją, a następnie wielkim sukcesem The Last of Us: Part II. W głośnej kontynuacji gracz często bierze udział w retrospekcjach z udziałem Joela i Ellie. „Gdyby cała gra mogła wyglądać jak te flashbacki, jakże byłaby dobra” - Gallant twierdził, że bardzo często padały tego rodzaju sugestie z ust pozostałych członków zespołu. W czasie zbiegła się realizacja serialu na zamówienie HBO Max oraz chęć przeniesienia marki na PC. Fani wciąż uznają część pierwszą za drogowskaz narracji. Ta opowieść jest o wiele bardziej pozytywna w przekazie niż trudniejszy sequel, pozbawiony nadziei i strącający bohaterów w mroczną otchłań. Prace nad The Last of Us: Part I ruszyły z kopyta. Celem przedsięwzięcia stało się dopasowanie oprawy do realiów części drugiej, by wymazać techniczną różnicę. Stąd padła koncepcja użycia identycznej technologii.
Naughty Dog Engine zaktualizowano. The Last of Us: Part I jest pierwszą grą studia napisaną stricte pod PlayStation 5, nie licząc odświeżonej kolekcji Uncharted: Legacy of Thieves Collection. Przygodę odtworzono w skali 1:1. Nie znajdziemy nowych wątków, czy nawet zmian w konwersacjach. „Wiedzieliśmy, że chcemy pozostać wierni oryginałowi tak, jak to tylko możliwe, więc rozszerzyliśmy doświadczenie, nie dotykając fundamentów” - dodaje Escayg. Naughty Dog wykonali tę samą robotę, do której od lat przyzwyczaili nas mistrzowie renowacji z Bluepoint Games. Zadanie mieli łatwiejsze, ponieważ The Last of Us jest marką ich autorstwa. Bluepoint Games działają na zlecenie i muszą bardzo starannie zapoznać się z materiałem źródłowym. Ten twórczy mindset obserwujemy na każdym metrze kwadratowym w The Last of Us: Part I. Narracja podąża tym samym szlakiem, zmieniają się jedynie detale. Pod tym względem deweloper wykonał znakomitą pracę. Remake sprawdziłem w trybie wydajności i jakość wciąż stała na topowym poziomie.
The Last of Us szczyci się uniwersalnym modelem rozgrywki. Naughty Dog opracowało autorski podgatunek gier o przygodowym zacięciu, określony jako action-survival (jak przed dekady survival-horror). Esencją gry są uzależniająca eksploracja oraz model walki. Choć znam tę historię na wylot, choć kojarzę każde pomieszczenie, i tak kręcę się po całym obszarze poszukując znalezisk, których przecież tam nie ma. Myślę, że nie jestem w tym sam. Poruszanie się po niezwykłym, popandemicznym świecie The Last of Us w nowej wersji urzeka jeszcze bardziej. Wysoki poziom trzyma również The Last of Us: Remastered, czyli przeniesienie, z którym Naughty Dog miało liczne problemy. Zadziała klątwa egzotycznej architektury PlayStation 3. Premierowa cena tego wydania (Part I) oscylowała w granicach 70 dolarów. Owszem, była to przesada. Nie zapominajmy, że Sony również życzyło sobie najwyższą cenę za The Last of Us: Remastered w 2014 roku.
Wytrzymać i przetrwać
The Last of Us: Part I nie kupiło mnie wyłącznie przez pryzmat graficznych ulepszeń. To oczywista oczywistość. Jako weteran cyklu, byłem ciekaw nowego wyzwania obiecanego przez reżysera. „Mamy opcje użycia informacji nt. poziomów, by wrogowie sami wiedzieli jak flankować, skąd atakować” - twierdził Gallant. On sam jest odpowiedzialny za kluczowe aspekty walki w oryginale, więc nikt lepiej nie mógł zredefiniować klasycznego wyzwania. Wybrałem poziom trudności Przetrwanie i jakże miło byłem zaskoczony. Nie dość, że zarażeni (zwłaszcza Biegacze) potrafią atakować parami, bo w oryginale mógł nas dojechać tylko pojedynczy osobnik, to jeszcze umiejętnie flankują. Szkoda tylko, że deweloperzy nie zaszczepili im części zachowań od Czyhaczy, obecnych w The Last of Us: Part II. Joel nie stosuje również uników ani możliwości czołgania się. W sequelu dodanie owych cech okazało się mocnym gamechangerem.
„Musielibyśmy zmienić rozmiar powierzchni. Potrzebujesz trochę miejsca na takie uniki” - Gallant wie, co mówi. W The Last of Us lokacje są o wiele bardziej zacieśnione niż w kontynuacji. Stąd walka w części pierwszej uznawana jest za trudniejszą. Jeśli grając na poziomie Grounded/Brutalna Rzeczywistość zostaniemy zauważeni, nie mamy większych szans na przeżycie. Naboi jest jak na lekarstwo, a wsadzenie celnego headshota w trakcie szarży Klikaczy, Biegaczy czy najgorszych, ludzkich przeciwników to sztuka. Brak implementacji tych mechanik z Part II miał również uwydatnić fizyczną różnicę pomiędzy Joelem a Ellie. „Sposób rozgrywki Joelem tłumaczy jego charakter. Jest pięściarzem, awanturnikiem, starszym gościem. Jego sposoby walki diametralnie różnią się od metod Ellie w The Last of Us: Part II” - dla Gallanta najważniejsze było, aby nie kopiować systemowych fundamentów sequela do oryginału. Cóż, udało się. The Last of Us: Part I to bardzo wierny i solidny remake. Zapewnił mi nowe wyzwanie i przywołał najlepsze wspomnienia z The Last of Us. To remake potrzebny zarówno weteranom, jak i nowym fanom serii. Nie wszystkim przypasuje narracja 1:1, lecz jest na tyle uniwersalna, że zawsze się obroni.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do The Last of Us Part I.
Przeczytaj również
Komentarze (151)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych