Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły

20 lat minęło… Jak powstawali Piraci z Karaibów: Klątwa Czarnej Perły

Dawid Ilnicki | 08.07.2023, 14:00

20 lat minęło w tym tygodniu od premiery “Piratów z Karaibów: Klątwy Czarnej Perły”, filmu który zapoczątkował dziesiąty najbardziej kasowy cykl w historii kinematografii. Mimo niewątpliwego sukcesu pierwszego widowiska, odwołującego się do niezwykle popularnego motywu popkulturowego, początkowo nikt nie wierzył, że opowieść o morskich rozbójnikach okaże się podstawą tak udanej serii filmowej.

Choć opowieści o piratach mają w kulturze wielką tradycję, by wymienić tu tylko poemat Lorda Byrona, dzieła sir Waltera Scotta, “Robinsona Crusoe” Daniela Defoe czy “Moby Dicka” Hermana Melville’a, długo nie miały one szczęścia do właściwego przedstawienia w filmach. Z całą pewnością takim obrazem nie był “Film o Piratach” z 1982 roku, żyjący jednak do dziś w świadomości wielu ludzi, urodzonych w latach 80’, a to za sprawą niezwykle efektownego intro do programu “Morze”, nadawanego u nas na przełomie ostatnich dekad XX wieku. Szczęścia w tym podgatunku szukał również sam Roman Polański, który w 1986 roku zrealizował pamiętny obraz z Walterem Matthau. Dość powiedzieć, że długo za największy sukces uchodził “Karmazynowy pirat” z 1952 roku, po którym każdy podobny projekt napotykał na spore przeszkody w realizacji.

Dalsza część tekstu pod wideo

Taki obraz najmocniej wypaliła, w świadomości producentów filmowych, jedna z największych porażek kasowych w historii kinematografii, czyli niesławna “Wyspa piratów” Renny Harlina, która praktycznie zatopiła nieźle prosperującą w swoim czasie wytwórnię Carolco. W tym wypadku nie chodziło nawet o jakość samego filmu, ale o błędy przy jego realizacji, jak również marketingu, skutkujące wyjątkowo marnym zainteresowaniem produkcją, która zarobiła zaledwie dziesięć milionów dolarów przy niemal stu milionach kosztów produkcji, co było wypominane latami.

Nic więc dziwnego, że gdy w wytwórni Disneya pojawił się pomysł realizowania kolejnego filmu o piratach, opartego na części atrakcji obecnych w parkach tematycznych należących do firmy, początkowo zastanawiano się czy ma być to tania produkcja, przeznaczona bezpośrednio na rynek video czy też widowisko, które pojawi się w kinach. Włodarze giganta początkowo optowali za pierwszym wyjściem, jednocześnie jednak wśród osób zastanawiających się nad kształtem nowej produkcji powoli zaczęła dojrzewać myśl o stworzeniu czegoś, czego widzowie nigdy wcześniej nie widzieli. Mającego połączyć typowe motywy z przeszłości z wątkami fantastycznymi, jakie zaczęły się zarysowywać już w pierwszych wersjach scenariusza.

Mając na uwadze, wspomniany już, najbardziej udany produkt z tego podgatunku, włodarze Disneya chcieli zatrudnić do głównej roli, kapitana Jacka Sparrowa Matthew McConaugheya, który najmocniej przypominał im właśnie Burta Lancastera. W odwodzie pozostawali jednak inni aktorzy, którzy pasowaliby do filmu przeznaczonego od razu na rynek video i tu najczęściej w spekulacjach najczęściej pojawiał się Cary Elwes. Pierwszą wersję skryptu dostarczył Jay Wolpert, znany przede wszystkim z prac nad scenariuszami telewizyjnych teleturniejów. W marcu 2002 roku do grupy scenarzystów dokooptowano Stuarta Beattie, mającego największą wiedzą odnośnie piratów. Gdy jednak zawiadujący projektem Dick Cook postanowił zatrudnić jako producenta Jerry Bruckheimera, ten od razu odrzucił pierwszą wersję scenariusza, twierdząc, że nie ma sensu tworzyć zwykłego filmu o piratach. Decyzja ta jak się wydaje była kluczowa dla ostatecznego kształtu widowiska, gdyż powrócono do koncepcji połączenia awanturniczej produkcji przygodowej z filmem fantasy.

Z animacji na piracką łajbę

Piraci z Karaibów

Pierwsza wersja scenariusza skupiała się wokół porwania Elizabeth Swann, córki gubernatora, dokonanego przez załogę pod dowództwem kapitana Blackhearta. Will Turner miał być zwykłym strażnikiem więziennym, który pod wpływem otrzymanych wiadomości, wiedząc, że pod jego pieczą znajduje się kapitan Jack Sparrow - były członek załogi Blackhearta -  uwalnia go, by razem mogli ruszyć w drogę i uratować Elizabeth. Komizm w filmie miał się opierać rzecz jasna na starciu przeciwieństw: krnąbrnego i niezależnego Sparrowa z poważniejszym Turnerem, przypominającym nieco Errola Flynna, do czego idealnie pasował Orlando Bloom. Widać jednak, że w tej wersji “Piraci z Karaibów” byliby mocno standardowym obrazem, który prawdopodobnie nie dałby rady przekonać do siebie mas.

Jerry Bruckheimer postanowił pójść z zupełnie innym kierunku, a za przepisanie scenariusza i dodanie do niego wątku fantastycznego, który zadecydował o powodzeniu tego widowiska, odpowiedzialny był duet Terry Rossio - Ted Elliott. Zmiany w charakterze dzieła pociągnęły za sobą inne kluczowe decyzje, takie jak choćby zatrudnienie na stanowisku reżysera Gore’a Verbinskiego. Twórca znany wcześniej z amerykańskiej wersji horroru “The Ring” czy też “Mexican” był wręcz zachwycony nowym projektem, w którym widział szansę na renesans niezwykle popularnego, jeszcze w czasach złotej ery Hollywood podgatunku. Bardzo podobało mu się połączenie wątków komediowych z tymi pochodzącymi z kina grozy, które zapowiadały mieszankę wybuchową. 

Do roli kapitana Jacka Sparrowa typowano na początku Jima Carrey, który jednak w tym samym czasie realizował film “Bruce Wszechmogący”. W licznych spekulacjach po raz kolejny pojawiło się nazwisko Christophera Walkena, jak również Michaela Keatona. Szczęśliwie jednak, wspominany już wcześniej Dick Cook jeszcze w 2001 roku spotkał się z Johnny’m Deppem, który w tym czasie był zainteresowany otrzymaniem roli głosowej w jednej z najnowszych produkcji animowanych Disneya. Cook zdecydował się zarzucić wędkę i wspomniał mu o tym, że Disney przymierza się do zrealizowania widowiska o piratach. Depp momentalnie zapalił się do tego pomysłu, a ten od razu podchwycił również Bruckheimer, widząc w gwiazdorze jednego z tych aktorów, którzy mogą nadać głównej postaci odpowiedniego charakteru, dzięki czemu uda się mocno wypromować ten film.

Obaj oczywiście nie pomylili się, ale Jack Sparrow miał być początkowo zupełnie inną postacią. Zarówno scenarzyści jak i włodarze Disneya pierwotnie planowali bowiem, że będzie to bardzo typowy kapitan pirackiego statku, znów wzorowany na Burcie Lancasterze. Gdy jednak sam Depp zaczął zgłębiać historię XVIII-wiecznych piratów odkrył, że byli oni wtedy postrzegani jako zupełnie awanturnicy, na wzór współczesnych gwiazd rocka. To właśnie wtedy aktor wpadł na to, że wzorem dla jego postaci powinien być Keith Richards, który zresztą później wystąpił w kolejnych obrazach z tej serii. Nie tylko jednak niezwykle osobliwą grę Deppa już w trakcie realizacji zdjęć, ale także decyzję o tym, by postać przez niego grana wyróżniała się złotymi zębami nie wszyscy przywitali entuzjastycznie.

Wśród najbardziej zapiekłych krytyków kształtu, jaki zaczynała nabierać nowa produkcja Disneya, był jeden z producentów Michael Eisner, który uważał, że sposób w jaki Depp odtwarza swą rolę zrujnuje całe przedsięwzięcie. Dodatkowym problemem okazała się kompletna plajta filmu “Country Miśki”, opartego na innym motywie zaczerpniętym z parków Disneya, który przy budżecie sięgającym 35 milionów dolarów zarobił ledwie 18. Z uwagi na to, że w przypadku “Piratów…” mieliśmy do czynienia z o wiele większymi kosztami, od początku zresztą budzącymi zrozumiałe kontrowersje, Eisner w pewnym momencie zadecydował o zakończeniu prac nad nową produkcją. Gore Verbinski dał jednak sygnał swej załodze, by nadal realizowali plany i gdy producent zapoznał się z efektem ich wysiłków był nimi tak bardzo oczarowany, że film dostał jednak zielone światło.

Jaka tam klątwa?!

piraci z karaibów

Na marne nie poszedł więc nie tylko bardzo ciekawy scenariusz, jaki ostatecznie udało się napisać, ale także liczne znakomicie wytworzone dla tego obrazu elementy. Na potrzeby filmu zrealizowano trzy statki: zbudowane na barkach, pozostawionych zwykle na brzegu St. Vincent, gdzie ekipa odnalazła bezpieczną przystań, a następnie komputerowo uzupełnione o wszelkie drobne elementy, tworzące z nich efektowne pirackie okręty. Choć CGI jest oczywiście w tym filmie widoczne, grający w nim aktorzy używali wiele praktycznych elementów, takich jak choćby szkła kontaktowe, tworzące m.in. efekt drewnianego oka u Ragettiego, odtwarzanego przez McKenzie Scotta.

Słówko należy się innym członkom obsady oprócz Johnny’ego Deppa, bo choć kreacja Jacka Sparrowa okazała się magnesem przyciągającym widownię do tego filmu, inni odtwórcy też zapracowali na jego sukces. Dobrze sprawdzili się zarówno Orlando Bloom (który wygrał rywalizację o rolę z Heathem Ledgerem, głównie dzięki swej roli we “Władcy pierścieni”), jak i 18-letnia wtedy Keira Knightley, która podobno była tak pewna tego, że po kilku dniach kręcenia zdjęć zostanie zwolniona, że na czas ich trwania wyposażyła się tylko w kilka najpotrzebniejszych rzeczy. Przeciwwagą dla szalonego Sparrowa był dużo bardziej stereotypowo kreślony przez Geoffreya Rusha kapitan Barbossa. Rolę tę miał odrzucić Robert de Niro, obawiający się o to, że film okaże się finansową porażką, czego później pożałował. Z kolei zagrać ojca córki Elizabeth nie chciał Brian Cox, któremu zdecydowanie nie uśmiechała się współpraca z Johnnym Deppem. W tym wypadku wyszło jednak na dobre, bo ostatecznie wcielił się w niego Jonathan Pryce, którego gwiazdor filmu wręcz uwielbiał.

W sporą konfuzję może wprowadzić postronnego widza sam tytuł obrazu, a raczej jego rozwinięcie, które jak wiadomo nie ma zbyt wiele wspólnego z fabułą widowiska. Obraz Gore’a Verbinskiego zawdzięcza go jednak znów niezmordowanemu poszukiwaczowi kolejnych chwytów marketingowych, czyli Michaelowi Eisnerowi, który pozostawił nim furtkę do ewentualnej kontynuacji, gdyby pierwsza część okazałaby się sukcesem. Reżyserowi ów dodatek mocno się nie podobał, więc ostatecznie zdecydowano się na kompromis: na materiałach reklamowych rozwinięcie tytułu zostało wyszczególnione tak małymi literami jak tylko się dało.

Tymczasem wbrew narzekaniom na ogromny budżet samego widowiska (140 milionów), który jednak w tym czasie nie był wyjątkiem, jeśli weźmiemy pod uwagę ówczesne mainstreamowe hity, dzieło Gore’a Verbinskiego okazało się wielkim sukcesem, zarabiając ponad 650 milionów dolarów, czyli i tak najmniej ze wszystkich dotychczasowych pięciu obrazów z tej serii. Obraz Disneya doczekał się aż pięciu nominacji do Oscara, w tym również dla Johnny Deppa, który z pewnością w opinii wielu obserwatorów powinien zgarnąć statuetkę w tym roku (przegrał z Seanem Pennem). Głównym wkładem pierwszego filmu w popkulturę wydaje się jednak odczarowanie pirackiej klątwy, zdajacej się ciążyć na licznych produkcjach sprzed lat, w których centrum stali morscy rozbójnicy. Bez wielkiego sukcesu przygód Jacka Sparrowa mogłoby nie być choćby świetnego serialu “Black Sails” czy nawet zeszłorocznej animowanej “Morskiej bestii” od Netflixa.

Dawid Ilnicki Strona autora
Z uwagi na zainteresowanie kinem i jego historią nie ma wiele czasu na grę, a mimo to szuka okazji, by kolejny raz przejść trylogię Mass Effect czy też kilka kolejnych tur w Disciples II. Filmowo-serialowo fan produkcji HBO, science fiction, thrillerów i horrorów.
cropper