Atak Tytanów zbliża się do finału. Pompatyczna wydmuszka czy coś znacznie więcej?
Jeśli zajrzymy obecnie na MyAnimeList - a więc jedną z najpopularniejszych stron zrzeszających fanów anime i mangi - to nie powinniście mieć problemu z wychwyceniem powtarzających się tytułów wśród tych najpopularniejszych. Możecie sprawdzić sami, albo po prostu czytać dalej ten tekst. Zdradzę Wam bowiem, że w momencie pisania tego tekstu, w pierwszej setce znajduje się każdy sezon…
Shingeki no Kyojin! A więc, przekładając to mniej-więcej na nasz język, Atak Tytanów. Mowa o anime od Wit Studio, które zadebiutowało w 2013 roku i adaptowało stosunkowo popularną wtedy mangę pod tym samym tytułem (pierwszy rozdział ukazał się jeszcze w 2009). To jednak dopiero ekranizacja sprawiła, że dziś sama marka “Attack on Titan” jest jedną z najpopularniejszych w japońskiej popkulturze czasów bieżących.
Jak jednak bywa ze wszystkimi hitami, zawsze znajdą się głosy krytyki. W tym przypadku pojawia się ich cała masa i nie brakuje osób, które tłumnie głoszą, że to po prostu wydmuszka bazująca na najbardziej prymitywnym zapotrzebowaniu człowieka na krew, akcję i wybuchy. Cóż, warto przeanalizować, czy rzeczywiście można ograniczyć opis rzeczonej serii wyłącznie do takich banałów.
Atak Tytanów
Jak wspomniałem dwa akapity wcześniej - pierwszy odcinek serialu ukazał się jeszcze w 2013 roku, a będąc precyzyjniejszym, w kwietniu. I dla wszystkich, którzy nie mieli wcześniej styczności z mangą, mogła być to niezła jazda bez trzymanki. Wszak fakty są takie, że twórcy nie brali jeńców. Pierwsze dwadzieścia minut zaserwowało nam hektolitry krwi, zmiażdżone ciała, połamane karki, utratę najbliższych i świadomość beznadziei.
Jeden wielki dekadentyzm, przez który przebijały się promienie wiary. Wiary w to, że będzie lepiej i można odzyskać to, co się kiedyś utraciło. Dla kontekstu warto bowiem napisać nieco o samej kreacji świata przedstawionego. Na starcie dostajemy krótkie wyjaśnienie tego, że pozostałość ludzkości w liczbie ponad miliona osób ukryła się za murami. Przed czym? Ano przed tytułowymi Tytanami, które znalazły się na szczycie łańcucha pokarmowego.
Sama kraina zamieszkana przez ludzi składa się z trzech murów - zewnętrznego, środkowego oraz wewnętrznego. A społeczność podzielona jest tam na swego rodzaju kasty, które dość łatwo da się nakreślić - mamy margines społeczny i biedotę za pierwszym murem, klasę średnią za drugim i najbogatszych ludzi wraz z rządzącymi i wszelkiego rodzaju szlachtą za trzecim. Im większy majątek, tym bezpieczniej. Proste.
Co jest poza murami? Tego nie wiadomo - a przynajmniej na początku. Wychodzić poza nie może jedynie grupa zwana Zwiadowcami, która odpowiada za badanie rzeczonych terenów, a także zdobywanie informacji na temat Tytanów, aby w przyszłości ich przezwyciężyć. Świat niezwykle brutalny, a choć tak różny od naszego, to wyjątkowo łatwy do zrozumienia i zaakceptowania. Nawet w obecnych czasach.
Poplątanie z pomieszaniem
Z biegiem czasu i kolejnymi sezonami robi się natomiast prawdziwe zamieszanie. Początek pierwszego sezonu to typowy shonen, a im dalej w las (zarówno w przenośni, jak i dosłownie w kontekście podróży Zwiadowców), tym wchodzą coraz mocniejsze tony. Brutalność zostaje przeniesiona ze sfery fizycznej i widzialnej na pierwszy rzut oka, na tę psychiczną i mentalną. Wchodzą gierki polityczne, porachunki i zwariowane zwroty akcji.
Oczywiście nie zamierzam jakkolwiek spoilerować opowieści w tym tekście, bowiem bardzo łatwo to zrobić. A w ten sposób można odebrać komuś naprawdę solidną dawkę frajdy z poznawania tego, jak wszystko się tam toczy, na własną rękę. Mogę jednak napisać, że niejednokrotnie będziecie zaskoczeni tym, w którym kierunku poprowadzone zostały działania, albo kto okazała się kim.
Nie będzie to na pewno w stu procentach celne porównanie, ale nie potrafię się powstrzymać przed wykorzystaniem go. Mam bowiem wrażenie, że z każdym kolejnym sezonem coraz bardziej czuć tam coś na wzór “Gry o Tron”. Walka toczy się o ogromną stawkę, ale koneksje, zawiłości polityczne, rodziny królewskie, a także walka o wpływy przyćmiewają tę “shonenową” stronę anime. Pojedynki z Tytanami nie są już najważniejsze.
I pewnie z tego względu pojawiają się zarzuty o bycie wydmuszką. Zwykłą ułudą czegoś, co ma nieść mocny i znaczący przekaz - gdyż w praktyce jest zaledwie zlepkiem scen akcji i kopią powieści o problemach społecznych i znaczeniu więzów krwi. Z jednej strony rozumiem, skąd biorą się takie opinie, ale z drugiej strony mam wrażenie, że wystawiający je nigdy nie oglądali “Shingeki no Kyojin”. Albo nie oglądali go tak, jak powinni.
Fenomen
Sam nie wstydzę się przyznać, że dla mnie to seria fenomenalna. Jasne, ma swoje gorsze momenty, a niektóre wątki są trudne do zrozumienia, ale to wciąż najwyższa jakość. A przede wszystkim - w momencie premiery - znakomite odświeżenie na rynku shonenów (zarówno jako manga, jak i później jej ekranizacja). Bezprecedensowa opowieść, która jest tak samo ciężka, jak i angażująca. Po prostu bardzo.
Czy jest satysfakcjonująca? Na to pytanie bardzo trudno odpowiedzieć i wydaje mi się, że każdy powinien wydać osąd na własną rękę. A jeśli manga to nie Wasza bajka, to już dosłownie za moment, bo 4 listopada, swoją premierę będzie miał ostatni odcinek anime. I wyjaśni on naprawdę dużo. Jawi się więc najlepszy moment, aby wskoczyć do tego pociągu, by samemu przekonać się, że to wcale nie wydmuszka, a naprawdę fenomenalna seria.
Przeczytaj również
Komentarze (54)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych