Ród smoka (2022) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [max]. Rozpoczyna się Taniec Smoków
Po dwóch latach przerwy, serial na podstawie prozy George'a R. R. Martina powraca dokładnie od tego momentu, w którym skończył się ostatni odcinek pierwszego sezonu. Przelana została smocza i królewska krew. Zdaje się, że przed olbrzymią, bratobójczą wojną nie ma już odwrotu. Daemon szykuje się do walki, Rhaenyra tonie w żałobie, a Alicent drży przed odwetem dawnej przyjaciółki.
Ależ ten showrunner, Ryan J. Condal, dokładnie wie, co robić z tą serią, aby trzymać zainteresowanie widzów w żelaznym, smoczym uścisku! Już pierwszy sezon bardzo sprawnie dawkował napięcie i zaskakiwał nawet znawców papierowego oryginału, dodając nowe detale oraz rekontekstualizując istotne wydarzenia. Mógł sobie na to pozwolić, jako że, w przeciwieństwie do "Pieśni lodu i ognia", w której całość wydarzeń poznawaliśmy z perspektywy bohaterów, "Ogień i krew" jest zasadniczo książką historyczną, spisaną przez niejakiego maestera Gyldayna, który nie zna wszystkich detali wydarzeń, które spisuje, więc może czasami czegoś nie wiedzieć, coś przekręcić. Gra o tron zawsze pełna jest szeptów, tajemnic i sekretnych układów, o których oficjalne książki historyczne nigdy zapewne nie usłyszą, co daje scenarzystom niemal wolną rękę w kreowaniu tej opowieści.
I tak oto nałogowi fani Martina mogli się zdziwić, kiedy w pierwszym sezonie - rzekomo -tragicznie zmarły Laenor Velaryon odpływa potajemnie z Królewskiej Przystani pod osłoną nocy, aby wieść spokojniejsze, pełniejsze życie gdzieś indziej. Nie inaczej wygląda pod tym względem i drugi sezon, co w paru momentach lekko mnie uspokoiło, w paru innych wrzuciło dosłownie ciarki na plecy, a w jeszcze innych solidnie zaskoczyło i wręcz wstrząsnęło. Już teraz towarzyszy mi przekonanie graniczące z pewnością, że to będzie absolutnie świetny sezon, a przecież obejrzałem na razie ledwie cztery z zapowiadanych dziesięciu odcinków. Rzadko kiedy cokolwiek ogląda mi się aż tak dobrze.
Ród smoka (2022) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [max]. W większości dobrze wyważony ton
To prawdopodobnie najbardziej bolesny, ale i najpodobniejszy do naszego prawdziwego świata fakt, że olbrzymia część konfliktów w "Rodzie smoka" bierze się z nieporozumień - jak cała ta historia z Królem Viserysem opowiadającym Alicent (Olivia Cooke) o nie tym królu Aegonie na łożu śmierci czy nawet finałowa scena pierwszego sezonu - oraz pochopnie podejmowanych decyzji.
Drugi sezon zaczynamy od bezpośredniego pokłosia działań Aemonda (Ewann Mitchell) w poprzednim sezonie. Panujący obecnie król Aegon (Tom Glynn-Carney) obawia się retaliacji, którą Daemon (Matt Smith) z miłą chęcią by się zajął. Lecz sprawa jest jeszcze zbyt świeża. Książę Jace (Harry Collett) dopiero co dotarł na Mur, aby prosić Północ o pomoc w walce, a Królowa Rhaenyra (Emma D'Arcy), na wieść o tym, co się stało, zniknęła, pochłonięta szukaniem swojego dziecka. Kiedy jednak godzi się w końcu z prawdą, jej słowa pieczętują dalszy los jej rodziny. Jak mówi tytuł odcinka" "Syn za syna".
Przyznam, że bałem się trochę, jak filmowcy podejdą do pokazania tematu tego odcinka. W książkach wydarzenia te są makabryczne, do przesady wręcz pełne przemocy i okrucieństwa, a historycznie wiemy przecież, że "Gra o tron" potrafiła czasami dodać nawet więcej przemocy, seksu i czego tam jeszcze, aby dana scena została na dłużej w pamięci szerokiego widza. Cóż, bez wdawania się w szczegóły, tym razem nastąpiła sytuacja odwrotna. Nie zrozum mnie źle, to wciąż absolutnie mrożąca krew w żyłach scena, ale jednak odrobinę stonowana, żeby co bardziej wrażliwi nie zaczęli zaraz nawoływać do skasowania całego serialu.
Nie jest to jedyna zmiana, choć pozostałe, odnoszę wrażenie, miały na celu przede wszystkim dobicie do oczekiwanej przez widzów ilości nagich ciał, ściętych głów i tym podobnych ciekawostek. Przynajmniej dwa razy miałem wręcz wrażenie, że tych kilka sekund "wściekłego skakania", jak to mawiała Bella Baxter, było zwyczajnie zbędne, a przez to wręcz lekko irytujące. Na szczęście, scenarzyści przewidzieli też i kilka bardziej interesujących zmian względem oryginału. Nie wypada abym przytaczał je tutaj jeszcze przed premierą serialu, ale gwarantuję, że w praktycznie każdym jednym z tych czterech odcinków dostajemy kilka intrygujących sytuacji i przynajmniej po jednej, która sprawi, że poprawisz się w trakcie oglądania w fotelu, żeby porządniej skupić się na tym, co widzisz.
Ród smoka (2022) - recenzja, opinia o 2. sezonie serialu [max]. O ludziach i smokach
Obsada serialu już w pierwszym sezonie zrobiła niesamowitą robotę, więc nie powinno nikogo dziwić, że tym razem większość dosłownie wyrywa z kapci. Ponownie królem ekranu jest Daemon, postać tak nieoczywista, z jednej strony śliska jak węgorz, z drugiej wierna i kochająca - jakby cierpiał na jakąś chorobę dwubiegunową, czy coś, bo w każdej jednej sytuacji wypada absolutnie przekonująco. W trzecim odcinku zobaczymy go w Harrenhal, w serii scen pozwalających (być może) trochę lepiej go zrozumieć. Otto Hightower (Rhys Ifans) Nadal knuje i kombinuje, byle tylko ustawić jak najlepiej siebie i swoją rodzinę - czyli typowy polityk, w sumie. Najciekawiej wypada jednak nie w scenach, w których z wyższością spogląda na wszystkich dookoła siebie, ale kiedy grunt zaczyna palić mu się pod nogami. Wtedy to wychodzi prawdziwą twarz tej postaci i przy okazji talent aktorski Ifansa.
Mam jednak problem z Olivią Cooke i Emmą D'Arcy. Uważam, że obie, jak na ten moment, wydają się być trochę zbyt zagubione, zbyt "z boku", mimo że przecież jedna z nich dosłownie idzie na wojnę, bo chce siedzieć na tronie, który się jej należy. Podobało mi się, jak długo obie strony walczyły o to, aby nie dopuścić do eskalacji konfliktu, jak starano się powstrzymać rozlew krwi, ale przy tym obie aktorki wydały mi się być odrobinę płaskie. Moment, w którym Rhaenyra znajduje resztki Arraxa robi wrażenie, jasne, ale prócz tego dziewczęta są na ten moment chyba najsłabszymi elementami tego sezonu.
Tego samego zdecydowanie nie można natomiast powiedzieć o smokach, których rola rośnie powoli, z odcinka na odcinek. Już pierwszy sezon dał nam lekki przedsmak tego, czego możemy oczekiwać po Tańcu Smoków, ale to, co dzieje się tutaj, to jednak zupełnie inny poziom. Czwarty odcinek daje nam pierwszą, prawdziwą walkę smoczych jeźdźców i jest to spektakl, jakich jeszcze nie było. Jon kontra Nocny Król może się schować. Czuć tempo, stres jeźdźców, temperaturę płomieni, strategiczne podejście - smoki nie robią wreszcie jedynie układów tanecznych i nie zieją ogniem, ale łapią się w locie, drapią, przytrzymują. Złapany za szyję jaszczur może wciąż używać swoich gigantycznych pazurów, aby bez trudny przebić się przez skórę tego drugiego - jest brutalnie, krwawo i, co chyba najważniejsze, z głową, bo konsekwencje podniebnych akrobacji odczuwają i piechurzy pod nimi.
Oczywiście w dalszym ciągu do pewnych rzeczy można się przyczepić, bo jednak ważniejsze jest zrobienie "fajnej" sceny, niż zachowanie pełnego realizmu. I tak, na przykład, Criston podchodzi do żołnierza, aby zmobilizować go do dalszej walki, lecz kiedy go dotyka, okazuje się, że w zbroi są już jedynie ledwie trzymające się kupy, spopielone kości. Czy ma to sens? Nie za bardzo. Czy efekt zapada w pamięć? Jak najbardziej.
Drugi sezon "Rodu smoka" zapowiada się na spektakl przez wielkie S. Pod względem widowiskowości i sposobu prezentowania konfliktu, jest to absolutny top tego roku. Nadal brakuje mi trochę tego znanego z początków "Gry o tron" budowania szerszego kontekstu świata - tak naprawdę cała akcja kręci się wyłącznie na najwyższym szczeblu, między królami a ich najbliższymi pomocnikami i uważam, że dodatkowy kontekst kogoś bardziej "szarego" byłby interesujący, pozwoliłby jeszcze bardziej powiększyć skalę wydarzeń. Ale nawet i bez tego, aż nie chce się, aby kolejne odcinki dobiegały końca. Eh, mógłby ten GRRM napisać jeszcze kiedyś coś w tym świecie...
Przeczytaj również
Komentarze (8)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych