Dziesięć niszowych filmów z 2024 roku, o których nie słyszałeś, a powinieneś
Końcówka roku to jak zwykle czas podsumowań minionych kilkunastu miesięcy, a to jak zwykle zaczynamy od dziesięciu mało znanych filmów, które nietrudno było przeoczyć. To głównie kino festiwalowe, często niestety niedostępne w ofercie wielkich serwisów streamingowych lub zaplanowane na pokazy kinowe dopiero w 2025 roku.
W tym artykule skupiam się wyłącznie na niszowych tytułach, które pojawiły się u nas na festiwalach. O głośniejszych premierach z tego roku wspominałem już wcześniej. Jak co roku minione kilkanaście miesięcy były bardzo ciekawe; wysoki poziom trzymał zwłaszcza konkurs główny na gdańskim Octopusie, gdzie pokazywane były również, wspominane już kilka miesięcy temu, koreańska “Exhuma” i “Kuchenna rewolucja”. Dużo dobrego udało się obejrzeć również na DOCS Against Gravity, a także warszawskich Pięciu Smakach, festiwalu skupiającym się na wszystkim co najlepsze w kinie azjatyckim, którego ofertę można jeszcze zgłębiać do końca tego tygodnia, dzięki szerokiemu dostępowi filmów VOD.
Zmierzch wojowników: Miasto za murami
Choć najwięcej w kwestii kina kopanego działo się w tym roku w Indiach (“Monkey Man”, “Kill”) tak naprawdę nie ma to jak powrócić do starego, dobrego Hongkongu! Pokazywany m.in. w Cannes, a u nas na Pięciu Smakach, obraz w reżyserii Soi Cheanga nawiązuje do prawdziwej historii i realnych miejsc, opowiadając jednak historię pewnego imigranta z kontynentalnych Chin. Wpakowawszy się w niezłą kabałę trafia on do dzielnicy zwanej Kowloon Wall City, zarządzanej przez człowieka o wdzięcznej ksywie Cyklon, który szybko otacza go opieką. Jak się okazuje zupełnie nieprzypadkowo. Niezwykle dynamiczne widowisko, w przeciwieństwie do wspomnianego wcześniej “Kill”, stawia nie na brutalność, a na kapitalną choreografię walk, przekonując z jednej strony, że prawdziwego skilla wcale nie traci się z wiekiem (mocno imponuje tu choćby legendarny Sammo Hung), a z drugiej, że praktycznie nietykalnym wojownikiem może być zwykły obwieś. Film można oglądać do niedzieli na stronie Pięciu Smaków.
Jedna noc z Adelą
Hiszpańska aktorka Laura Galan dała się poznać przede wszystkim ze swej niezwykle odważnej roli w horrorze “Świnka”, opowiadającym o dziewczynie uciekającej przed grupą nastolatków, której członkowie zostają uprowadzeni przez zamaskowanego mężczyznę. Pokazywany na tegorocznym Octopusie najnowszy obraz z tą niebanalną artystką to niezwykle interesująca produkcja, nie tylko dlatego, że została nakręcona na jednym ujęciu. Tytułowa Adela to młoda kobieta, która decyduje się na niezwykle wyrafinowaną zemstę na swych bliskich, którzy przed laty dopuścili się wobec niej haniebnego czynu. Zarówno forma, zaskakujący scenariusz, jak i świetna i niezwykle odważna rola Galan sprawiają, że o tym tytule pamięta się na długo.
Kiss The Future
Niezwykle interesujący dokument, pokazywany na tegorocznym DOCS Against Gravity, a dostępny na MAX, zabiera widza w sam środek lat 90’, opowiadając głównie o reakcji zachodniego świata na wojnę na Bałkanach, koncentrując się przede wszystkim na działaniach członków irlandzkiej grupy U2. Na swych koncertach, podczas Zoo TV Tour, nieustannie przypominali oni światu o ciężkim losie mieszkających na tym terenie ludzi, a po ogłoszeniu końca działań zbrojnych zdecydowali się na zagranie koncertu w Sarajewie. Niezwykle poruszające, nawet jeśli z dzisiejszej perspektywy mocno naiwne, fragmenty owego koncertu przypominają o czasach, w których muzyka potrafiła jednoczyć ludzi wokół pozytywnych wartości.
Zjadacz ptaków
Jeden z najciekawszych filmów obecnych w tegorocznym konkursie na Octopusie to opowieść o swoistym eksperymencie, który mógł się zakończyć tylko w jeden sposób. Z pozoru idealna para narzeczonych, mająca jednak wyraźny problem w swym związku, decyduje się na nietypowe rozwiązanie, którym jest wspólny wyjazd na wieczór kawalerski. Jeśli spodziewacie się głupawej komedii to akurat nie ten przypadek. Na rzeczonym wydarzeniu pojawiają się bowiem bardzo nietypowi ludzie. Z minuty na minutę zaczyna wychodzić ich absolutne zakłamanie, które z nieskrywanym ubawieniem obserwuje gość o imieniu Dylan, będący w tym okrutnie załganym towarzystwie jedyną osobą, która potrafi powiedzieć prawdę w oczy. Całość podlana jest niezwykłym klimatem rodem z kina ozploitation, a niektóre pomysły, takie jak choćby gra towarzyska - nieprzypadkowo zwana “Paranoją” - sprawiają, że ta wyjątkowo zjadliwa satyra społeczna powinna być zdecydowanie bardziej znana.
Mizerykordia
Film ten był moim pierwszym spotkaniem z oryginalną twórczością Alaina Guiraudie, a jednocześnie okazał się doskonałym zwieńczeniem długiego, dziesięciodniowego nowohoryzontowego maratonu. “Mizerykordia” niewątpliwie nawiązuje do gatunku farsy, prezentując postacie wikłające się w coraz bardziej absurdalne sytuacje, ale czyni to zupełnie inaczej niż choćby Quentin Dupieux w niezwykle zabawnym “Mandibules”. Tu bowiem cały czas mamy do czynienia ze szkieletem fabularnym rodem z typowego kina społecznego; obserwujemy losy młodego mężczyzny, który przyjeżdża na pogrzeb swego byłego szefa do małego miasteczka, zamieszkując w mieszkaniu wdowy po nim. Historia niepostrzeżenie nabiera jednak zupełnie innego charakteru, najpierw skręcając w stronę kryminału, a następnie przedziwnego trójkąta miłosnego, w którym ważną rolę spełnia miejscowy pleban. Przezabawne, niezwykle odświeżające doświadczenie komediowe, nieporównywalne z niczym innym w ostatnim czasie. W 2025 roku produkcja powinna mieć swoją premierę w polskich kinach.
Anzu Kot-duch
Rzut oka na listę najbardziej dochodowych produkcji tego roku, ze szczególnym wyróżnieniem animacji, po raz kolejny pokazuje to, że widzowie lubią oglądać historie, które już wcześniej widzieli. W tym kontekście zrealizowana techniką rotoskopową animacja “Anzu Kot-duch” sprawdza się zatem idealnie jako film nawiązujący do obrazów Hayao Miyazakiego i studia Ghibli. Mamy tu zatem małą dziewczynkę, która przeżywa wielkie przygody, a jej przewodnikiem po świecie staje się w pewnym momencie ogromny kot o niewybrednym poczuciu humoru.
Szok
Pokazywany na tegorocznym Octopusie niemiecki film wpisuje się w ciąg miejskich opowieści gangsterskich, obierając jednak sobie za bohatera oryginalną postać. Bruno jest bowiem byłym lekarzem, działającym na zasadach swoistego paktu z różnymi członkami kryminalnego półświatka, do których jeździ, by w razie potrzeby świadczyć im usługi medyczne. Nieformalny status nietykalnego, jaki mu przysługuje, z racji na mocno specyficzną rolę, zaczyna powoli kruszeć, gdy przyjmuje on nietypowe zlecenie. Produkcja duetu Denis Moschitto - Daniel Rakete Siegel z pewnością nie jest najoryginalniejszym obrazem w ostatnim czasie, bo nawiązuje m.in. do trylogii “Pusher” Refna, ale za to może się pochwalić świetnie budowaną atmosferą, dobrymi zdjęciami i interesującym, bo niejednoznacznym protagonistą.
Sunset Sasquatch
Prócz zrealizowania znakomitego obrazu “Prawdziwy ból”, będącego w zamierzeniu autora jego listem miłosnym do Polski, Jesse Eisenberg może się pochwalić również udziałem w filmie Davida i Nathana Zellnera, gdzie jednak bardzo trudno go poznać. Na jego szczęście! Produkcja braci jest bowiem przedziwną absurdalną komedią, w której widz obserwuje wysiłki grupki tytułowych stworzeń, by przetrwać w wyjątkowo, jak się okazuje, trudnym otoczeniu. Groza miesza się tu ze śmiechem, a ten z obrzydzeniem, przez co seans może być zresztą trudny dla wielu widzów. Jeśli jednak lubicie tego typu eksperymenty jest to z pewnością pozycja obowiązkowa.
Hollywoodgate
Pokazywany na tegorocznym DOCS Against Gravity film dokumentalny zabiera widza do Afganistanu i to tuż po wylocie z kraju wojsk amerykańskich, po którym władzę w kraju ponownie przejęli Talibowie. Egipskiemu reżyserowi Ibrahimowi Nashat’owi udało się dostać do nich bardzo blisko, rejestrując m.in. wizytowanie przez nich byłej bazy wojsk zachodnich o tytułowej nazwie czy też końcową paradę wojskową. W licznych rozmowach w ciekawy sposób uchwytuje również specyficzny sposób rozumowania swoich rozmówców, dostarczając niezwykle cennego materiału na temat ich mentalności.
Saturday Night
Pokazywany u nas na American Film Festivalu obraz w reżyserii Jasona Reitmana może się okazać produkcją roku dla wiernych fanów programu Saturday Night Live, którzy zapewne odnajdą w nim kopalnię nawiązań i anegdot. Sam jednak właściwie nigdy go nie oglądałem, dlatego do tej produkcji podszedłem bez choćby naskromniejszego bagaża wspomnień. Odnalazłem w nim przede wszystkim niezwykle dynamiczną historię o tworzeniu pierwszego odcinka telewizyjnego show z 1975 roku, który dzięki znakomitej stylizacji - przypominającej troszkę serial “Deuce” Davida Simona - udanym rolom i ciętym dialogom ogląda się znakomicie. To historia skazywanej od początku na porażkę bandy młodych artystów, wśród których błyszczeli przede wszystkim John Belushi (Matt Wood) i Chavy Chase (świetny Cory Michael Smith). Pracującymi nad programem nie mającym sztywnego scenariusza, w warunkach - jak się okazało - kontrolowanego chaosu. Zmuszonymi do walki nie tylko z producentami, ale również z cenzurą, którzy ostatecznie zmienili kształt ówczesnej telewizji.
Przeczytaj również
Komentarze (13)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych