Final Fantasy VII - gra, która wypromowała jrpg

Final Fantasy VII - gra, która wypromowała jrpg

Krzysztof Grabarczyk | Dzisiaj, 16:09

Tę historię pamięta każdy, kto posmakował gatunku jRPG pod koniec lat dziewięćdziesiątych. O samozwańczych wybawcach Gai, fikcyjnego świata jak najbardziej prawdziwej gry redefiniującej popularność gatunku poza granicami Japoni. Wcielaliśmy się w postać najemnego wojownika, dawniej żołnierza na korporacyjnych usługach. Bohater ten wydawał się introwertyczny, lekko zamknięty w sobie, choć faktycznie taki nie był. Jak mogliśmy rozpoznać intencje danej postaci, skoro bryłowate modele nie miały żadnej mimiki? Sukcesem Final Fantasy VII jest sposób prezentacji i ujęcia opowieści. Opowieści przeplatanej wzlotami i upadkami, sojuszami i smutnymi pożegnaniami. I to wszystko zamknięte w 32-bitowym, szarym pudełeczku z logotypem Sony. 

Final Fantasy VII spowodowało fascynację resztą przedstawicieli jRPG. Samo Sony nie szczędziło po kilku latach funduszy na produkcję gry Legend of Dragoon. Produkcją tą dyrygował Shuhei Yoshida, którego pewnie kojarzycie dzisiaj jako eks-szefa PlayStation Worldwide Studios. I tak, wspomniana gra w założeniu była odpowiedzią na Final Fantasy. Pozostała jednak samotnym dziełem, choć urokliwości i rzetelności odmówić jej nie mogę, nawet po 25 latach. Powracając do głównego wątku tekstu chciałbym Wam przypomnieć, że projekt Final Fantasy VII startował na Nintendo 64. To akurat proste w dedukcji. Squaresoft od początków serii (1986) trzymało się platform firmy hydraulika. Oczywiście start ten był umowny. W rzeczywistości okazało się, że uruchomiono tylko demo techniczne z Behemotem złożonym z 2 tys. polygonów, co niestety za mocno naruszało framerate. Reżyser Hironobu Sakaguchi i Yoshinori Kitase nie mogli się zdecydować w kwestii docelowej platformy

Dalsza część tekstu pod wideo

Problem Nintendo 64 naturalnie leżał w objętości pamięci. Obaj twórcy (Sakaguchi i Kitase) byli jednak zgodni, że nastała era trójwymiarowości i produkcje 2D być może wyjdą z mody (na szczęście nie wyszły nigdy). Były trzy opcje: Nintendo 64, Sega Saturn i PlayStation. Koszty produkcji kartridży i przerywane łańcuchy dostaw (na daną partię kartridży z grą należało oczekiwać trzy miesiące) nie pozostawiały złudzeń co do opłacalności inwestycji na konsoli Big N. Inwestycja Sony w napęd CD-ROM i możliwości przerobowe PlayStation sprzyjały natomiast w realizacji tego wiekopomnego dzieła. Zainicjowane w 1994 roku prace z fazy pre-produkcyjnej wkroczyły w decydującą jako tytuł dedykowany PSX. To historyczny moment i punkt zwrotny dla całej serii Final Fantasy. Po dekadzie Squaresoft opuściło rodzinę Nintendo i rozpoczęło aktywne wspieranie PlayStation. Dla tak kosztownej inwestycji konieczny był szeroki odbiór. Żaden inny elektorat w sektorze konsol nie był tak potężny jak ten należący do Sony. Firma rozważała również opracowanie gry wyłącznie dla PC. Z historii wiemy, że komputerowy port Final Fantasy VII ukazała się w 1998 roku. 

Na przełomie światów

undefined

Zanim zacznę wychwalać grę po raz już nie wiem który chciałbym odnieść się do kwestii czysto wizualnej. Graficy złączyli 2D oraz 3D. To sztuka kompromisu i jednocześnie złoty środek. Dzięki prerenderowanej scenerii i bryłowatym modelom postaci bardzo atrakcyjnie wypadły starcia. To już nie karykaturalne sylwetki rodem z klasycznego Chrono Triggera (i tak kocham tę grę za całokształt i intro Toriyamy). Najazdy kamery, animacje postaci i elastyczność wyboru po stronie gracza w trakcie turowych zmagań ustandaryzowały gatunek na kolejne lata. Przed Final Fantasy VII było inaczej i po jej premierze również. Kiedy komputerowe RPG pozostawało niedostępne dla posiadaczy konsol (wyjątkiem była premiera klasycznego Diablo na PSX) Sakaguchi, niczym mityczny Prometeusz przyniósł ogień. Tym ogniem było Final Fantasy VII. We mnie ten tytuł rozpalił wieloletnie zamiłowanie do gatunku. Dzięki historii Clouda Strife'a zacząłem interesować się wcześniejszym dorobkiem Squaresoft. Tak poznałem Crono (bohater wspomnianego Chrono Triggera) i poczułem zew przygody w serii Capcomu, Breath of Fire. Zadurzyłem się po uszy w Grandii i Chrono Cross. Na dokładkę romansowałem po nocach z Xenogears. Początek tej pasji leżał jednak u stóp pierwszego reaktora Mako z godziny otwierającej niezapomniane Final Fantasy VII. 

Czy sam tytuł był przełomowy? Storytelling karmi nas stratą, zemstą, ideą wyzwolenia planety, dawną miłością i smutkiem. Sceny z Aerith czy gniewnym nader wszystko białowłosym Sephirothem weszły do popkulturowego kanonu. Na trzech dyskach upchnięto jakieś 60 niezapomnianych godzin. Final Fantasy VII jest mariażem wielu koncepcji. Pierwszy dysk to opowieść za murem Midgaru, steampunkowego miasta okrytego stalowym masywem i skażonym wpływami korporacji Shinra. Po finale na szczycie wieżowca Shinry trafiamy na otwartą mapę świata, by chłonąć dalej tę wielką historię. Dzięki bezbłędnej realizacji walk trudno było odskoczyć od nabijania Cloudowi poziomów. Sam przeniosłem uzależnienie od levelowania postaci do innych gier z tego gatunku. Właściwie zostało mi tak do dzisiaj, choć obecnie coraz trudniej o klasyfikację gatunkową w licznych tytułach. Bo aktualnie każda większa produkcja usiłuje zadowolić wszystkich i czerpie coś ze wszystkich stylów grania. To nie zawsze jest konieczne. Grę definiują jej składowe elementy. Dlaczego Final Fantasy VII jest tak dopracowane? Bo jej twórcy skupili się na tym, co umieli najlepiej. Dlatego klasyka zawsze działa. Kto nie ogrywał Final Fantasy VII lata po premierze? Bo ja regularnie co roku. 

Wieczna sława

undefined

Final Fantasy VII nigdy nie zejdzie z tronu jRPG. Pojawiły się już liczne, ładniejsze i systemowo lepsze gry, lecz ten projekt spopularyzował cały gatunek. Zespół Sakaguchiego i Kitase opracował niezawodne schematy i przede wszystkim zaprezentował sposób przekucia serii zakorzenionej w 2D do lepszej cyfrowej rzeczywistości. Później te metody wyewoluowały na co wskazuje styl prezentacji Final Fantasy VIII. Postacie w tej grze nie są już bryłami. Podobnie było w Final Fantasy IX, które zaś powróciło do średniowiecza rodem z klasycznych odsłon z NESa. Wielka siódemka otworzyła oczy zachodnim graczom. Nie bez powodu napisałem o grze Sony, czyli Legend of Dragoon. Popularność gatunku i serii Square Enix urosła bowiem do tak niebezpiecznych rozmiarów, że Sony zapragnęło rywalizacji. Nigdy nie było w stanie zwyciężyć. Dlatego i Squaresoft i Sony zdecydowały się na współpracę, a nie konkurencję. Final Fantasy VII uczy również destrukcyjnego wpływu zarządców wielkich korporacji na resztę świata. Odniesieniem jest tutaj korporacja Shinra. Siłą gry jest kreatywność autorów. W przerwach między czytaniem dialogów znalazły się momenty zupełnie niespodziewane jak jazda na motocyklu czy wyścigi Chocobo. W kontekście tych stworzeń zarzucę ciekawostkę. Final Fantasy do czasu wydania szóstej gry traktowało Chocobosy coraz bardziej zachowawczo. Dopiero w wydanej w 1997 roku produkcji stały się one czymś więcej niż tylko ozdobą. Czy to przypadek, że Square Enix już nigdy potem o nich nie zapomniało? Final Fantasy VII odegrało jedną z najważniejszych ról w generacji PlayStation. Utorowało drogę dla całego gatunku jRPG. 

Krzysztof Grabarczyk Strona autora
Weteran ze starej szkoły grania, zapalony samouk, entuzjasta retro. Pasjonat sportów siłowych, grozy lat 80., kultury gier wideo. Pisać zaczął od małego, gdy tylko udało mu się dotrwać do napisów końcowych Resident Evil 2. Na PPE dostarcza weekendowej lektury, czasem strzeli recenzję, a ostatnio zasmakował w poradnikach. Lubi zaskakiwać.
cropper