Oscary 2025 za nami. Wrażenia na gorąco po gali

Oscary 2025 za nami. Wrażenia na gorąco po gali

Piotrek Kamiński | 03.03, 07:00

Kolejny rok i kolejna gala rozdania Oscarów za nami. Czy w tym roku obyło się bez skandali? Czy statuetki powędrowały do wszystkich tych gwiazd, które najbardziej na to zasłużyły? Jak co roku, oglądaliśmy galę w towarzystwie niezastąpionego Canal+ i mimo że nocy nie zostało zbyt wiele, a rano trzeba iść do pracy jak zawsze, dzielimy się jeszcze paroma przemyśleniami na temat tego wydarzenia.

Myślałem, co by tu napisać o gwiazdach na czerwonym dywanie, lecz prawda jest taka, że nie ma o czym gadać, jeśli nie jest się entuzjastą mody. Bardzo zachowawcze rozmowy, przemyślane wypowiedzi i chyba tylko ta końcowa Ariana Grande zrobiła na mnie wrażenie i to też nie dlatego, że tak świetnie wyglądała (nigdy chyba nie zrozumiem wysokiej mody, ale dobrze mi z tym), ale ponieważ w ciągu dosłownie 3 minut zdążyła zniknąć za kulisami i wyjść na wykon „Somewhere over the rainbow” w zupełnie nowym stroju. Chwilę później na scenie zastąpiła ją Cynthia Erivo, której głos nieziemsko wypełnił całą salę Dolby Theatre. Nie rozumiem jej stylówy, ale śpiewa przepięknie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Skecz Conana O'Briena zaczął się naprawdę zabawnym odniesieniem do „Substacji”. Szkoda, że chwilę później zaczął go komentować. Mój tata też zawsze nie wie kiedy skończyć opowiadać żart. Czasami dosłownie zaczyna tłumaczyć, z czego powinniśmy się śmiać, z pełnym przekonaniem zabijając cały wypracowany humor. Nie wiem czemu, ale przypomniałem sobie o tym słuchając Conana. To pewnie dlatego, że wczoraj były taty urodziny. Na pewno. Nie ma żadnego innego powodu. Mam wrażenie, że swój materiał, Conan układał nie dłużej niż 60 minut – to i tak więcej, niż Dwayne Jonhson poświęca zwykle na wczucie się w nową postać, więc może niepotrzebnie się czepiam. Przynajmniej jego ludzie od researchu mogli się pokazać. No i podobało mi się zaangażowanie innych gości w występ – Adam Sandler w swoich typowych ciuchach na gali, gdzie średnia cena stroju to pewnie przynajmniej ze 20 tysięcy dolarów, to widok, jakiego się nie spodziewałem, ale który absolutnie doceniam. Koniec końców, O'Brien dał rady jako prowadzący. Zdecydowanie przesadziłem z jego oceną po tej wstępnej mowie.

Oscary
resize icon

Hurra optymistycznie przygotowałem sobie przed faktem swoje własne typy zwycięzców. Nie w każdej kategorii, jasne, tylko tam, gdzie faktycznie widziałem wszystkich lub chociaż większość nominowanych. Tak sobie to wymarzyłem: 
Najlepszy film - Dune 2 (haha, wiem. Realistycznie to będzie Anora albo Brutalista);
Najlepszy reżyser - James Mangold (bo dosłownie cofnął czas w swoim ostatnim filmie);
Najlepszy aktor - Adrien Brody; 
Najlepsza aktorka - Mikey Madison;
Najlepszy aktor 2 - Kieran Culkin;
Najlepszy scenariusz oryginalny – Substancja;
Najlepszy scenariusz adaptowany - Kompletnie nieznany;
Najlepszy dźwięk - Dune 2;
Najlepsza produkcja – Nosferatu;
Najlepsze zdjęcia - Dune 2/Nosferatu (nie mogłem się zdecydować);
Najlepsza charakteryzacja - Substancja;
Najlepsze efekty - Dune 2 (chociaż po materiale Corridor Crew nie jestem już taki pewien).

I zaczęło się rozdawanie nagród! Jak nietrudno się domyślić, piszę ten tekst na żywo, w trakcie oglądania. Statuetka dla Kierana Culkina za najlepszą rolę drugoplanową to była czysta formalność, chyba nikt w to nie wątpił. Tak czy siak, cieszę się, bo w pełni na tę statuetkę zasłużył, a i jego mowa akceptacyjna była odświeżająco... lekka i sympatyczna.

Statuetki dla filmu animowanego nie obstawiałem, bo do tej pory nie nadrobiłem „Flow” i  „Dzikiego robota”, które to filmy były mocnymi kandydatami do statuetki. Bałem się, że Akademia pójdzie w banał i da statuetkę „W głowie się nie mieści 2”, który to film absolutnie na nią NIE zasługuje. No i proszę, najlepszym filmem animowanym został „Flow”. Roger był nim pozytywnie zaskoczony, jeśli dobrze pamiętam. Trzeba będzie nadrobić. „W cieniu cyprysu” zabierze natomiast do domu statuetkę dla najlepszej animacji krótkometrażowej. Przemowa twórców czytana z telefonu wypadła bardzo zabawnie i uroczo.

Najlepsze kostiumy to dla mnie zawsze bardzo trudny temat, dlatego i tu nie bawiłem się w typowanie zwycięzcy. Bo prawda jest taka, że praktycznie wszystkie nominowane produkcje mają bardzo dobrze zrobione stroje – może najmniejsze wrażenie zrobiły na mnie stroje w „Konklawe”, bo to po prostu typowe ciuchy księży i tyle. Kto miałby w takim razie wygrać, gdy wszyscy robią tak dobre wrażenie? Cóż, ja nie wiem, ale najwyraźniej Akademia uznała, że bohaterowie „Wicked” ubrani byli lepiej, niż cała reszta. Pewnie. Czemu nie?

Bardzo chciałem żeby statuetkę za scenariusz zgarnęła „Substancja”, bo uwielbiam ten film, a nie widzę zbyt wielu możliwości wyróżnienia go na tej gali. Zdroworozsądkowo podejrzewałem, że nagrodzony zostanie „Brutalista”, ale ostatecznie nagrodę dostała ulubienica dzisiejszego wieczoru, „Anora”. Nie czuję tego, choć film jako taki bardzo mi się podobał i myślę, że jeszcze do niego dzisiaj wrócimy. Scenariusz adaptowany mógł zgarnąć „Kompletnie nieznany”, bo to niesamowicie porywająca opowieść. Mogli docenić cały szereg filmów, ale w życiu nie spodziewałbym się, że Oscara zgarnie „Konklawe”, który to film uważam za jedynie poprawny. Ale hej, dlatego właśnie nie obstawiam już gali u bukmacherów – często moja wizja rozmija się z decyzjami Akademii.

Najlepsza charakteryzacja to ponownie była trudna kategoria. Kibicowałem po równo „Nosferatu”, „Substancji” i „Wicked”, bo każdy jeden z tych filmów na swój sposób zasługiwał na wyróżnienie. Początkowo obstawiałem „Nosferatu”, bo Bill Skasrgard dosłownie zginął w swojej charakteryzacji, ale później pomyślałem, że to raczej wada niż zaleta! Tymczasem charakteryzacja Demi Moore i Margaret Qualley również robi nieziemskie wrażenie, pozwalając jednocześnie wciąż rozpoznać aktorkę schowaną pod spodem (w przypadku tej pierwszej, bo druga, to... no! Kto oglądał film, ten wie). Cieszę się więc, że ostatecznie statuetka powędrowała do „Substancji”.

Występ artystyczny w tym roku poświęcono Jamesowi Bondowi. Zawsze miło jest posłuchać nowych wykonań klasycznych piosenek z serii, lecz mam wrażenie, że sam pomysł był mało trafiony. Ani nie mamy żadnego nowego Bonda na horyzoncie, ani żadnej ciekawej rocznicy (z tego, co się orientuję), więc skąd ten pomysł? No i Raye to jednak nie Adele, co bardzo wyraźnie było słychać w jej wykonaniu „Skyfall”.

Conan O'Brien
resize icon

Przyznam, że montaż w tym roku zupełnie przespałem. Kilka razy w kinie zdarzyło mi się zwrócić uwagę na ciekawie poklejone sceny, ale kiedy próbowałem przypomnieć sobie, która z nich będzie najlepsza, nie mogłem sobie przypomnieć żadnego konkretnego przykładu. Statuetkę zgarnęła ostatecznie „Anora” i zdecydowanie był to film interesujący wizualnie, więc nie ma czego żałować.

„Najlepszą aktorką drugoplanową zostanie zapewne Zoe Saldana”, mówiło wielu moich znajomych. Sam nie oglądałem „Emilii Perez”, więc powstrzymałem się przed rzucaniem swojego głosu. I słusznie, bo tak też dokładnie się stało. Zoe postanowiła pójść ze swoją mową akceptacyjną w klasykę, odnosząc się do faktu, że jest pierwszą aktorką pochodzenia dominikańskiego, która dostąpiła tego zaszczytu, dziękując swojej babci i tym podobne klasyczne teksty. Niesamowite, jak przewidywalne były w tym roku statuetki za role drugoplanowe. 

Nic, co mogli zrobić autorzy scenografii do nominowanych w tej kategorii filmów nie mogło równać się ze skeczem, jaki odwalił przed przyznaniem statuetki Ben Stiller. Ryknąłem ze śmiechu, mimo że zbliżała się już 3 nad ranem, a ja chciałem iść spać. Ale miało być o gali. Oscara za najlepszą scenografię zgarnęli technicy-magicy od „Wicked” i była to absolutnie właściwa decyzja, zważywszy na to, ile udało się tam faktycznie zbudować, mimo że w dzisiejszych czasach kusi przecież pójście na łatwiznę i zrobienie wszystkiego w komputerze.

Mick Jagger wręczył statuetkę za najlepszą piosenkę twórcom „Emilii Perez” za piosenkę „El Mal”. Najlepszym krótkometrażowym filmem dokumentalnym został „Pierwsza dziewczyna w orkiestrze”, a najlepszym filmem dokumentalnym „Nie chcemy innej ziemi”. Zrobiło się politycznie, acz moim zdaniem ze smakiem. Nie dało się tego tematu uniknąć w akurat tych kategoriach.

Przed przyznaniem kolejnych statuetek, postanowiono podziękować przedstawicielom straży pożarnej Los Angeles, której dzielni oficerowie w ostatnich miesiącach walczyli z szalejącymi po mieście pożarami. Piękna sprawa!

Najlepszy dźwięk to jednak nie to samo, co najlepsza muzyka, więc moim zdaniem powinna wygrać „Diuna 2”, która na dobrej sali kinowej po prostu wbija w fotel – tak mówiłem jeszcze kilka godzin wcześniej w rozmowie z kolegą z innej redakcji i wreszcie się nie pomyliłem. W pełni zasłużone wyróżnienie.

Chwilę później na scenę weszły Rachel Zegler i Gal Gadot, by wręczyć nagrodę za najlepsze efekty specjalne. Byłem pewien, że statuetkę z pocałowaniem ręki zgarnie druga „Diuna”, ale chłopaki z jutubowego Corridor Crew uzmysłowili mi, jak niesamowitą robotę zrobili twórcy nowej „Planety małp”, przez co nie byłem już taki pewien. Niesłusznie, bo po statuetkę po raz kolejny pofatygowali się twórcy „Diuny 2”.

Krótkie metraże live action MIAŁEM obejrzeć, miałem się przygotować! Niestety, tak się ostatnio czymś strułem, że dosłownie myślałem, że umieram, więc zwycięstwo „Nie jestem robotem” przyjmuję z kompletnym stoicyzmem. Trochę wstyd, trzeba będzie nadrobić. Na szczęście (bodajże) wszystkie nominowane filmy można sprawdzić na Canal+, więc nie będzie to specjalnie trudne.

Najlepsze zdjęcia to musiał być albo „Nosferatu” albo „Diuna 2”! Czasami mam wrażenie, że ten pierwszy film powstał głównie po to, żeby Robert Eggers mógł poszaleć z formą wizualną. „Diuna” to natomiast klasa sama w sobie, tak jak wszystkie filmy Vileneuve – zwłaszcza, jeśli mówimy o tym, jak wyglądają. Dlaczego więc zwyciężył „Brutalista”? Kurde... nie wiem. To ładny film, jasne,  intrygujący wizualnie i jakimś cudem trzymający widza przez ponad 3 godziny w fotelu, ale żeby od razu najlepsze zdjęcia?!

Najlepszym filmem międzynarodowym został „I'm still here”.

Jak to powiedział Mark Hamill, świetna muzyka filmowa zostaje z nami jeszcze długo po obejrzeniu filmu. Mam wrażenie, że w ostatnich latach bardzo trudno o takie ścieżki dźwiękowe. Jasne, większość filmów ma bardzo „użytkową” muzykę, ale gdzie jej do klasyków, które nucimy sobie, które jesteśmy w stanie rozpoznać praktycznie natychmiast, nawet całe dekady po ich pierwszym usłyszeniu? Nie ma dzisiaj zbyt wielu takich filmów. Dlatego zwycięstwo „Brutalisty” w tej kategorii skwitowałem jedynie krótkim „ok”. Czemu nie?

Adrien Brody
resize icon

I tak oto dochodzimy do czterech najważniejszych kategorii. Nagroda dla najlepszego aktora pierwszoplanowego dla Adriena Brody'ego była niemalże taką samą formalnością, jak w przypadku Culkina. Ta nagroda mu się zwyczajnie należała, niezależnie od tego, jak mocną miał w tym roku konkurencję. Ale mógłby przemawiać trochę krócej...

Niezłym szokiem było dla mnie pojawienie się na scenie Quentina Tarantino, który wręczył Oscara najlepszemu reżyserowi, Seanowi Bakerowi. Naprawdę bardzo kibicowałem Mangoldowi, ale zupełnie szczerze mówiąc, należało się spodziewać, że wygra Baker albo Corbet. Ostatecznie wolę Bakera, więc nie narzekam.

Najlepszą aktorką pierwszoplanową mogła zostać Mikey, mogła Demi, a mogła i Fernanda Torres – każda za coś innego. Ja jednak od początku do końca byłem przekonany, że Mikey Madison po prostu musiała wygrać w tym roku i na szczęście się nie zawiodłem. Jej Anora to był taki wulkan energii, emocji i humoru, że nie sposób się było w niej natychmiast nie zakochać.

No i najlepszy film. Tak jak już wspominałem, spodziewałem się, że moje marzenie o statuetce dla „Diuny 2” to jedynie marzenia ściętej głowy, bo wygrać musiała albo „Anora” albo „Brutalista” - dwa czarne konie tego roku. Ostatecznie cieszę się, że Akademia postanowiła docenić „Anorę”, a nie bardziej klasycznego „Brutalistę”. Nie jest to przesadnie typowy zwycięzca w najważniejszej kategorii, ale nie da się wyjść z seansu i nie mieć poczucia, że zobaczyło się kawał niesamowitej, bardzo życiowej i poruszającej kinematografii. Sean Baker absolutnym zwycięzcą tegorocznych Oscarów.

Sean Baker
resize icon

I kolejna ceremonia za nami. Przyznam, że po kilku latach patrzenia na nagrody Akademii z przymrużeniem oka, ostatnimi czasy ponownie zaczynam widzieć w nich wartość. Podobała mi się zeszłoroczna gala, a i tegoroczną uważam za udaną. Zwyciężyły same świetne produkcje, mistrzowie w swoich kategoriach. Nie wszystko ułożyło się tak, jak bym sobie tego życzył, ale nie mogę powiedzieć, aby ci, którzy sprzątnęli statuetki sprzed nosa moim faworytom na nie nie zasługiwali (z jednym wyjątkiem). A wy, co sądzicie o minionej już, 97. gali rozdania Oscarów? Poczytam jak już odeśpię. Tak więc, dzień dobry... i dobranoc!

Źródło: własne
Piotrek Kamiński Strona autora
Z wykształcenia filolog, z zamiłowania gracz i kinoman pochłaniający popkulturę od przeszło 30 lat. O filmach na PPE pisze od 2019. Zarówno w grach, jak i filmach najbardziej ceni sobie dobrą fabułę. W wolnych chwilach lubi poczytać, pójść na koncert albo rodzinny spacer z psem.
cropper