Co jest najważniejsze w Ryu Ga Gotoku Zero? Kasa

Ceny gier przekroczą kolejną barierę? Niestety, tanio to już było

Kajetan Węsierski | Wczoraj, 21:30

Nowe konsole to zawsze okazja, by coś podciągnąć. Grafika? OK. Wydajność? Jasne. Ceny? No właśnie. Ceny gier wideo od kilku lat systematycznie pną się w górę - i choć nie jest to żadna nowość, to za każdym razem, gdy zbliża się nowa generacja sprzętu, temat wraca z pełną siłą. Nowe technologie, większe zespoły, dłuższe produkcje - to wszystko kosztuje, a na końcu tego łańcucha zawsze stoi gracz. 

Tym razem nie jest inaczej. Nowa konsola, nowy rozdział, ale i... Nowy próg wejścia. W tym tekście przyjrzę się temu, co dzieje się obecnie z rynkiem cenowym, dlaczego wydawcy przestają się kryć z podwyżkami i jak ta zmiana odbija się na naszej codziennej relacji z grami. Bo trudno nie zauważyć, że granie staje się coraz większą inwestycją - i to nie tylko czasową. Tak to już wygląda… 

Dalsza część tekstu pod wideo

Nowy standard 

Nintendo długo trzymało się swojego. Nawet gdy Sony i Microsoft podnosili ceny gier do 70 dolarów, japoński gigant szedł swoją drogą. Ale w przypadku Switcha 2 coś pękło. Gry w wersji cyfrowej mają być droższe niż kiedykolwiek, a pudełka - jeszcze bardziej. I choć to oficjalne wejście do nowego segmentu premium, wiele osób zastanawia się, czy to jeszcze rozwój, czy już pazerność. 

To nie jest odosobniony przypadek. Wystarczy spojrzeć w stronę Rockstara, gdzie powoli zaczynają pojawiać się nieoficjalne przecieki na temat ceny GTA VI. Choć nikt nie powiedział tego wprost, mówi się o kwotach, które dotąd zarezerwowane były raczej dla kolekcjonerek, a nie wersji podstawowych. Oczywiście - mówimy tu o grze, na którą czeka cały świat, z największym budżetem w historii i apetytem na rekordy sprzedaży. Ale jednocześnie trudno nie zadać sobie pytania: gdzie jest granica?

Wzrosty cen próbują tłumaczyć wszyscy - inflacją, kosztem produkcji, długością projektów, liczbą pracowników. To wszystko brzmi logicznie, dopóki nie zobaczysz gry sprzedawanej za absurdalne pieniądze, która w środku zawiera dokładnie to samo co dekadę temu - tyle że w ładniejszej oprawie. Bo dziś już nie tylko edycje deluxe mają swoją cenę - wersja podstawowa coraz częściej kosztuje tyle, ile kiedyś cały zestaw.

I może najgorsze w tym wszystkim jest to, że nie widać odwrotu. Jeśli Nintendo, przez lata trzymające się bardziej przystępnych widełek, bez mrugnięcia okiem wchodzi w nowy standard, to raczej nie po to, żeby potem się z niego wycofać. A Rockstar? Zrobi co chce - bo i tak sprzeda miliony. Gracze mogą kręcić nosem, ale finalnie wielu z nas i tak kliknie „kup”, tylko trochę głośniej przeklinając przy wklepywaniu BLIK-a. 

Co przyniesie przyszłość? 

Najbardziej niepokojące w całej tej sytuacji jest to, że nie widać nawet próby zatrzymania tego trendu. Gdyby podwyżki były chwilowe, związane z konkretnym tytułem czy sytuacją ekonomiczną - dałoby się to jeszcze jakoś przełknąć. Ale patrząc na to, jak rosną ceny bazowych wersji gier, trudno oprzeć się wrażeniu, że to dopiero początek.

Nie chodzi już tylko o cyfrową dystrybucję czy ceny premierowe. Nawet gry niezależne coraz częściej wyceniane są jak pełnoprawne blockbustery sprzed kilku lat, a wersje pudełkowe -zamiast trzymać standard - stają się luksusem. I jeśli Nintendo ustawiło nową poprzeczkę, to można być pewnym, że inni chętnie się do niej dostosują. Bo skoro hegemoni mogą, to czemu mniejsi mieliby nie spróbować?

Największy problem polega jednak na tym, że granica akceptowalności przesuwa się powoli, ale nieubłaganie. Dziś narzekamy, jutro wzdychamy, pojutrze kupujemy. Wystarczy kilka mocnych premier, parę świetnych zwiastunów i znowu sięgniemy do kieszeni, usprawiedliwiając, że „przecież to tylko raz na jakiś czas”. I właśnie na tym żeruje branża - na emocjach, nostalgii, hype’ie. Na tym, że graczom naprawdę zależy.

A przecież gdzieś w tle czai się przyszłość, w której baza gry kosztuje 100 dolarów, a pełne doświadczenie wymaga dopłat. Sezonowe przepustki, cyfrowe dodatki, ekskluzywne skórki - wszystko to już mamy. Pytanie nie brzmi więc, czy będzie drożej. Pytanie brzmi: ile jeszcze jesteśmy w stanie znieść, zanim powiemy „dość”? I czy ten moment w ogóle jeszcze nadejdzie. Trudno sobie to wyobrazić, bowiem miłość nie znosi kompromisów. 

Podsumowując… 

Nie chodzi o to, żeby narzekać dla zasady. Gry wideo są drogie w produkcji, zespoły rosną, oczekiwania graczy szybują, a standardy techniczne zmieniają się z roku na rok. Ale problem zaczyna się wtedy, gdy nowe ceny przestają być uzasadnione zawartością, a stają się normą tylko dlatego, że ktoś pierwszy odważył się ją narzucić. I to budzi największy niepokój - że zamiast wyjątków dostajemy nową regułę.

Bo to już nie są pojedyncze przypadki, a coraz wyraźniejszy trend. A kiedy wszystkie firmy pójdą tą drogą, droga powrotu będzie zamknięta. Dlatego warto dziś zadać sobie pytanie: czy nadal chcemy płacić więcej za to samo? I co jesteśmy w stanie zaakceptować w imię „postępu”? Bo jeśli nie wyznaczymy tej granicy teraz, może się okazać, że następnym razem nie będzie już czego bronić.

Kajetan Węsierski Strona autora
Gry są z nim od zawsze! Z racji młodego wieku, dojrzewał, gdy zdążyły już zalać rynek. Poszło więc naturalnie z masą gatunków, a dziś najlepiej bawi się w FIFIE, produkcjach pełnych akcji oraz przygód, a także dziełach na bazie anime i komiksów Marvela. Najlepsza gra? Minecraft. No i Pajączek od Insomniac Games.
cropper