
Spartan Total Warrior - dlaczego takich gier się już nie robi?
W dzisiejszych czasach powstaje sporo bardzo ciekawych, wielkich i epickich gier, ale czasem jednak brakuje mi takich starych czasów, gdzie nie wszystko było aż tak "rozmemłane" i twórcy stawiali na intensywne doznanie, aniżeli na setki godzin rozgrywki.
Dziś zapewne mało kto już to pamięta, ale swego czasu Creative Assembly, które doskonale znacie z serii Total War oraz Obcy: Izolacja, stworzyli świetnego akcyjniaka zatytułowanego Spartan: Total Warrior, które to miało być spin-offem kultowej marki strategii. To samo wybitne brytyjskie studio zrobiło parę lat później kolejną epicką bitewną epopeję, choć bardziej już w klimatach fantasy, którą znamy dziś jako Viking: Battle For Asgard. Obie ich produkcje kocham całym sercem i naprawdę diabelnie ubolewam nad tym, że nie ma najmniejszych szans na to, aby ktokolwiek przywrócił je do życia.
Nadzieją był dla mnie Ryse: Son of Rome na Xboksa One, ale jak nadrobiłem sobie tego klasyka po latach, widać jest gołym okiem, że oprócz nawet fajnej grafiki i powiedzmy klimatu, niemieccy deweloperzy za żadne skarby nie potrafili zrobić fajnego systemu walki. Od premiery tytułu startowego Xboksa One minęło prawie 12 lat i nikt, absolutnie nikt, nie próbował nawet oddać tego "vibe'u" prostych, aczkolwiek szalenie satysfakcjonujących akcyjniaków.




Sparta, Asgard, Rzym - do odważnych świat należy!
W dzisiejszym świecie, prawie każda duża gra o tematyce a'la bitewnej czy wojennej, ma to do siebie, że chce być czymś więcej niż tylko zwykłą mordoklepką. W Asasynach Odyssey czy Valhalla mamy cały wielki system skradania, budowania, eksploracji i tym podobne rzeczy. W Tsushimie zaczynamy od świetnej walki, by po chwili pójść w bardziej solowe klimaty i bohaterską walkę o swój kraj w pojedynkę. I nie mówię, że to źle, bo zarówno Assassin's Creedy jak i Ghost of Tsushima to fantastyczne produkcje, które dają mnóstwo frajdy.
Brakuje mi jednak czegoś takiego, co dawał mi Spartan, Viking, czy nawet ten nieszczęsny Ryse na Xboksa. Poczucie bycia częścią armii, która walczy o życie i chwałę, nie ważne czy to jako agresor czy obrońca - liczyła się ostra bitka, epicka muzyka i prawdziwy wojenny chaos na ekranie. Najbliżej tego wszystkiego jest Dynasty Warriors i jego wszelakie pochodne, ale seria Omega Force idzie jednak trochę za daleko w tym wszystkim. Jest chaos, jest epicka bitka, jest od ciula postaci na ekranie. Ale, pomimo mojej miłości do gatunku musou, powalenie 50 czy 100 gości jednym machnięciem zabija to poczucie znane z wspomnianych wcześniej produkcji.
Spartan: Total Warrior prezentował bardzo dynamiczny i ciekawy system walki w stylu hack'n slash, gdzie nawet jak jakimś ruchem przewróciliśmy tych 4-5 typków w zasięgu, dalej musieliśmy się mieć na baczności, pomagać walczącym towarzyszom i dbać o wykonywanie lekko sztampowych, ale mimo wszystko fajnych zadań. Każdy kto na premierę ogrywał dzieło Creative Assembly czuł, że inwazja Rzymian na Spartę to wydarzenie tak nieziemsko epickie, jak dziś postrzegamy takie Avengers: Endgame. Działo się, krew się lała, a przeciwnik nacierał i nacierał. Absolutne ciary i ekscytacja na maksymalnym poziomie.
https://www.youtube.com/watch?v=H20RxRaa8_I
Soczysta walka = czysta frajda!
Zarówno Spartan: Total Warrior jak i później Viking: Battle for Asgard były produkcjami z naprawdę solidnym "mięsistym" systemem walki, promującym agresywny i odważny styl prowadzania pojedynków z adwersarzami. Pierwsze z dzieł brytyjskich mistrzów oferowało coś na wzór uproszczonego God of Wara, tylko że bez mieczyków na łańcuchach, co sprawdzało się nad wyraz dobrze i sprawiało mnóstwo frajdy. Nasz "bohater" miał kilka fajnych asów w rękawie i potrafił zdzielić kogoś zarówno mieczem, włócznią jak i z łuku. Pojedynki z bossami też bywały całkiem spoko i o ile ostateczny boss był dość rozczarowujący, tak walki z centurionami czy liderami barbarzyńskich plemion dawały radę.
W Total Warriorze zapoczątkowano też motywy nadprzyrodzone - walki ze szkieletami i bitwa z samym Aresem nadawały historii dość niespodziewanego obrotu spraw, a całość przeplatana była też interesującymi misjami skupiającymi się na aspektach innych niż tylko walka. Nigdy chyba nie zapomnę eskortowania Archimedesa, które jednego dnia przyprawiało mnie o chęć rzucania padem, tylko po to, aby dzień później pyknąć całość za pierwszym podejściem. Generalnie rzecz ujmując tytuł stworzył dobrą bazę pod rozwój tejże formuły w kolejnych grach. Dlatego też Viking: Battle for Asgard jest tak fajnym tytułem. Jest to bowiem przedłużenie idei z Total Warriora, które podlano bardziej magicznym mitologicznym sosem i wrzucono w otwarty świat.
Latanie po mapie i ratowanie naszych rodaków, by wspólnie stworzyć potężną armię dawało sporo radości i mimo, że ten świat sam w sobie jakiś wybitnie ciekawy nie był, to wszystkie te misje ratunkowe przepełniało poczucie satysfakcji - z przechytrzenia i rozbicia wrogów, z polowania na patrole i z budowania coraz to większych sił. Potem jak dochodziło zaś do samych bitw... cóż to były za emocje. Pewnie nie będę jedynym (mam nadzieję), ale specjalnie starałem się "nie przechodzić" sekwencji z bitwami, aby móc jak najdłużej cieszyć się walką na froncie. Magicy spawnujący wrogów, nadciągające z naszej strony posiłki i ogólna atmosfera takiej zażartej walki były dla nastoletniego posiadacza Xboksa 360 czymś tak epickim, że zagrywałem się w to godzinami. Ba, jak przychodzili kumple, pierwszą grą jaką im pokazywałem na tej konsoli nie było Halo 3 czy Gearsy, a właśnie Viking - za każdym razem odzew był podobny "stary, ale to jest za....".
Nieidealne gry są czasem najlepsze
Gdy zobaczyłem pierwsze zapowiedzi Ryse: Son of Rome miałem na tę grę gigantyczny hype i mimo, że ostatecznie Xboksa One nie kupowałem, to gdy dorwałem Xbox Series X, dzieło Cryteku było jedną z pierwszych odpalonych przeze mnie gier. Niestety, chyba się nieco przeliczyłem, bo naprawdę liczyłem z tym tytułem na więcej, a otrzymałem... no to co otrzymałem. Mocno nijaki system walki, który da się wybaczyć ze względu na klimat i rozmach produkcji niemieckiego dewelopera. Nie ma tu może takich epickich starć jak w Spartanie czy Vikingu, a niektórych bossów da się uwalić dosłownie spamując jeden ruch, ale tragedii raczej nie ma. Autentycznie chciałbym, aby Phil Spencer zapukał do Cryteku i zaproponował im sequel marki Ryse - może ze wsparciem wewnętrznych studiów Xbox Game Studios, ale jednak wciąż na CryEngine i z rozmachem godnym Cryteku.
Niestety szanse na to liche - żadna z omawianych gier nie przebiła się do średniej ocen na Metacriticu mierzonej zielonym kolorem - Spartan miał maksymalnie 73%, Viking 68, a Ryse marne 60%. Ale wiecie co? Czasem takie "średniaczki" też są potrzebne. Bo ile można grać w Ghosta, pierdylionowe Warriorsy, czy w kółko wałkować Mount & Blade'a. Dobry, krwisty i miodny akcyjniaczek bywa czasem lepszy niż super rozbudowana, skomplikowana i przehajpowana produkcja AAA z budżetem 300 mln dolarów. A co wy o tym myślicie? Macie jakiś tytuł godny polecenia w tych klimatach?
Czy Creative Assembly powinno zrobić sequel do marki Total Warrior?
Przeczytaj również






Komentarze (9)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych