Reklama
Midsommar. W biały dzień – recenzja filmu. Zło nie potrzebuje ciemności

Midsommar. W biały dzień – recenzja filmu. Zło nie potrzebuje ciemności

Jędrzej Dudkiewicz | 04.07.2019, 20:38

W mieście jest nowy król horroru, można by rzec. Ari Aster wpierw nakręcił bardzo dobre Dziedzictwo. Hereditary (po czasie sądzę, że oceniłem tę produkcję za nisko), a teraz do kin trafia jego drugie dzieło, czyli Midsommar. W biały dzień. Dzieło, należy dodać, bardzo specyficzne i zdecydowanie warte uwagi, chociaż nie wszystkim przypadnie do gustu.

Christian i Dani są parą od kilku lat, jednak ostatnio nie układa im się najlepiej. W dużym stopniu dlatego, że Dani jest bardzo zdenerwowana brakiem kontaktu z rodziną i oczekuje coraz więcej wsparcia od ukochanego. Gdy okazuje się, że Christian chce pojechać z kumplami do niewielkiej szwedzkiej wioski, by tam obserwować celebrację letniego przesilenia, Dani decyduje się wziąć udział w wyprawie.

Dalsza część tekstu pod wideo

Midsommar recenzja 1

Midsommar recenzja 2

Midsommar. W biały dzień – mnogość tematów i interpretacji

Tak, jak w Dziedzictwo. Hereditary, tak i tutaj Astera interesuje coś więcej, niż tylko horror. Można wręcz uznać, że gatunek ten stanowi tylko pretekst do opowiedzenia wciągającej i wielowymiarowej historii (o tym jednak później). Midsommar. W biały dzień można odczytywać więc na wielu różnych poziomach. Z pewnością jest to historia rozpadu związki dwojga ludzi. Reżyser i scenarzysta w jednym przygląda się kolejnym niewielkim sygnałom, że między Christianem i Dani coś nie funkcjonuje i robi to w taki sposób, że w zasadzie można uznać, iż nie jest to zwykłe zerwanie, tylko wręcz stopniowe uwalnianie się od siebie. Dzieje się to zresztą nie tylko między ukochanymi, ale i Christianem i jego przyjaciółmi. Z pozoru małe rzeczy powodują, że stają się oni coraz bardziej obojętni na swój los. W tle tego wszystkiego znajduje się trauma, przez którą przechodzi Dani i z którą wyraźnie nie jest sobie w stanie poradzić. Midsommar. W biały dzień w gruncie rzeczy jest opowieścią o najgorszych częściach człowieczeństwa, o tym, ile złego – zarówno w sferze psychicznej, jak i fizycznej – jesteśmy w stanie sobie wzajemnie wyrządzić. Pojawia się tu również bardzo ciekawy wątek zderzenia kultur, a raczej tego, w jaki sposób Amerykanie podchodzą często do tradycji innych, niż swoje własne. Zarówno Christian, jak i jego przyjaciel, Josh, planują napisać doktorat związany z rytuałami i ceremoniami, które obserwują w niewielkiej komunie (wioska to w sumie zbyt duże słowo) gdzieś na północy Szwecji. I są gotowi na wiele, by dowiedzieć się jak najwięcej, wbrew licznym deklaracjom o szacunku, którym jakoby darzą swoich gospodarzy. Jest w Midsommar. W biały dzień też sporo o mitach, dawnych wierzeniach, życiu zgodnie z cyklami natury, umieraniu i odradzaniu się, wiecznej powtarzalności czasu. Innymi słowy, warto zagłębić się w film Astera, który oferuje widzowi naprawdę dużo ciekawych obserwacji, przy okazji zmuszając go do myślenia.

Midsommar. W biały dzień – horror, ale bardzo specyficzny

Czy Midsommar. W biały dzień jest jednak rzeczywiście horrorem? Tak naprawdę trudno powiedzieć. To bardzo specyficzny przedstawiciel tego gatunku. Nie ma tu żadnych jump scare’ów, nie ma klasycznie budowanego napięcia, do tego kilka razy można wręcz wybuchnąć śmiechem. A jednak we wszystkim, co dzieje się na ekranie czai się jakiś trudno definiowalny niepokój. Im dalej, tym człowiek bardziej nabiera pewności, że bohaterowie raczej nie będą mieli szansy opuścić Szwecji. Aster nie straszy zjawami, opętanymi lalkami, czy potworami. Tymi ostatnimi są bowiem ludzie i to ich działania budzą prawdziwą grozę. Tym bardziej, że skontrastowane jest to z idyllicznym niemalże otoczeniem. Większość filmu rozgrywa się w słoneczne dni, pełne kolorów i przyrody. Normalnie każdy miałby ochotę zrobić sobie w takiej okolicy piknik, jednak wątpię, by po seansie ktokolwiek w najbliższym czasie planował wyprawę do Szwecji. Są tu sceny szokujące, niekiedy także swoją dosłownością i hmm, obrzydliwością – Aster już w Dziedzictwo. Hereditary udowodnił, że nie boi się epatować niezbyt przyjemnymi widokami. Midsommar jest też znakomicie nakręcone: zdjęcia są doskonałe i bez trudu można zachwycać się kompozycją kolejnych kadrów, które tylko wzmacniają niepokój i poczucie, że miejscu, w którym dzieje się akcja, wbrew pozorom, zdecydowanie bliżej do piekła niż raju.

Midsommar recenzja 3

Dużo jednak zależy od tego, czego oczekujecie od horroru. Jeśli akcji, wielkiego napięcia i podskakiwania w fotelu, Midsommar. W biały dzień nie jest dla Was. Mimo to polecałbym jednak sprawdzić na własnej skórze tę znakomitą produkcję (mi się czasem kojarzyła, chociażby sposobem budowania napięcia i grozy, z też świetną Czarownicą. Bajką ludową z Nowej Anglii Roberta Eggersa). Jak mało co przypomina – nawet jeśli momentami robi to w dość spokojny, niemal senny sposób – że w każdym z nas tkwi bestia. I nie potrzebuje ona ciemności, by się ujawnić.

Atuty

  • Bogactwo tematów i interpretacji;
  • Zmusza do myślenia;
  • Bardzo ciekawie budowane napięcie i groza;
  • Świetne zdjęcia i muzyka

Wady

  • Hmm, dla niektórych tempo będzie zbyt powolne, inni mogą narzekać, że mało się tu dzieje

Drugi film Ariego Astera, Midsommar. W biały dzień, potwierdza, że to bardzo ciekawy twórca, dość specyficznych, horrorów. Nikt raczej nie wyjdzie z kina obojętny.

9,0
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper