Fighter – recenzja filmu. Bez nokautu
Raz na jakiś czas polscy twórcy postanawiają spróbować swoich sił w klasycznym kinie gatunkowym, w efekcie czego starają się zainspirować swoimi kolegami po fachu z Hollywood. Póki co reżyserem, któremu wychodzi to naprawdę nieźle jest Łukasz Palkowski (ot, chociażby Bogowie i Najlepszy). Wyzwanie postanowił podjąć też debiutujący Konrad Maximilian, który napisał scenariusz i wyreżyserował Fightera.
Wydaje się, że walczący w MMA Tomek Janicki ma wszystko: odnosi sukcesy, u boku piękna dziewczyna, hajs na pewno też musi się zgadzać. Kiedy jednak ma wziąć udział w pokazowym starciu z dawnym przyjacielem, bokserem Markiem „Pretty Boy” Chmielnickim, uznaje, że to cyrk. Kolejne nietrafione decyzje sprawiają, że wraca w rodzinne strony. Chmielnicki jednak o nim nie zapomina i proponuje pojedynek bokserski.
Fighter – spore problemy ze scenariuszem
Zrobienie dramatu sportowego może wydawać się dość prostym zadaniem: trzeba porządnie napisać dwóch bohaterów i zarysować między nimi konflikt, sprawnie nakręcić walki oraz dodać tematy takie, jak przezwyciężanie własnych ograniczeń, zrozumienie, że samemu jest się swoim największym wrogiem, honor, szacunek, wytrwałość i poświęcenie. I voilla. W rzeczywistości nie jest to jednak łatwe. Fighter ma wiele problemów, a jednym z największych jest scenariusz. Zwłaszcza, że wyraźnie został on w którymś momencie mocno zmieniony, bo część scen, które można obejrzeć w zwiastunie nie trafiło do ostatecznej wersji filmu. Może z tego wynika fakt, że początek był dla mnie kompletnie niezrozumiały i dopiero w połowie dowiedziałem się, za co tak naprawdę Tomek został wyrzucony z MMA. Podobnie jest z zakończeniem – film urywa się w takim momencie, że nie mam pewności, jak zostały rozwiązane poszczególne wątki. W środku natomiast pojawiają się rzeczy całkowicie zbędne, do niczego nie prowadzące, które spokojnie można by – bez żadnej szkody – wyciąć. Przykładem niech będzie romans dwójki trzecioplanowych postaci, który pojawia się znikąd, a cała relacja zawiązuje się dosłownie w piętnaście sekund. W Fighterze aż prosiło się po pierwsze, o wzięcie pod uwagę polskiej specyfiki i kontekstu, po drugie, lepsze wykorzystanie motywu tego, że oto na ringu zmierzy się dwóch wojowników, z których tylko jeden jest profesjonalistą w dyscyplinie, w której będą rywalizować (skojarzenia z walką Floyda Mayweathera Jr. z Conorem McGregorem są raczej słuszne, wygląda, że stanowiła ona dla Maximiliana sporą inspirację).
Fighter – z reżyserią też nie jest najlepiej
Na wszystko to pewnie dałoby się spokojnie machnąć ręką, gdyby Maximilian potrafił porządnie wyreżyserować tę opowieść. Dziurawy jak sito scenariusz nie przeszkadza, gdy widz ma możliwość poczuć jakiekolwiek emocje. A tutaj ich zwyczajnie nie ma. Konflikt między Tomkiem i Markiem jest co najwyżej letni, ich utarczki słowne przed wielkim pojedynkiem są zwykle żenujące. Może chodziło o to, by pokazać, że obaj są kogucikami, którzy nie są w stanie zapanować nad swoim ego nawet przez dziesięć sekund. I okej, ale nie sprawia to – wręcz przeciwnie – że czuję do któregoś z nich sympatię. Aczkolwiek kibicować i tak należy Tomkowi, bo raz, że koniec końców staje do walki w słusznej sprawie, a dwa, Marek jest takim pajacem, że zwyczajnie ma się ochotę, by wreszcie ktoś mu porządnie przyłożył.
Nie pomagają też aktorzy. O ile Piotr Stramowski jeszcze jakkolwiek się stara, by wykrzesać z Tomka odrobinę życia i spróbować go chociaż trochę zniuansować, o tyle Mikołaj Roznerski jak zwykle jest fatalny. Fenomen tego gościa jest dla mnie całkowicie niezrozumiały. Jego „zdolności” da się przeżyć w komediach romantycznych, ale nie mam pojęcia, skąd bierze się wiara twórców, którzy uważają, że poradzi on sobie w rolach pewnych siebie, groźnych facetów (aczkolwiek mimo wszystko i tak zabawniejszą rolę Roznerski miał ostatnio w Diablo. Wyścig o wszystko). Niewiele ze swoich postaci wyciągają też niestety Katarzyna Maciąg jako nowa dziewczyna Tomka i Aleksandra Szwed jako była Tomka i obecna ukochana Marka. Nie mówiąc już o tym, że casting dwóch głównych gangsterów, w których wcielili się Wojciech Mecwaldowski i Jarosław Boberek jest całkowicie nietrafiony. Może to jednak wynikać z fatalnie napisanych dialogów i – ponownie – słabej reżyserii, która sprawia, że wiele scen zostało nakręconych w sposób niesamowicie sztuczny.
Jak wyszła finałowa walka? Z jednej strony to chyba najlepszy element filmu, jedyny, w którym pojawiają się jakiekolwiek emocje. Z drugiej nie znaczy to, że jest dobrze. Nie czuć tu siły ciosów, nie widać ciekawej choreografii, muzyka jest zaś zbyt pompatyczna. Nie ma tu więc nawet jednej dwudziestej napięcia i możliwości zaangażowania się, które obecne są w obu częściach Creeda (nimi też Maximilian wyraźnie się inspirował). Jedyne więc co mogłem zrobić po seansie, to wzruszyć ramionami oraz zapomnieć o Fighterze pięć minut po wyjściu z kina.
Atuty
- Piotr Stramowski bardzo się stara;
- Finałowa walka (to najlepszy moment filmu, co nie znaczy, że robi wielkie wrażenie)
Wady
- Bardzo słaby i mocno dziurawy scenariusz;
- Kiepska reżyseria; Drewniane i sztucznie brzmiące dialogi;
- Słaba większość wykonawców;
- Ciekawe tematy ledwie liźnięte
Polski Fighter to niestety całkowicie nieudany eksperyment i próba wzorowania się na znacznie lepszych filmach sportowych z Hollywood.
Przeczytaj również
Komentarze (20)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych