Point Blank – recenzja filmu. Mroczna strefa
Obecnie bardziej niż obejrzenie kolejnego filmu Netflixa ciekawiłoby mnie, jakie wyniki oglądalności osiągają te produkcje. W każdym miesiącu serwis powiększa się o kilka dzieł, z których może co dziesiąty wzbija się ponad niezły poziom. I to ze względu na możliwość porównania jakości z pozostałymi pozycjami. Serio, chciałbym się dowiedzieć, czy Netflixowi opłaca się kręcić takie rzeczy, jak Point Blank. Czy jest to część jakiejś wielkiej, długofalowej strategii, która dopiero z czasem przyniesie większe zyski? A może to jakiś wymyślny sposób na torturowanie widzów? Takie rozważania są z pewnością bardziej zajmujące niż film w reżyserii Joe Lyncha.
Paul jest pielęgniarzem w szpitalu, szczęśliwym mężem, do tego wkrótce ma zostać ojcem. Pewnego dnia do placówki, w której pracuje trafia ranny przestępca. Wydostać go próbuje jego brat, a gdy to się nie udaje, bierze za zakładnika żonę Paula, tym samym zmuszając go do wzięcia udziału w aferze, od której nasz bohater chciałby się trzymać najdalej, jak się da.
Point Blank – nudna historia
Od razu uprzedzę – recenzja będzie naprawdę krótka. Nie bardzo jest tu bowiem o czym pisać. Fabuła filmu jest tak standardowa i prosta, że myślę, iż zdecydowana większość użytkowników PPE byłaby w stanie napisać podobny scenariusz. Wszystko tu jest przewidywalne, nie ma jednego ciekawego pomysłu, za to cały tabun absurdów. Będący zwykłym pielęgniarzem Paul od połowy filmu zaczyna wyczyniać takie cuda, chociażby za kierownicą, że trudno uwierzyć, iż jest normalnym śmiertelnikiem. I okej, można by coś takiego zaakceptować, przecież często to robimy (seria o Johnie Wicku też nie ma specjalnie skomplikowanej intrygi, a jednak jest rewelacyjna). Tylko wtedy trzeba dać widzowi coś innego, by utrzymać jego zaangażowanie. A tutaj nie ma nic: sceny akcji są nakręcone bardzo słabo, w sposób typowy dla filmów klasy B. Do tego całość okraszona jest niesamowicie dziwną muzyką. Naprawdę dawno nie oglądałem filmu, w którym ścieżka dźwiękowa i dobór piosenek tak bardzo nie pasowałyby do tego, co dzieje się na ekranie. Trochę wygląda to tak, jakby twórcy filmu pracowali całkowicie oddzielnie i nie konsultowali ze sobą żadnych decyzji. W efekcie zostajemy z chaotyczną, nudną produkcją, która fabularnie przypomina sesje RPG, które rozgrywałem razem ze swoimi kumplami. W gimnazjum.
Point Blank – nudni bohaterowie
Może dałoby się jeszcze cokolwiek z Point Blank wykrzesać, gdyby byliby tu jacyś sensowni bohaterowie. Ale niestety. Każda z osób pojawiających się na ekranie definiowalna jest maksymalnie jednym słowem. Nie bardzo widziałem powód, dla którego miałbym tu komukolwiek kibicować. Miałem raczej nadzieję, że wszyscy się pozabijają, najlepiej jak najszybciej, by jeszcze bardziej skrócić metraż. Zaskakujące jest więc w sumie, że w głównej roli pojawia się Anthony Mackie, aczkolwiek mam wrażenie, że – i widzę to nie pierwszy raz – kiedy podpisuje się kontrakt z Netflixem, to od razu zgadza się wystąpić w kilku produkcjach. A Mackie dopiero co zagrał w serialu Czarne lustro. Tak czy siak tutaj sprawia wrażenie, jakby w myślach liczył minuty oddzielające go od przerwy na obiad i wypłaty.
Jakby tego było mało, twórcy co jakiś czas próbują wrzucić do swojego filmu elementy komediowe, które są tak żenujące, że w zasadzie powinienem litościwie pominąć je milczeniem. Ostatecznie więc największą zaletą Point Blank jest to, że trwa ledwie osiemdziesiąt minut. Nie jest to zbyt dobra rekomendacja, zatem zalecam omijać tę produkcję. I to szerokim łukiem.
Atuty
- Film jest krótki
Wady
- Wszystko inne
Netflix po raz kolejny testuje cierpliwość swoich użytkowników. Tym razem zaproponował im Point Blank, czyli bardzo nieudany film akcji.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych