Reklama
Rany – recenzja filmu. Boskie, co to było?

Rany – recenzja filmu. Boskie, co to było?

Jędrzej Dudkiewicz | 24.10.2019, 13:30

Netflix z uporem godnym lepszej sprawy co miesiąc dodaje do zasobów kolejne wyprodukowane przez siebie filmy. Rzadko który jest rzeczywiście dobry, prawdziwie wybitnego wciąż chyba nie było (ale może się to niedługo zmieni: na ciebie patrzę, Irlandczyku). Mnóstwo za to jest wśród nich średniaków. Czasem jednak trafi się produkcja naprawdę zła. Przykładem tego są Rany w reżyserii Babaka Anvariego.

Will jest barmanem, który sam lubi trochę wypić. Pewnego wieczora obsługuje grupkę studentów, a w tym samym czasie dochodzi do bójki. Krótko po niej młodzi ludzie opuszczają lokal, zostawiając jednak telefon komórkowy. Will zabiera go do domu. Szybko okazuje się, że zaczyna odbierać bardzo niepokojące wiadomości.

Dalsza część tekstu pod wideo

Rany – o czym to w ogóle jest?

Pomysł wyjściowy jest tyleż absurdalny, co nawet intrygujący. Jestem w stanie sobie wyobrazić, że dałoby się z tego zrobić naprawdę porządny albo thriller, albo horror, albo jakieś połączenie tych dwóch, mających sporo wspólnego, gatunków. I początkowo nawet jest całkiem ciekawie, historia rozwija się dość niespiesznie i człowiek może zacząć się zastanawiać, o co chodzi i w którą stronę to wszystko pójdzie. Problem w tym, że im bliżej końca, tym jest gorzej. Rany mają mnóstwo zupełnie niepotrzebnych wątków, które absolutnie do niczego nie prowadzą. Postacie zachowują się dziwnie i nielogicznie. Nic nie jest wyjaśniane. A najgorszy jest koniec, który de facto nie jest żadnym końcem. Film zostaje po prostu urwany, a widz zostawiony z jednym, wielkim WTF w głowie. I bynajmniej nie znaczy to, że jest skonsternowany i chce myśleć o tym, co właśnie obejrzał. Wręcz przeciwnie, trudno nie odnieść wrażenia, że właśnie straciło się półtorej godziny życia na coś, co pozbawione jest jakiegokolwiek sensu. Trochę wygląda to też, jakby twórcom albo zabrakło pomysłu, co dalej, albo zwyczajnie zgubili kilkadziesiąt stron scenariusza i uznali, że i tak zrealizują tę produkcję, na pewno nikt się nie zorientuje. Nie umiem powiedzieć, o czym są Rany? Może o rosnącym problemie alkoholowym i łączącej się z tym coraz większej agresji oraz popadaniu w szał? Może o egoizmie? Ale przecież są w tym wszystkim jakieś straszne kulty, robaki, tunele, potwory i nie wiadomo, co jeszcze. Nic tu nie trzyma się kupy i naprawdę dziwię się, że ktokolwiek zaakceptował, by taką produkcję pokazać subskrybentom.

Rany – recenzja filmu. Boskie, co to było?

Rany – nijakie postacie

Nie pomagają też postacie, które są całkowicie nijakie. O żadnej z nich nie da się powiedzieć więcej niż jednego słowa, nikt też specjalnie nie budzi sympatii. Nie ma więc komu kibicować, ani żadnego powodu, by w ogóle przejmować się tym, co dzieje się na ekranie. Mocno się dziwię, że na udział w Ranach zdecydowali się Armie Hammer oraz Zazie Beetz. Oboje są utalentowani, oboje potrafią grać, ale tutaj, chociaż się bardzo starają, nie udaje im się w żaden sposób obronić swoich bohaterów. Im przynajmniej jednak się chce, czego nie można powiedzieć o strasznie, znowu, mdłej Dakocie Johnson.

Ostatecznie więc największą zaletą Ran jest to, że film ten trwa zaledwie półtorej godziny. No i fakt, że jest dostępny na Netflixie, więc w razie co można zakończyć seans jeszcze szybciej.

Źródło: własne

Atuty

  • Armie Hammer i Zazie Beetz się starają (nie wychodzi im, ale zawsze coś);
  • Śladowe ilości napięcia;
  • Jest krótki

Wady

  • Beznadziejny scenariusz, pełen absurdów, głupot i do niczego nie prowadzących wątków;
  • Reszta obsady jest bardzo nijaka;
  • Tak samo nijakie są wszystkie postacie

Rany z pewnością mogą wciąż udział w plebiscycie na top 10 najgorszych produkcji Netflixa.

2,5
Jędrzej Dudkiewicz Strona autora
Miłość do filmów zaczęła się, gdy tata powiedział mi i bratu, że "hej, są takie filmy, które musimy obejrzeć". Była to stara trylogia Star Wars. Od tego czasu przybyło mnóstwo filmów, seriali, ale też książek i oczywiście – od czasu do czasu – fajnych gier.
cropper