Google Stadia z problemami na start. Z wielkiej chmury (obliczeniowej) mały deszcz
Jesteśmy dwa dni po debiucie Google Stadia i jak na razie wypadł on fatalnie. Co poszło nie tak i dlaczego koncern z Mountain View zdecydował się wypuścić na rynek tak niedopracowany produkt?
W marcu tego roku Google zapowiedziało wejście na rynek gier. Wiadomo, gry to najszybciej rosnąca gałąź rozrywki, chociażby ostatni COD robi doskonałe wyniki. W Google (a raczej w Alphabet) potrafią liczyć, więc stwierdzili, że muszą być na tym rynku obecni. A jak Google wchodzi to „klękajcie narody”. To przecież nie może się nie udać, z całym zapleczem w postaci wyszukiwarki, Chroma, Google Playa, You Tuba, a nawet reklamowania się przez Gmaila. Stadia zapowiadała streaming gier w jakości obrazu 4k i w 60 klatkach na sekundę. Takie zapowiedzi robiły wrażenie, ale rzeczywistość okazała się mocno paździerzowa. Stadia zaliczyła twarde lądowanie.
Aż tak słaba jakość streamowanych gier zaskoczyła większość ludzi w branży. Okazało się, że chmura obliczeniowa Google Cloud (która jest trzecią największą tego typu infrastrukturą na świecie, po Amazon Web Services i Microsoft Azure) jest za słaba, aby sprostać założonym wymaganiom. Co jak co, ale to, że usługa nie została nawet właściwie przetestowana na terenie USA pokazuje jak nonszalancko Google potraktowało graczy. Myślę, że powodem szybkiego startu tak niedopracowanej usługi był konkurencyjny projekt, czyli Xbox Cloud. W Google postanowiono za wszelką cenę wyprzedzić Microsoft wychodząc, ze starego marketingowego porzekadła, że „lepiej być pierwszym, niż lepszym”. No cóż, w tym przypadku to nie zadziałało. Streamowanie gier to przyszłość, czy to nam się podoba czy nie (mi akurat nie), a rynek amerykański w tym przypadku będzie kluczowy. Jest więc się o co bić.
Ale moim zdaniem największym problemem Stadii nie jest niedopracowana infrastruktura sieciowa. Największy problem to brak gier na wyłączność. Wszyscy wiemy jak ważne jest to dla Sony, Microsoft, który przespał tę generację przez ostatnie lata mocno inwestował w studia, tak by na kolejną generację stworzyć pokaźną bibliotekę swoich tytułów na wyłączność. Znam wielu graczy którzy właśnie z tego względu posiadają zarówno Playstation jak i Xboxa. Nintendo także bazuje na własnym katalogu gier. Ten sam proces trwa także w świcie filmu. Jeszcze kilka lat temu wszyscy chętnie dawali swoje produkcje Netflixowi, a teraz każdy (HBO, Disney) pilnuje swojego portfolio. Sukcesem każdej z tych platform będzie unikalność. Zarówno w świecie gier jak i filmów wygląda to tak samo. A czy Google posiada jakieś gry na wyłączność? Ma jedną, Gylt, która jak dla mnie jest typowym indykiem. Stadia w chwili obecnej nie jest w stanie zaproponować niczego co jest w stanie przyciągnąć dużą liczbę graczy.
Kto jak to, ale amerykanie potrafią liczyć pieniądze i za chwilę staną przed dylematem inwestować jeszcze przez kilka lat w markę Stadia ze świadomością, że zarówno infrastruktura jak i lista ekskluzywnych premier nie jest absolutnie gotowa. Czy pogrzebać ten projekt na wieki. Tym bardziej, że jak napisał na Twitterze Jason Schreier z Kotaku:
Google Stadia wygląda na monumentalną porażkę. (Słyszałem od jednej z zaangażowanych osób, że zamówienia przedpremierowe były poniżej oczekiwań.) Pytanie brzmi: czy w końcu przestaną próbować sprzedawać gry i przejdą tylko na model subskrypcji? Czy po prostu pozwolą temu umrzeć?
Przekonamy się o tym bardzo szybko. Jeżeli w przyszłym roku Google nie zacznie inwestować w studia deweloperskie lub nie dowiemy się o nowych tytułach na wyłączność to będzie oznaczało, że wyrok na projekt Stadia został już wydany. Za rok o tej porze wszyscy będziemy już czekać na PS5 i Xbox Scarlett. xCloud także może się bardzo szybko rozwijać. Czas działa na niekorzyść koncernu z Mountain View. A jeżeli teraz Google odpuści to następna szansa , aby „wejść w gry” pojawi się dopiero za ładnych kilka lat, a być może już nigdy. Gra toczy się więc się o bardzo wysoką stawkę.
Przeczytaj również
Komentarze (32)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych