Lighthouse – recenzja filmu. Latarnik
Kilka razy pisałem już, że gatunek jakim jest horror przeżywa w ostatnich latach prawdziwy renesans i pojawia się coraz więcej twórców, którzy potrafią zaproponować coś zupełnie nowego. Jednym z nich jest z pewnością Robert Eggers, który zadebiutował znakomitym dziełem, pt. Czarownica. Bajka ludowa z Nowej Anglii. Wkrótce do kin wejdzie jego drugi film, czyli Lighthouse.
Samotna wyspa. Na niej niewielka chałupa oraz latarnia. Dookoła wyłącznie ocean oraz mnóstwo mew. W takich okolicznościach przyjdzie pracować dwóm latarnikom. Ich zmiana ma trwać cztery tygodnie, szybko jednak okaże się, że to nie czas będzie największym rywalem dwóch niezbyt przepadających za sobą ludzi.
Lighthouse – bogactwo interpretacyjne
Od razu uprzedzę – Lighthouse nie jest na dobrą sprawę horrorem. A raczej jest, ale nie tylko. Eggersa mocno interesuje też dramat psychologiczny: co dzieje się z dwoma odciętymi od świata ludźmi, którzy w zasadzie codziennie robią to samo, jedzą to samo, a dodatkowo niezbyt się lubią. Oglądamy więc powolne staczanie się bohaterów w odmęty szaleństwa. Ale to tylko podstawowy poziom. Lighthouse jest bowiem bogate w różnorakie interpretacje. Można ten film odczytywać jako przypowieść o starciu (metaforycznych) ojca z synem, albo wręcz Boga z człowiekiem. Ten pierwszy przekonany jest o własnej mądrości, żąda całkowitego posłuszeństwa i ma swoje sekrety, drugi w naturalny sposób się buntuje. Istotne są tu również najróżniejszego rodzaju przesądy i legendy marynistyczne. Bez trudu można znaleźć nawiązania do twórczości takich autorów, jak Edgar Allan Poe czy H.P. Lovecraft. Są wreszcie wyraźne odwołania do mitu prometejskiego. Innymi słowy, jest o czym myśleć zarówno w trakcie seansu, jak i bezpośrednio po nim.
Chociaż na dobrą sprawę niewiele się tu dzieje, emocje jednak buzują. Eggers ma wrodzony talent do snucia wciągających opowieści, potrafi nie raz i nie dwa zaskoczyć, igrać z oczekiwaniami widza. Buduje też znakomitą, gęstą i bardzo niepokojącą atmosferę. Typowego straszenia nie ma tu w zasadzie w ogóle, jest za to sporo napięcia i dreszczy przechodzących po plecach. Całość ogląda się też bez żadnego znużenia, wręcz przeciwnie: im dalej, tym człowiek jest bardziej zaintrygowany tym, jak to wszystko ostatecznie się skończy.
Lighthouse – wybitne aktorstwo
Projekt ten nie miałby szans się udać bez poświęcenia i talentu dwóch aktorów. Role zarówno Willema Dafoe, jak i Roberta Pattinsona są bardzo wymagające, ważna jest w nich fizyczność, ale też ekspresja, która mocno odwołuje się, przynajmniej momentami, do kina niemego (do tej kwestii zaraz przejdziemy). U obu wykonawców istotne są również oczy i to, co w nich widać, a wierzcie mi, widać bardzo dużo. Celowo piszę cały czas wspólnie o Dafoe i Pattinsonie, gdyż tworzą bardzo zgrany duet i obaj są sobie równi. Dodam może tylko, że jeśli ktoś wciąż uważa tego drugiego za słabego aktora, który nie ma szans poradzić sobie jako Bruce Wayne/Batman, to wydaje mi się, że Lighthouse spokojnie może rozwiać te wątpliwości.
Wspomniałem o kinie niemym. Otóż cały film swoją estetyką odwołuje się do dawno minionej epoki w historii kinematografii. Widać to przede wszystkim w sposobie kadrowania oraz połączonej z nim czerni i bieli. Ale spokojnie – nie sprawia to, że film jest niedzisiejszy. Wręcz przeciwnie, wiele razy Was zaskoczy (chociażby i tym, że są tu momenty, gdy trudno zachować powagę). Co nie zmienia faktu, że nie wszystkim się on spodoba, a część widzów uzna, że jest nudny. Nie wierzcie im.
Atuty
- Wciągająca, bogata w najróżniejsze interpretacje fabuła;
- Wybitne aktorstwo obu wykonawców;
- Świetne zdjęcia i muzyka;
- Bardzo dobrze budowana atmosfera niepokoju, sporo napięcia;
- Potrafi kilka razy zaskoczyć
Wady
- Brak wyraźnego minusa, ale na 10 jednak nie zasługuje
Lighthouse potwierdza, że Robert Eggers jest niesamowicie utalentowanym reżyserem i scenarzystą.
Przeczytaj również
Komentarze (31)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych