The Walking Dead – recenzja 1 połowy 10 sezonu. Wciąż wśród żywych
Są seriale, które trwają zdecydowanie za długo. Jednym z nich z pewnością jest The Walking Dead, które jednak po kilku słabszych sezonach, zaczęło zdradzać oznaki życia i dość wyraźnie zwiększać poziom dostarczanej widzom rozrywki. Wszystko za sprawą Angeli Kang, która została główną showrunnerką produkcji już w trakcie poprzedniego sezonu. Czy jednak uda jej się uratować The Walking Dead?
Po dramatycznych wydarzeniach, które rozegrały się pod koniec dziewiątego sezonu, wszystko powoli zaczyna wracać do względnej normalności. Szeptaczy dawno już nigdzie nie było widać, sprzymierzone osady starają się więc żyć w spokoju. Problem jednak w tym, że nie wszyscy są w stanie sobie poradzić z tragedią, a Alfa, jej ludzie i towarzyszące im umarlaki wcale nie są tak daleko.
The Walking Dead – sporo lepszych rozwiązań, ale też wciąż sporo tych samych błędów
Na dobrą sprawę, jak tak się zastanawiam, to The Walking Dead już dawno nie próbowało podejmować żadnych poważniejszych tematów, w gruncie rzeczy ograniczając się do ciągłych walk pomiędzy różnorakimi frakcjami. W sumie być może dlatego też ten serial stał się (i wciąż jest) tak powtarzalny, ponieważ wszystko da się zamknąć w schemacie, pod tytułem: bohaterowie gdzieś idą, znajdują teoretycznie idealne miejsce do osiedlenia się, ale w pobliżu są straszni wrogowie, trzeba z nimi walczyć, a potem ruszać dalej. I tak w kółko, czasem z małymi odstępstwami, z których głównym jest to, że od dłuższego czasu postacie spędzają czas na tych samych terenach. W dziesiątym sezonie twórcy jednak próbują przypomnieć, że w postapokaliptycznym serialu chodzi nie tylko o walkę o zasoby. Dlatego też nowych osiem odcinków oferuje dwa główne tematy. Pierwszym jest kwestia radzenia sobie z traumą, co widać na przykładzie zarówno Siddiqa, jak i Carol. Ten pierwszy był świadkiem śmierci kilku swoich towarzyszy (do patrzenia zmusili go Szeptacze), ta druga nie może pogodzić się ze stratą przybranego syna, Henry’ego. W obu przypadkach wyraźnie widać, że osoby te nie są w stanie normalnie funkcjonować, że nie da się tak po prostu zapomnieć o tym, co się wydarzyło, a obecność innych ludzi i ich wsparcie wcale aż tak bardzo nie pomaga. Jednocześnie jednak sytuacja jest, jaka jest i trochę trudno dziwić się innym, że chcą, by taki Siddiq się ogarnął, tym bardziej, że jest lekarzem, a zatem niesamowicie ważnym członkiem społeczności. Drugą istotną kwestią jest to, czy człowiek, nawet ten najgorszy, może zmienić się na lepsze. A jeśli tak, to czy oznacza to automatycznie, że należy mu wybaczyć wszystkie winy. Symbolem tych rozważań jest oczywiście Negan, o którym napiszę więcej później.
Pierwszą połowę dziesiątego sezonu ogląda się całkiem nieźle, nie ma aż tak dużo, jak zwykle, nic nie wnoszących przerywników i nudy. Co nie znaczy, że nie ma ich w ogóle. Najlepszym tego przykładem jest niesamowicie niepotrzebny wątek trójkąta miłosnego między Rositą, Eugenem i Siddiqiem. Nie mówiąc już o tym, że zarówno Rosita, jak i Eugene są straszliwie irytującymi osobami i o ile ten drugi mógłby jeszcze mieć jakieś sensowne zadania (na przykład produkcję amunicji, o czym najwyraźniej wszyscy zapomnieli), o tyle Rosita zupełnie nie ma nic do roboty. Angeli Kang i jej ekipie nie udało się zresztą uniknąć i innych starych błędów. Wciąż jest tu sporo absurdów, typu: coraz bardziej tracąca słuch dziewczyna wybiera się na samotną przechadzkę po lesie. Doskonały pomysł, what could possibly go wrong?! Niektórzy bohaterowie potrafią w ciągu jednego odcinka zmienić zachowanie o 180 stopni (na ciebie patrzę, Magna). Są też wątki, które do niczego nie prowadzą. Tym niemniej i tak jest lepiej, niż było.
The Walking Dead – Negan i Alfa
A jak to jest z tymi Szeptaczami? Otóż na pewno dobrym pomysłem było kolejne pokazanie przeszłości ich przywódczyni, czyli Alfy. Widać, że twórcy nie chcą, by byli to przypadki przeciwnicy naszych wspaniałych chwatów, co się chwali. Tym bardziej, że Alfę gra Samantha Morton, która ma na tyle talentu, że przerasta zdecydowaną większość pozostałych wykonawców. Ma w sobie coś bardzo niepokojącego, rzeczywiście można się jej bać, jest przy tym inteligentna, ale i niepozbawiona wad, czy słabości, które powodują, że mimo wszystko, całej ideologii i zachowania, wydaje się być całkiem ludzka. Jeszcze lepszy jest, jak zwykle, Jeffrey Dean Morgan jako Negan, tym bardziej, że w końcu dostaje coś porządnego do grania. Zarówno bez Morgana, jak i Negana The Walking Dead w zasadzie nie istnieje. Bardzo dobrze pokazuje on przemianę, jaka zachodzi w Neganie, świetny jest zarówno wtedy, gdy widać w nim cień dawnego wroga, jak i wtedy, gdy – po raz kolejny – okazuje się być świetnym mentorem/przybranym ojcem. Podoba mi się, w którą stronę zmierza Negan, a Morgana po prostu uwielbiam. I tylko szkoda, że musi się wstrzymywać, bo jest to koleś, który uwielbia przeklinać i widać, że aż go korci czasem, by powiedzieć coś innego niż dopuszczalne przez AMC shit.
Koniec końców The Walking Dead w dziesiątym sezonie powoli wraca na właściwe tory, oferuje niezłą, niezobowiązującą rozrywkę, z kilkoma bardzo ciekawymi postaciami, jednym rzeczywiście zaskakującym twistem i paroma rzeczami, nad którymi można się ewentualnie zastanowić, jak się nie ma nic innego do roboty. Tak czy siak punkty za starania zostają przyznane. Pytanie tylko, czy to wystarczy, by uratować serial, bowiem notuje on obecnie najgorsze wyniki oglądalności w całej swojej historii. Wcale bym się nie zdziwił, gdyby nagle się okazało, że dziesiąty sezon będzie również ostatnim.
Atuty
- Lepsza, ciekawsza fabuła, która próbuje być o czymś;
- Świetny Negan i dobra Alfa;
- Mniej nudy
Wady
- Wciąż mnóstwo absurdów;
- I irytujących postaci;
- I niepotrzebnych wątków;
- Nuda też się mimo wszystko znajdzie
Pierwsza połowa dziesiątego sezonu The Walking Dead, w porównaniu do tego, co twórcy serwowali przez ostatnie lata, z pewnością jest krokiem w dobrą stronę.
Przeczytaj również
Komentarze (30)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych