Wiedźmin. Czy filmowa adaptacja z 2001 roku naprawdę jest taka straszna?
Filmowy Wiedźmin z 2001 roku ma w naszym kraju bardzo mieszane opinie. Jedni uważają go za jedną z najgorszych produkcji w dziejach fantasy i wyśmiewają kiepskie efekty specjalne, inni zaś starają się dostrzec w nim pozytywne elementy. Czy po latach to naprawdę tak słaby film?
Polskie kino w 2001 roku było na dość wczesnym etapie rozwoju, albowiem po wielu latach zacofania jakie musieliśmy nadrobić po komunie, mało kto mógł sobie pozwolić na iście hollywoodzkie efekty specjalne i budżety. Ciężko jest bowiem porównać na przykład naszego Wiedźmina z taką Drużyną Pierścienia - adaptacja sagi Sapkowskiego kosztowała 19 mln złotych, zaś Tolkiena aż 93 mln dolarów, więc różnica jest gigantyczna.
Wolę najgorsze potwory od was...
Fabuła filmowego Wieśka kręci się głównie wokół dwóch motywów przewodnich. Pierwszym z nich jest historia królewny Cintry, zwaną Pavettą oraz jej wyjątkowej córki, jaką szerzej znamy jako Ciri - przepowiednie wieszczek mówią nam, że Ciri jest tak zwanym "dzieckiem przeznaczenia" dla Geralta i że to właśnie ona jest kluczem do rozstrzygnięcia chaosu jaki panuje w Cesarstwie Nilfgaardu. Przez dwie godziny podążamy więc śladami Białego Wilka i obserwujemy tę niezwykłą opowieść od czasów jak został on zmieniony w Wiedźmina, aż do ostatecznego odnalezienia malutkiej białowłosej księżniczki.
Każdy kto czytał sagę Andrzeja Sapkowskiego wie, że pisarz starał się zawierać mnóstwo różnych metafor, odniesień do rzeczywistości, stawiał na niejednoznaczność walki dobra ze złem oraz wykwintne zabiegi, które niekiedy ciężko jest zrozumieć zwykłemu laikowi. Niestety film nie jest w tej kwestii tak dobry jak moglibyśmy sobie tego po nim życzyć - nam jako widzom nie pozostawia pola do refleksji, głębszego zastanowienia się nad tym co widzimy na ekranie i samodzielnego ocenienia kto w danym sporze tak naprawdę ma rację. Tutaj jak ktoś jest zły to jest zły, a jak ktoś jest dobry to jest dobry i tyle, przez co fani kochający prozę łódzkiego literata mogą poczuć się mocno rozczarowani tak płaskim przedstawieniem tego świata.
Po ponad dwugodzinnym seansie można dojść do wniosku, że całym złem uniwersum w jakim żyje Geralt są ludzie, a wszyscy inni dookoła są cacy i jak najbardziej nie można się po nich spodziewać niczego złego. To właśnie ludzkość dyskryminowała Jeża z Erlenwaldu, nakłaniała baronów do polowania na pokojowo nastawionego smoka, a także to ludzka chciwość i podstępność przyczyniła się do spalenia świątyni Melitele.
Nie jestem płatnym mordercą!
Jednym z najważniejszych wątków całej opowieści jest także dylemat przed jakim często musi stawać nasz Biały Wilk - jako człowiek zmieniony w Wiedźmina musi postępować tak jak na przedstawiciela mutantów przystało i chronić ludzi przed potworami. Wielokrotnie usłyszycie tu jak wojownik zastanawia się, co powinien zrobić w danej sytuacji, gdy zostaje wrzucony w konflikty pomiędzy dwiema grupami ludzi - wszakże poprzysiągł ich chronić, a nie zabijać, więc nie wolno mu się mieszać w takie sprawy, lecz gdy nikt nie pozostawia mu wyboru, musi zdecydować kto reprezentuje mniejsze zło.
Oczywiście wszystko zostało spłycone i nie mamy nawet szansy odczuć tego dylematu razem z naszym bohaterem. Jeśli zaś chodzi o kreacje samych postaci, tutaj zdecydowanie warto wyróżnić Michała Żebrowskiego w tytułowej roli oraz Jaskra granego przez Zbigniewa Zamachowskiego. Obydwaj aktorzy stanowią najmocniejsze i najbardziej charyzmatyczne filary obsady, dzięki czemu śmiało można powiedzieć, że warto jest obejrzeć ten film wyłącznie po to, aby zobaczyć owych panów w akcji.
Śpiewający piękne ballady poeta naprawdę dodaje do całości sporo humoru, elementu artystycznego i bez wątpienia można obdarzyć go sporą dozą sympatii! Ponadto kreacja Geralta jaką przygotował Żebrowski jest wprost świetna i praktycznie niczym nie ustępuje w charakterze tej jaką zaprezentowało nam na przykład CD Projekt Red w swoich grach. Rzeźnik z Blaviken ma cięty język, potrafi w jednym zdaniu zgasić niepotrzebnie sadzącego się chłystka, a na dodatek całkiem fajnie odzwierciedla to jak na Wiedźminów działają przeróżne eliksiry.
Z pozostałych person w pamięć zapada szurnięta wieszczka ze świątyni Melitele, kapłanka Nenneke, Borch Trzy Kawki w kreacji Andrzeja Chyry, czy też Gwido a.k.a Falvick. Niestety jestem ogromnie rozczarowany tym jak Grażyna Wolszczak ukazała Yennefer. Oryginalnie jest to niezwykle silna, utalentowana i sprytna kobieta, która potrafi nieźle zagrać na każdym kogo napotka, lecz w filmowej adaptacji sagi to zwyczajna zepsuta czarodziejka, która nie potrafi nawet zgrabnie manipulować ludźmi.
Prawo niespodzianki, bez niespodzianki
Jak na te 19 mln złotych budżetu jaki mieli twórcy, szczerze można przyznać, że wycisnęli z tego chyba wszystko co się dało, oddając nam najlepsze efekty specjalne, na jakie było nas wtedy po prostu stać. Można się dziś śmiać z tego, że smok wygląda jak wyciągnięty rodem z renderów z pierwszego PlayStation, lecz po nieco głębszym zastanowieniu, naprawdę na nic lepszego nie można było sobie pozwolić - zwłaszcza, że to nie jedyne CGI jakie zobaczymy w filmie.
Słabo wypadają zaś gumowe kukiełki wykorzystywane do ukazania nieco mniejszych i mniej istotnych potworów z całej opowieści - co jak co, ale te wyglądają gorzej nawet niż te jakich użyto w pierwszych Gwiezdnych wojnach. Pod kątem scenerii, kostiumów i doboru ścieżki dźwiękowej nie ma się tu czego aż tak bardzo czepiać - wszystko ładnie wpasowuje się w klimat średniowiecza jaki Andrzej Sapkowski starał się oddać w swojej prozie.
Czy zatem warto jest dziś obejrzeć filmowego Wieśka z 2001 roku? Jeśli tylko podejdziecie do tego z odpowiednią rezerwą, skupicie się na tym co dobre, a nie co słabe i miejscami żenujące (Milowicz pozdrawia), zafundujecie sobie całkiem przyjemny seans.
Przeczytaj również
Komentarze (46)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych