Judy – recenzja filmu. Somewhere over the rainbow
Ostatnie lata są bardzo dobre dla wszelkiego rodzaju biografii znanych artystów. Przynajmniej raz w roku do kin trafia tego typu produkcja. Tym razem postanowiono nakręcić film, który przybliżyłby znaną z Czarnoksiężnika z Oz aktorkę, piosenkarkę i tancerkę, Judy Garland. Za kamerą stanął mało doświadczony Rupert Goold. Jak wyszło?
Bohaterkę poznajemy w zasadzie tylko w dwóch momentach jej życia. Nie mogąc znaleźć zatrudnienia w Stanach Zjednoczonych, Judy Garland decyduje się wyjechać do Londynu, by tam dać serię koncertów. W tym celu musi jednak rozstać się z ukochanymi dziećmi. Przy okazji prezentowane są retrospekcje z czasów, gdy kariera Judy była na znacznie wcześniejszym etapie: kręciła wtedy Czarnoksiężnika z Oz.
Judy – historia dość ciekawa, ale pełna klisz
Historia Judy Garland jak najbardziej nadawała się na to, by zrealizować na jej podstawie film. Utalentowana, a jednocześnie pełna tragizmu: depresja, problemy zdrowotne, aż pięć małżeństw, no i przedwczesna śmierć w wieku zaledwie czterdziestu siedmiu lat. Dużo można by w tej opowieści zawrzeć. I w filmie są poruszone różne ciekawe kwestie, na czele z tym, jak funkcjonuje show-biznes. Od najmłodszych lat Judy była kreowana na gwiazdę, co oznaczało de facto zero wolności i swobody, brak normalnego dzieciństwa. Zamiast tego mnóstwo różnorakich zakazów i nakazów, w tym także związanych z odpowiednią dietą, co by przypadkiem za bardzo nie przytyła. Judy jest też dość przykrą historią o poszukiwaniu miłości, albo przynajmniej odrobiny ciepła i bliskości. A te można niekiedy znaleźć w najmniej spodziewanych miejscach, czego efektem jest kilka bardzo ładnych i wzruszających scen. I wszystko byłoby super, gdyby nie to, że twórcy zatrzymują się trochę w pół kroku i komponują swoją produkcję z mocno wytartych klisz. Zamiast więc powiedzieć coś więcej, pogłębić pewne sprawy, wykorzystują prosty schemat filmu biograficznego, z którego jedyne co wynika, to że kariera często okupiona jest ogromnym wysiłkiem, cierpieniem i że w zasadzie nie jest ona wiele warta, jeśli zapomina się o prawdziwym życiu. Nie zrozumcie mnie źle, Judy ogląda się naprawdę dobrze, jednak chciałoby się, żeby nie było to tylko dzieło po prostu dobre, lecz wybitne. Szanse na to były, zostały niestety pogrzebane przez kilka tak trywialnie poprowadzonych wątków, że jedyną reakcją na nie może być wzruszenie ramionami, bo każdy z nas widział to w kinie już wiele razy.
Judy – aktorski popis Renee Zellweger
Jest za to na pewno jeden powód, dla którego zdecydowanie warto zobaczyć Judy, a na imię ma Renee Zellweger, która wciela się w tytułową rolę. I robi to naprawdę znakomicie. Garland w jej wykonaniu ma w sobie jednocześnie sporo pewności siebie, która jest chyba jednak trochę udawana i przykrywa ból, zmęczenie, strach. Potrafi być dowcipna, ma też w gruncie rzeczy dobre serce i jest w stanie je okazać nie tylko swoim dzieciom, które bez wątpienia bardzo kocha. Zellweger pokazuje wszystkie odcienie Garland, osoby nieustannie balansującej na krawędzi, ale jakimś nadludzkim wysiłkiem wciąż utrzymującej się przy życiu. Aktorka bez wątpienia przyćmiewa swoją kreacją resztę obsady. Nie jest ona zła, ale pozostali wykonawcy – przede wszystkim Jessie Buckley, Rufus Sewell i Michael Gambon – starają się raczej wspomóc Zellweger, niż z nią konkurować. Co się chwali.
Tak więc Judy jest filmem po prostu dobrym. Nie znudzi, nie wkurzy, ale też niespecjalnie zostanie w widzu po wyjściu z kina. Podejrzewam, że jeśli zostanie jakoś zapamiętany, to właśnie wyłącznie ze względu na kreację Renee Zellweger.
Atuty
- Historia ciekawa…;
- Kilka ładnych i wywołujących emocje scen;
- Wybitna Renee Zellweger
Wady
- …ale skomponowana głównie z wytartych klisz i schematów
Judy to przede wszystkim aktorski popis Renee Zellweger, której kreacja sprawia, że film ten można uznać za udany.
Przeczytaj również
Komentarze (5)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych