Platforma – recenzja filmu. Przetrwają najsilniejsi
Kręcenie mocno koncepcyjnego filmu to zawsze spore ryzyko. Z jednej strony masz jak w banku, że twoje dzieło będzie jedyne w swoim rodzaju, z drugiej istnieje niemałe prawdopodobieństwo, że forma weźmie górę nad treścią i skończysz z dziwolągiem w stylu "Celi", Tarsema Singha. Gdzie na tej skali zatrzyma się "Platforma"?
"Platforma" to pierwszy pełnometrażowy film hiszpańskiego reżysera, Galdera Gaztelu-Urrutii. Jeśli nie słyszałeś o nim wcześniej, to nie masz się czego wstydzić, jako, że jego pozostałe doświadczenie filmowe też nie powala niczym nadzwyczajnie wartym zapamiętania. Musisz jednak wiedzieć, że jego "Platforma" zachwyciła ludzi w czasie zeszłorocznego festiwalu filmowego w Toronto, gdzie zgarnęła nagrodę publiczności, więc niewykluczone, że już wkrótce wszyscy będziemy sprawdzali jak wymówić "Urrutia" żeby móc chełpić się, że od zawsze wiedzieliśmy, że facet ma talent.
Platforma – obrzydliwy, ale wciągający
W nieokreślonej przyszłości rząd - czy też, jak to mówią bohaterowie filmu, administracja - stworzył bardzo specyficzne więzienie. Niewielka kwadratowa cela z dziurą po środku, dwoma łóżkami, umywalką i kibelkiem. Pod nią następna. I następna. I ciężko powiedzieć jak wiele pod nimi. Każdą celę zamieszkuje dwóch więźniów, a dziurą po środku zjeżdża do nich codziennie jedzenie. I to nie byle jakie, bo ogromny stół zastawiony po brzegi pięknie przygotowanymi potrawami rodem z najlepszych restauracji świata. Problem polega na tym, że ten jeden suto zastawiony stół musi wystarczyć na wszystkich więźniów w całym kompleksie, więc ci zamieszkujący niższe piętra nie mają co liczyć na zbyt wiele, jeśli cokolwiek. Łapczywe pożeranie wszystkiego co się da przez górne piętra bierze się stąd, że więźniowie co miesiąc zostają losowo przenoszeni na inne piętra. Po miesiącu względnego dobrobytu możesz znaleźć się dobrych sto pięter - a więc dwieście gąb do wykarmienia - niżej i kolejny miesiąc nie jeść prawie wcale. Oczywiście gdyby wszyscy solidarnie jedli tylko tyle ile potrzebują, wszyscy byliby najedzeni i zadowoleni, ale, patrząc na to, co jeszcze niedawno działo się w naszych własnych sklepach osiedlowych, oczywistym jest, że świat nie działa w taki sposób. Naszego głównego bohatera, Gorenga, poznajemy, kiedy po raz pierwszy budzi się w Dziurze, do której - co ciekawe - trafił na własne życzenie celem podniesienia swojego statusu społecznego po wyjściu. Szybko przyjdzie mu się przekonać, że pół roku w więzieniu może nie tyle nie być zbyt wygodne, co wręcz zabójczo niebezpieczne. Niejeden więzień próbował już o własnych siłach wspiąć się wyżej po "drabinie społecznej" placówki, lecz większość zostaje albo zepchnięta, albo sama spada w czeluść, rozbijając głowę o któreś z niższych pięter. Do tego równie wielkim zagrożeniem mogą być sami współwięźniowie. Kiedy dwójce ludzi przyjdzie głodować przez bite trzydzieści dni, jest więcej niż prawdopodobne, że co najmniej jednemu w którymś momencie głód zamąci w głowie.
Platforma – metafora grubymi nićmi szyta
Film Urrutii ogląda się na jednym oddechu. Mocno niecodzienna sytuacja, połączona z wyrazistymi, teatralnie wręcz zagranymi postaciami sprawiają, że półtorej godziny seansu mija niewiadomo kiedy (nawet jeśli stream postanowi akurat zjechać do karykaturalnie wręcz niskiej rozdzielczości. I to jeszcze w scenach z momentami!). Nie każdemu natomiast spodoba się zakończenie, a to dlatego, że cały film nigdy nie miał być klasyczną, trójaktową produkcją z wstępem, rozwinięciem i zakończeniem. Finał "Platformy", tak samo zresztą jak i całą resztę filmu, można interpretować na wiele różnych sposobów. Scenariusz Davida Desoli i Pedro Rivero garściami czerpie od innych znanych dzieł. Mamy tu oczywiste motywy z czytanego przez Gorenga "Don Quicote'a", cała otoczka, minimalizm scenograficzny i ogólne uczucie zagubienia jak żywo przypomina kultowy "Cube" z 1997, a dwóch oderwanych od rzeczywistości bohaterów o zgoła odmiennym nastawieniu do otaczającego ich świata, którzy do kompletu zdają się parokrotnie przeżywać te same wydarzenia oczekując rezultatu, który może nigdy nie nastąpić, to jasna, choć polana całkiem oryginalnym sosem aluzja do słynnej sztuki Samuela Becketta, "Czekając Na Godota". Pomiędzy tymi grubszymi nawiązaniami przewija się jeszcze cały czas motyw mesjanistyczny, klasowość i istota ludzkiej chciwości.
"Platforma" bez wątpienia jest filmem, o którym można rozmawiać nawet i całymi godzinami, lecz, przynajmniej moim zdaniem, jej mocno metaforyczny, chwytający się wręcz poetyki sennego koszmaru charakter sprawia, że obrazowi jako całości brakuje trochę bardziej klasycznej narracji. Dostajemy intrygujący punkt wyjścia, niebanalnie napisanych bohaterów i coś, o co będą walczyć, ale finał tak mocno skręca w symbolizm, że właściwie ciężko powiedzieć, aby historia miała jakieś konkretne zakończenie. Pewnikiem jest to efekt przesunięcia ciężaru całej produkcji z dosłowności, na przenośnię, ale tak dziwnie - w pozytywnym tego słowa znaczeniu - nakreślony świat aż prosi się, aby jakoś go rozwinąć, albo chociaż uciąć fabułę z prawdziwym przytupem. "Platforma" nie dała mi żadnej z tych rzeczy, a mimo to zdecydowanie jest jednym z najciekawszych filmów jakie widziałem w tym roku.
Atuty
- Świetna, minimalistyczna scenografia i oświetlenie;
- Pasujące do całości, lekko teatralne aktorstwo;
- Mało subtelny, ale prowokuje do myślenia
Wady
- Lekki przerost formy nad treścią;
- Chciałoby się, aby świat przedstawiony został trochę mocniej rozwinięty
Jeśli szukasz prostej rozrywki, to raczej odpuść, bo, jak Don Quicote, będziesz niepotrzebnie walczył z wiatrakami.
Przeczytaj również
Komentarze (33)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych