365 dni – recenzja filmu. Polski Grey
Kiedy 1 kwietnia gruchnęła wieść, że w serwisie Netflix pojawiła się nasza polska odpowiedź na 50 twarzy Greya, czyli 365 dni, zastanawiałem się, czy nie jest to prima aprilis. Okazało się, że nie, więc dialog przebiegał tak: To co, Roger, mam zrecenzować 365 dni? Teraz to chyba już za późno… Właśnie wleciał na Netflixa. To rób gniota! Drogi Rogerze, melduję wykonanie zadania!
Laura kocha Włochy, więc często tam jeździ. Gdy wybiera się tam świętować urodziny w towarzystwie przyjaciółki i chłopaka, z którym wyraźnie się nie dogaduje, zostaje porwana. Niejaki Don Massimo, szef mafii, widział ją bowiem tuż przed śmiercią ojca i uznał, że to przeznaczenie. Teraz daje dziewczynie 365 dni na to, by się w nim zakochała.
365 dni – obraźliwe, seksistowskie i głupie
Zanim zaczniemy zagłębiać się w ten jakże płytki film – nie czytałem książki Blanki Lipińskiej, znam tylko kilka dość długich recenzji tej pozycji. Do filmu starałem się podejść bez uprzedzeń, z założeniem, że jeśli tylko znajdę w nim coś pozytywnego, to o tym napiszę. Niestety jedynym jakkolwiek przyzwoitym – i to też na wyrost, bo wynika to z porównania z resztą – wątkiem jest przyjaźń Laury z Olgą. Ta druga po pierwsze stara się wytłumaczyć Laurze, że to, co przeżywa to nie jest normalna sprawa i że znalazła się w złotej klatce, po drugie zapewnia jej bezwarunkowe wsparcie, po trzecie jest autorką jedynego w miarę zabawnego żartu. Ale to tyle, co można powiedzieć pozytywnego o 365 dniach. Pod wieloma względami fabuła jest bardzo podobna do tej z serii o Greyu i oczywiście równie szkodliwa. Massimo na przykład obiecuje Laurze, że nie dotknie jej bez jej pozwolenia, ale najwyraźniej ma na myśli, że jej po prostu nie zgwałci, bo bez przerwy pozwala sobie na zdecydowanie zbyt wiele. Ba, składając tę obietnicę akurat jest w trakcie dotykania intymnych części ciała Laury. Idea, że każda kobieta marzy o facecie, który jest groźnym stalkerem, zazdrośnikiem przestrzeliwującym dłonie innym mężczyznom, rozpieszczającym swoją wybrankę drogimi zakupami jest zwyczajnie i szkodliwa i obraźliwa. Nie wiem, jakim cudem kobiety mogą oglądać ten film i uznawać, że to, co się w nim dzieje jest a) romantyczne, b) pożądane. Ja wiem, że fantazja o brutalu, który pod wpływem kobiety zamienia się w delikatnego dżentelmena jest obecna w kulturze nie od dziś. Są jednak pewne granice, a o tym, co jest nie tak z 365 dniami pod tym względem można by pisać naprawdę bardzo długo (są zresztą w sieci teksty, które świetnie to robią).
365 dni nie ma też jednak żadnej jakości filmowej. W zasadzie to nawet nie jest film, tylko jeden wielki i bardzo długi teledysk, co jakiś czas przerywany na sceny z dialogami tak drewnianymi i kłującym w uszy, że ledwo da się ich słuchać. Cały scenariusz jest oparty na jednej, powtarzanej do znudzenia sekwencji: Massimo grozi Laurze i mówi, żeby go nie prowokowała, ona go olewa, idą na zakupy albo wycieczkę i w zasadzie za chwilę dostajemy dokładnie to samo. Film jest fatalnie wyreżyserowany, pełen paździerzowych scen, co w sumie nie jest żadnym zaskoczeniem, biorąc pod uwagę, że jedną z jego twórczyń jest Barbara Białowąs, odpowiedzialna za równie fatalne Big Love.
365 dni – tragiczni bohaterowie
Nie ma też w 365 dniach (swoją drogą jest coś niesamowicie zabawnego w tym, że film o takim tytule pojawił się akurat wtedy, gdy rok ma 366 dni) żadnej, poza wspomnianą Olgą, w miarę sensownej postaci. Massimo i Laura nie mają osobowości i charakteru, nic o nich na dobrą sprawę nie wiemy, ale też niespecjalnie jest to interesujące. Między dwojgiem wcielających się w nich aktorów nie ma żadnej chemii i napięcia, przez co nie da się uwierzyć, że mogło ich połączyć jakiekolwiek uczucie głębsze niż łyżeczka do herbaty. Również sceny zbliżeń Massimo i Laury są nakręcone w taki sposób, że raczej nikt nie będzie podczas seansu podniecony. Tym samym twórcom udało się osiągnąć to samo, co ludziom odpowiedzialnym za serię o Greyu – tam bardziej interesujące od seksu były meble, tutaj, hmm, włoskie plenery. W 365 dniach w sumie nie ma więcej bohaterów. Niby są jacyś wspólnicy Massimo, ale odróżnić ich można tylko dzięki temu, że jeden jest stary, a drugi młody. Jest też były chłopak Laury, który jest tak okropnym gościem, że nie wiadomo w ogóle, dlaczego tych dwoje było w jakiejkolwiek relacji.
Długo można by jeszcze pisać o tym, jak beznadziejne i szkodliwe jest 365 dni, ale ten film na to nie zasługuje. Tak samo zresztą, jak i na oglądanie, ale z tego, co widziałem na Netflixie – znalazł się na pierwszym miejscu najchętniej odpalanych produkcji…
PS Dziwnie ogląda się ten film w kontekście obecnych wydarzeń na świecie…
Atuty
- Postać Olgi i jej przyjaźń z Laurą (co nie znaczy, że to jest naprawdę dobry wątek)
Wady
- Cała reszta
365 dni jest beznadziejne pod każdym względem, a przede wszystkim bardzo szkodliwe.
Przeczytaj również
Komentarze (106)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych