Reklama
Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry. Japoński horror drugiej kategorii

Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry. Japoński horror drugiej kategorii

Michał Włodarczyk | 28.10.2021, 00:04

Project Zero, cykl survival horrorów znany też jako Fatal Frame, od zarania znajduje się w cieniu tuzów gatunku, tj. Resident Evil i Silent Hill. Japońska stylistyka oraz oryginalny system walki nie zdobyły tylu fanów co zombie czy Ciche Wzgórze, mimo że każda numerowana odsłona była co najmniej dobra. Jak po latach wypada remaster "piątki", czyli Project Zero: Maiden of Black Water, dowiecie się z recenzji, do przeczytania której zapraszam.

Śledząc informacje na temat recenzowanej pozycji, przeczytałem zabawny komentarz, który w świetny sposób podsumowuje, w jakim miejscu znalazła się seria Project Zero. Otóż pewien internauta podczas żywej dyskusji na temat praw do marki Koei Tecmo, które rzekomo miałyby znajdować się także w rękach Nintendo, zwrócił uwagę, iż rzeczona debata wygenerowała więcej komentarzy niż wyniesie sprzedaż gry. Trafił w sedno, gdyż śmiało można powiedzieć, że po klasycznej trylogii z czasów PS2/Xboksa zachodni gracze zapomnieli o zasłużonym cyklu. Przyczyn takiego stanu rzeczy jest kilka, przede wszystkim platformy docelowe, polityka wydawnicza oraz marketing.

Dalsza część tekstu pod wideo

Z perspektywy czasu mogę napisać, iż przesiadka na platformy z rodziny Nintendo zaszkodziła Project Zero. "Czwórka" oficjalnie nigdy nie ukazała się poza granicami Japonii, dziwaczny spin-off na 3DS-a przepadł w morzu crapów, z kolei udany remake "dwójki" wyszedł na przestarzałe Wii dopiero w 2012 roku. A recenzowane Project Zero: Maiden of Black Water? Wydane ekskluzywnie na Wii U, na terenie USA wyłącznie w eShopie, przepadło w cyfrowym sklepiku Big N, gdyż grę kupili nieliczni. Z okazji dwudziestolecia serii wydawca spróbował raz jeszcze sprzedać tę pozycję, tym razem na wszystkie współczesne platformy. Jako fan japońskich survival horrorów mocno się na tej grze zawiodłem.

Project Zero: Maiden of Black Water - To nie jest kraj dla przyjaznych duszków

Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry. Japoński horror drugiej kategorii

Chociaż recenzowana pozycja funkcjonuje bez numerka w tytule, w istocie jest to "piątka", na szczęście dla nowych w temacie - niepowiązana fabularnie z poprzednikami. Akcja Project Zero: Maiden of Black Water ma miejsce w latach osiemdziesiątych, w górach Hikami, fikcyjnym miejscu wzorowanym na Aokigaharze, czyli słynnym lesie samobójców u podnóża góry Fudżi. Śledzimy losy trojga bohaterów, z których każde znalazło się tutaj z innego powodu. Licealistka Yuri Kozukata próbuje odszukać swoją starszą przyjaciółkę, pisarz Ren Hojo zbiera materiały do nowej książki, a Miu Hinasaki pragnie odnaleźć matkę. Miejscem, w którym postaci dramatu mogą wypocząć i przygotować się do dalszej wędrówki, jest sklep z antykami Kurosawa. Wątek historyczny jest w tym przypadku bardzo istotny, gdyż wydaje się, iż fala samobójstw w pobliskim lesie oraz aktywność sił nadprzyrodzonych mają związek z rytuałami, jakie przed laty odprawiano na Hikami. Jaką rolę pełniły przy tym zamaskowane kapłanki i czym jest tytułowa Czarna Woda? Odpowiedzi poznamy po ok. piętnastu godzinach potrzebnych na ukończenie przygody.

Opis fabuły brzmi zachęcająco, a mrocznej atmosfery nie można recenzowanej grze odmówić, tym niemniej scenariusz nie jest mocnym punktem Project Zero: Maiden of Black Water. Trudno przejmować się losami postaci, gdy przez większość czasu nic o nich nie wiemy, a na scenę wprowadzane są niemal równocześnie i w bardzo chaotyczny sposób. Interakcje między nimi zarysowano niewyraźnie, z kolei o stanie emocjonalnym Yuri, Miu i Rena dowiadujemy się wyłącznie z króciutkich monologów. Autorzy poruszają takie tematy jak samotność czy żal po stracie bliskiej osoby, jednak nie mówią na ten temat wiele, a jeśli już, to nic odkrywczego. Znacznie ciekawsza jest historia góry Hikami, którą niestety poznajemy przede wszystkim za pośrednictwem notatek, których jest zatrzęsienie, w dodatku spisane zostały na ciemnym papierze, co utrudnia czytanie. Twórcy przygotowali łącznie osiem różnych zakończeń, po kilka na każdą postać, które zależne są od wyborów i kilku pomniejszych warunków spełnionych w ostatnim rozdziale. Tych jest łącznie czternaście, a epizodyczna konstrukcja opowieści to novum w serii, niestety na niekorzyść dla całej gry.
Backtracking, czyli konieczność powrotu do odwiedzonych wcześniej lokacji, to integralny element prawie każdego survival horroru. 

Jeśli projekty lokacji są ciekawe, występują pomiędzy nimi skróty i wymuszają na grającym odrobinę kreatywności, oznacza to, iż element ten został zrobiony dobrze. Pierwsze z brzegu przykłady to domostwo z Resident Evil, komisariat z remake'u "dwójki" czy szpital Brookhaven w Silent Hill 2. Szkoda, że recenzowane Project Zero: Maiden of Black Water stoi w opozycji do wspomnianych dzieł. Nie licząc jednej większej lokacji, mniej więcej w środku gry, kolejne poziomy to plątanina leśnych ścieżek i małe chatki, które odwiedzamy w porządku przewidzianym przez dewelopera. W butach każdego z bohaterów zwiedzamy te same miejscówki, najczęściej walcząc z tymi samymi adwersarzami, w dodatku wielokrotnie i w następujących po sobie epizodach! W przeciwieństwie do trzeciej części, żadna postać nie dysponuje unikatową zdolnością potrzebną do przedostania się w wybrane miejsce, toteż często pewien obszar w zamkniętej lokacji jest niedostępny tylko dlatego, że "przewidziany" został dla innego protagonisty.

Walka z duchami główną atrakcją Project Zero: Maiden of Black Water

Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry. Japoński horror drugiej kategorii

Recenzowany tytuł ukazał się pierwotnie w 2014 roku, dlatego próżno szukać tutaj statycznych kamer, które twórcy porzucili już w czwartej odsłonie. Gra się zatem podobnie jak w dowolny, współczesny survival horror, gdzie składowe rozgrywki to eksploracja, walka i zagadki. Tym niemniej seria Fatal Frame, w tym także Project Zero: Maiden of Black Water, na tle innych przedstawicieli gatunku wyróżnia się sposobem radzenia sobie z przeciwnikami. Zamiast broni palnej czy przedmiotów codziennego użytku, korzystamy z aparatu fotograficznego Camera Obscura. Za pomocą zabytkowego urządzenia możemy wchodzić w interakcje z duchami, niszcząc agresywne zjawy zbudowane z ektoplazmy. Skuteczność ataku zależy od tego, ile punktów przeciwnika uchwycimy w kadrze, jak blisko obiektywu znajduje się napastnik i jak szybko zdążymy zareagować. Najpotężniejsze ataki to tradycyjnie Shutter Chance i tytułowe Fatal Frame, wykonane pół sekundy przed kontaktem z duchem. Do walki używamy różnych klisz, soczewek o unikatowych właściwościach, a aparat możemy ulepszać za zdobywane punkty, między innymi za wyniki w każdym rozdziale czy robienie zdjęć neutralnym zjawom.

Mechanika walki wciąż zapewnia mnóstwo emocji i bawi tak samo jak przed laty. Warto przy tym pamiętać, iż recenzowana gra powstała z myślą o Wii U, aby posiadacze tego sprzętu mogli używać GamePada niczym prawdziwej Camera Obscura. Z tego, co udało mi się dowiedzieć i zobaczyć, mogę powiedzieć, iż deweloper stanął na wysokości zadania, znakomicie wykorzystując funkcje kontrolera. Ja miałem okazję ukończyć Project Zero: Maiden of Black Water w wersji na PlayStation 4 i uważam, że podobnie jak producent ZombiU, również Japończycy z powodzeniem przenieśli rozgrywkę z drugiego ekranu na DualShocka 4. Z eksploracji do walki, która odbywa się z perspektywy pierwszej osoby, przechodzimy po wciśnięciu "trójkąta" na padzie, a obiektywem manipulujemy przy użyciu gałek analogowych lub - opcjonalnie - za pomocą żyroskopu. Obie formy sprawdzają się równie dobrze, zarówno w konfrontacjach z bossami, jak i większą grupą adwersarzy. Osobiście preferuję tradycyjny sposób zabawy, dlatego po czasie wyłączyłem sterowanie ruchowe, gdyż parafrazując klasyka, "ja tam wolę mieć kontrolę nad celownikiem".

Projekty przeciwników w Project Zero: Maiden of Black Water to wysoki poziom, z jakiego słynie seria, tak pod względem designu, jak i wachlarza ataków. Duchy nacierające jednocześnie z kilku stron, z powietrza, spod wody czy rzucające nagatywną energią potrafią napsuć sporo krwi, dlatego w odpowiednim momencie warto wykonywać uniki. Przy dłuższym kontakcie z wodą lub deszczem postać może uleć przemoczeniu, a wówczas jesteśmy bardziej wrażliwi na ataki, choć sami też zadajemy więcej obrażeń. Niestety, pozostałe aspekty rozgrywki wypadają znacznie gorzej, rażąc uproszczeniami i ułatwieniami, jakich po recenzowanej grze się nie spodziewałem. Zagadki, które w poprzednich częściach występowały rzadko i nie były szczególnie złożone, tutaj zostały zepchnięte na margines, gdyż - poza jednym wyjątkiem - ciężko do nich zaliczyć poszukiwania kluczy, które znajdują się w lokacjach ze zdjęć. Świat gry nie kryje praktycznie żadnych sekretów, do tego nie sposób zboczyć z "właściwej" ścieżki, gdyż postaci dysponują szóstym zmysłem, którego demonstracją jest wędrujący duch, za każdym razem wskazujący drogę do celu.

Project Zero: Maiden of Black Water, czyli dowód na lenistwo dewelopera

Project Zero: Maiden of Black Water - recenzja gry. Japoński horror drugiej kategorii

Uproszczeń względem starszych odsłon nie brakuje, tak samo zresztą jak ułatwień. Producent zrezygnował z manualnego systemu zapisu gry na rzecz przystępnych punktów kontrolnych - w pozycjach z gatunku survival horror jest to zabieg przeze mnie niepożądany, gdyż rozcieńcza gęstą atmosferę walki o przetrwanie. Project Zero: Maiden of Black Water ma również problem z balansem poziomu trudności, gdzie na domyślnych ustawieniach jest zbyt łatwo, z kolei na Nightmare... koszmarnie ciężko. Pewien przedmiot, pozwalający wrócić do żywych po porażce, w poprzednikach był towarem deficytowym, tymczasem w recenzowanej części limit wynosi... dziewięćdziesiąt dziewięć sztuk. Interesujące wyzwanie oferuje natomiast dodatkowy epizod, w którym kierujemy Ayane z Dead or Alive. Wojowniczka nie dysponuje aparatem, musi więc ukrywać się przed duchami i ogłuszać je z zaskoczenia. Czy zatem omawiana pozycja straszy? Gra posiada swoje momenty - atmosfera jest świetna, twórcy kilkukrotnie efektywnie używają "jump scenek", a niektóre zamknięte lokacje potrafią wrzucić ciarki na plecy. Złotymi zgłoskami w historii gatunku jednak się nie zapisze.

Platformą docelową recenzowanej produkcji było Wii U, a zatem konsola z 2012 roku o możliwościach zbliżonych do leciwych PS3 i Xboksa 360. Jak najbardziej rozumiem więc, że oryginalne wydanie Project Zero: Maiden of Black Water nie było najłatwiejszą bazą do stworzenia efektownej gry na obecną, a nawet poprzednią generację, mimo wszystko czuć na każdym kroku, iż deweloper swoje zadanie wykonał po linii najmniejszego oporu. Mamy bowiem do czynienia z prostym portem, do którego - poza wyższą rozdzielczością i podciągniętymi (niektórymi) teksturami - Koei Tecmo w ogóle się nie przyłożyło. Geometria obiektów nasuwa skojarzenia z PS2, gry z lepszym systemem oświetlenia widziałem na pierwszym Xboksie, tak samo jak bardziej złożone animacje postaci. W kodzie gry nie zmieniono niczego - nie dodano nawet skrótów do przedmiotów pomocniczych pod przyciskami kierunkowymi. Na plus zapisać mogę za to szczegółowo wykonane wnętrza świątyni i opuszczonych budynków, a także ciekawy efekt wizualny, tj. mokre ubrania przylegające do ciał bohaterek. W bonusie dorzucono nowe kostiumy oraz Photo Mode.

Zdecydowanie lepiej swoją pracę wykonały osoby odpowiedzialne za warstwę audio. W równie dużym stopniu, co projekty artystów, mroczny klimat Project Zero: Maiden of Black Water budują ambientowa ścieżka muzyczna i znakomite udźwiękowienie, które doceniłem jeszcze mocniej, gdy zagrałem wieczorem na słuchawkach. Kompozytorka Ayako Toyoda, która jest z serią od samego początku, zaaranżowała też utwory utrzymane w innym klimacie, świetnie podkreślając dramatyzm finałowych scen. Tak jak na Wii U, w recenzowanym wydaniu znalazły się dwie ścieżki dialogowe, angielska i japońska. Dubbing w języku królów zrealizowano poprawnie, choć jak zwykle w takich przypadkach przeszkadza mi, gdy anglojęzyczni aktorzy próbują naśladować typowo japońskie "głużenie" znane z anime. Polecam więc wybrać oryginalny voice-acting, który po prostu pasuje do tego rodzaju japońszczyzny, poza tym aktorzy głosowi wykonali świetną robotę. A słyszymy ich często, zwłaszcza gdy wchodzimy w interakcję z pokonanym duchem, poznając jego przeszłość za pośrednictwem filmiku stylizowanego na nagranie z kasety VHS.

Project Zero: Maiden of Black Water to druga liga japońskich horrorów

Jeszcze przed zapowiedzią wersji na współczesne platformy, byłem w pełni świadomy, jaką opinię gra zdobyła pośród fanów serii i posiadaczy Wii U. Mimo wszystko, jak zawsze w przypadku recenzowanej przeze mnie pozycji, podszedłem do niej z pozytywnym nastawieniem. Kilkanaście godzin później dołączyłem do grupy tych rozczarowanych produkcją Koei Tecmo, nawet pomimo faktu, iż survival horrory uwielbiam, a cykl Project Zero darzę dużą estymą.

Piąta odsłona zakurzonej serii posiada kilka mocnych punktów, takich jak walkę z duchami za pomocą Camera Obscura, mroczną atmosferę, świetną oprawę dźwiękową czy klimat staroszkolnego survival horroru z ery PS2, niestety zawodzi na zbyt wielu polach, abym mógł ją polecić. Project Zero: Maiden of Black Water - ze swoją konstrukcją lokacji, nużącym backtrackingiem, uproszczeniami i dyskusyjnym balansem stopnia trudności - ląduje w horrorowej drugiej lidze. Mam nadzieję, że kiedyś wróci na najwyższy poziom.

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Project Zero: Maiden of Black Water

Atuty

  • Mechanika walki, tj. Camera Obscura
  • Dla niektórych - klimat czasów PS2
  • Mroczna, orientalna atmosfera
  • Świetne udźwiękowienie
  • Japoński voice-acting

Wady

  • Bardzo nużący backtracking
  • Systemowe uproszczenia
  • Projekty poziomów
  • Jakość konwersji
  • Scenariusz

Project Zero: Maiden of Black Water to najsłabsza główna odsłona serii i przeciętny survival horror, choć unikatowy system walki i klimat mogą skusić niejednego fana gatunku.
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper