Recenzja gry: Destiny
Na początku był chaos… Później nadeszły testy Aplha, które rozbudziły tłumy. Po euforii przyszedł czas na potwierdzającą wcześniejsze opinie Betę. A teraz, po miesiącach wyczekiwania, czytania informacji, lizania każdego newsa i oglądani wszystkich materiałów, nadeszła wiekopomna premiera. Destiny – gra twórców Halo – zadebiutowała i od samego początku nie walczy z teraźniejszością, a przeszłością.
Piękne uniwersum ze skazą
„Jesteś legendą, jesteś jednym z nielicznych, którzy mogą powstrzymać inwazję i uratować wszechświat!” – jak często słyszysz te słowa? Pewnie nawet czasami otwierając lodówkę i sięgając po puszkę z papryką. Bungie podeszło do tematu fabuły swojego wielkiego dzieła w niespodziewany sposób i wybrało oklepany plan ratowania świata przez jednostki, tych nielicznych wielkich bohaterów, którzy mogą, a nawet muszą poradzić sobie z „wielkim złem”. Ono nadciąga, więc czym prędzej tworzymy postać, wybieramy klasę, rasę, kolor skóry, kilka elementów wyglądu i… zostajemy wskrzeszeni przez niejakiego Ghosta – to pomocnik-narrator, który od samego początku tłumaczy zawiłości świata, czy też innych planet.
Wyruszamy na kolejne misje, miażdżymy hordy oponentów, wracamy do Tower (miejsce hub wszystkich spotkań, kupowania przedmiotów, zbierania questów i odbierania nagród), gdzie przygotowujemy się do kolejnych zadań, by ponownie wyruszyć w nieznane. Dość szybko orientujemy się, że historia jest wyłącznie dodatkiem do pewnego niezbyt przyjemnego schematu – trafiamy na planetę, docieramy do „drzwi”, Ghost musi je otworzyć, więc my pokonujemy od 2 do 6 hord rywali, „Duch” otwiera drzwi, my wchodzimy, walczymy z 2-4 grupami rywali, aby na końcu pokonać legendarnego rywala. Brzmi nieciekawie? I tak niestety jest, bo przez te kilka godzin historii jesteśmy karmieni monotonną i do bólu uproszczoną opowieścią, której autorzy powinni się wstydzić.
Tutaj zabrakło kilku zwrotów akcji, żywszego prowadzenia misji i lepszych dialogów, bo w ostatecznym rozrachunku misje fabularne są tylko pretekstem do szybkiego wbicia poziomu doświadczenia i zdobycia kilku ciekawych broni.
Wielkie lochy z kolosem na końcu
Na szczęście nie samą fabułą człowiek żyje i można odnieść wrażenie, że nawet twórcy pomyśleli podobnie. Z tego powodu monotonię z kampanii zamieniamy na długie, wymagające i potrafiące ostro wkurzyć kooperacyjne zadania o nazwie Strike.
W tym miejscu grupka trzech graczy staje przed zadaniem wybicia wszystkich oponentów, otwarciem kilku drzwi (znowu...) i w ostatecznym rozrachunku pokonaniu bossa. Ten ostatni to główny element rozgrywki, bo zawsze jego pasek zdrowia jest przeolbrzymi i każda walka trwa od 10 do nawet 30 minut. Strzelamy, strzelamy, strzelamy, biegniemy po amunicję, używamy umiejętności, rzucamy granat i taki schemat powtarzamy przez kilka minut. Nudno? Czasami, ale akurat w tym miejscu sytuację ratuje poziom trudności, który jest odrobinę wywindowany i gdy dodamy do tego obecność innych Guardian, to jest już całkiem przyjemnie.
Lochom w Przeznaczeniu wyraźnie brakuje intensywności – na początku jest całkiem przyjemnie, przemierzamy kolejne korytarze, strzelamy do nadciągających oponentów, lecz gdy już dojdziemy do punku kulminacyjnego, to wszystko pryska. Strzelanie przez 10 minut do 1 stwora, eliminowanie jego wciąż odradzających się pomocników i szukanie amunicji to bardzo żmudna zabawa.
To jednak Bungie
Na szczęście ta produkcja broni się dwoma niezaprzeczalnymi i wygłaszanymi wszem i wobec elementami – świetnemu strzelaniu i imponującemu klimatowi. W przypadku tego pierwszego punktu, od pierwszego do ostatniego strzału mamy poczucie, że trzymamy w łapach odpowiedni karabin i za pomocą tego cudeńka możemy poradzić sobie z każdą przeszkodą. Magia twórców Halo trwa i właśnie dzięki czuciu bohatera – podwójne skoki, granaty, umiejętności, bronie(!) – przechodzimy kolejne misje fabularne i w głównej mierze nie narzekamy na 15 minutową walkę z jedną bestią. Strzelamy, bo daje to niezwykłą frajdę i chociaż niemal wszystko zawiera maksymalnie kilka schematów, to my gramy, gramy i gramy. Jest przyjemnie i miło pod warunkiem, że mamy obok siebie znajomych, z którymi gadamy, śmiejemy się, czy po prostu opowiadamy o szarej codzienności. Wtedy naprawdę zapominamy o historii, czy też nie patrzymy na powtarzającą się rozgrywkę, a oddajemy się czystemu strzelaniu.
Dodajmy do tego niepowtarzalny klimat… No dobra, powtarzalny, bo podobny odczujecie w… Halo?! Tak, jesteście w domu. Bungie stworzyło podwaliny pod wielkie, epickie uniwersum, z którego będą pewnie czerpać latami. Piękne planety, klimatyczne miejscówki… Gdyby nie brak jakiegokolwiek życia, to pewnie inaczej patrzałbym na te wszystkie zadania. Na mapach tego brakuje, ale mimo wszystko… Coś jest w tym świecie tak urokliwego, że trudno odejść od telewizora, a jeszcze trudniej odłożyć kontroler.
Nie zapomnijmy, że zawsze możemy wrócić do znanych nam lokacji i sprawdzić wszystkie zakamarki – właśnie patrolując planety i wyszukując poboczne zadania stajemy przed widokiem pięknych a zarazem opustoszałych miejsc. Te dwa skrajne bieguny spotykają się ze sobą bardzo często i nie pozwalają zapomnieć, że tutaj po prostu czegoś brakuje. Dodatkowe misje polegają głównie na typowo MMORPG-owym przyjemnościach – podnieść, przynieść, pozamiataj, zastrzel. Zabijamy rywali, zbieramy z nich łupy, wskaźnik zostaje naładowany i koniec. Otrzymujemy nagrody, lecimy dalej.
Ostatnim elementem w PVE, o którym muszę wspomnieć są Raidy, ale pierwszy został aktywny dopiero od dzisiejszego dnia, więc potrzebuję kilku dni na sprawdzenie tego elementu. Recenzja w swoim czasie zostanie zaktualizowana i w tym miejscu pojawi się stosowny akapit przedstawiający ten detal rozgrywki.
Tak, to na pewno Bungie
Walka z kosmitami, ufokami i wielkimi bossami nie wyszła twórcom Halo na zdrowie, ale jest jedno miejsce, które pozwala nam bezapelacyjnie stwierdzić, że mamy do czynienia z dziełem Bungie. Tryb PVP – czyli rozgrywka przeciwko innym zawodnikom – to prawdziwa gratka dla miłośników strzelania w kosmicznym klimacie.
Tak jak wspomniałem kilka akapitów wyżej, bez owijania w bawełnę – w Destiny po prostu się dobrze strzela. Niezależnie od posiadanego ekwipunku, przygotowanych wcześniej umiejętności, bawimy się dobrze, bo tutaj od samego początku czuć klimat Halo. Autorzy na szczęście nie uciekli od swojego rodowodu i zaserwowali nam bardzo przyjemną rozgrywkę. Syndrom jeszcze jednego starcia pojawia się od samego początku i naprawdę trudno zrezygnować z kolejnych pojedynków – jest to pewnie spowodowane sporą ilością map i budową plansz. Te dość szybko opanowujemy i jesteśmy gotowi na kolejne starcia. Uczymy się szybko, więc szybko osiągamy dobre wyniki.
Same pojedynki są niezwykle widowiskowe, intensywne (tego słowa brakuje w PVE...) i satysfakcjonujące. Nie trudno o wykonanie dobrej akcji, zabicie trzech rywali, przejęcie punktu i uratowanie z opresji przyjaciela. Jest łatwiej niż w przywoływanej wielokrotnie przygodzie Master Chiefa, ale nie aż tak, abyśmy mogli narzekać. Przez pewien moment można nawet pomyśleć, że twórcy odnaleźli złoty środek pomiędzy intensywnością, trudnością, a przyjemnością starć. W to chce się grać!
Po kilkunastu godzinach rozgrywki zaczyna irytować niezbyt pokaźna liczba trybów – mamy zaledwie sześć wariacji pojedynków i po prostu można odnieść wrażenie, że autorzy zostawili sobie coś dla przyszłej produkcji lub nadchodzących dodatków. Szkoda, bo akurat w tym miejscu Przeznaczenie prezentuje się naprawdę solidnie.
Jestem Strażnikiem, podobnym do brata i tego gościa z USA
Warto jeszcze na moment wrócić do tworzenia postaci – edytor nie jest pokaźnych rozmiarów i z pewnością w trakcie rozgrywki spotkacie kilku swoich sobowtórów, którzy w najlepszym wypadku będą różnić się kolorem metalowej wstawki w czaszce. To nie wygląd jest jednak najważniejszy, a umiejętności – przed rozpoczęciem historii wybieramy jedną z klas postaci: Hunter, Titan, Warlock i choć z pozoru ten zestaw nie prezentuje się okazale, postacie znacząco różnią się od siebie.
Strażnicy zdobywają poziomy i dość mechanicznie rozwijają swoje umiejętności – tutaj nie możecie nic zepsuć, bo w zasadzie wszystko odbywa się samoistnie. Bohaterowie posiadają po dwa drzewka rozwoju i w zależności od wyboru, nabijemy w nim punkty i rozwijamy go. Bez problemu możemy wrócić do wcześniejszego i nadal dopakowywać swojego herosa.
Wszystko zmienia się po osiągnięciu 20 poziomu doświadczenia – zamiast standardowego expa musimy dbać o odpowiednią liczbę Lightu. To nowy atrybut, który znajduje się na sprzęcie. Magiczne punkty sumują się (przykładowo 15 lightu z hełmu + 15 z rękawic + 5 z butów = mamy 35 punktów i dzięki temu jesteśmy na 22 lvl) i sprawiają, że postać zdobywa kolejne poziomy – zabawa w dobór sensownego sprzętu jest w tym momencie odrobinę ciekawsza, bo musimy dbać nie tylko statystyki, a również o „światło”.
Według informacji publikowanych przez Bungie przed premierą „20 poziom to dopiero początek”. Coś w tym jest, bo od tego momentu zabawa ewoluuje, ale w głównej mierze naszym zadaniem jest mozolne i męczące powtarzanie tych samych Strików lub, dla osób miłujących się w PVP, do stała walka z innymi zawodnikami. W tym drugim przypadku jest dużo przyjemniej, bo jak już kilkukrotnie wspomniałem – akurat ten element w Desiny prezentuje się naprawdę dobrze.
Warto jeszcze nadmienić, że nowe przedmioty nie sypią się z każdego rywala i w zasadzie niezbyt często podnosimy nową, mocniejszą broń, czy też ładniejszy i wytrzymalszy hełm. Jesteśmy przyzwyczajeni do biegania za toną złomu dzięki Borderlandsom czy też Diablo, ale w tym przypadku jest „mniej”, co nie do końca znaczy gorzej. Od czasu do czasu brakuje „niespodzianki” ukrytej pod głazem, lecz w ostatecznym rozrachunku przynajmniej więksi rywale potrafią sypnąć potężniejszym orężem. Jest motywacja do tych trudniejszych starć, chociaż cierpi na tym chęć zabijania po drodze każdego napotkanego rywala.
Wygląda przyzwoici i brzmi świetnie
Jeśli do jakiejkolwiek powyższej kwestii można mieć mniejsze lub większe zastrzeżenia, to już w przypadku oprawy audio-wizualnej jestem przekonany, że twórcy nie poszli na żadne kompromisy, serwując tym samym naprawdę ładną i dobrze brzmiącą pozycję.
Wszystkie planety prezentują się inaczej i jednocześnie naprawdę ładnie – urzekający Wenus, przyjemny Księżyc, przerażające i mroczne lochy, czy po prostu nasza stara, wysłużona Ziemia. Każde miejsce ma swój charakter i wygląda naprawdę dobrze.
Atmosferę podbija dobrze dobrana muzyka, która w sekundę potrafi ze spokojnej i odrobinę monotonnej nuty przemienić się w mocniejszy i żywy utwór. W tej sytuacji możemy mieć pewność, że nadciągają rywale, a my musimy szykować tonę amunicji. Podczas starć poznajemy kilka naprawdę miłych dla ucha dźwięków, które pozwalają nam celniej strzelać i w odpowiednim momencie chować się za osłonami.
Jesteśmy Legendami, a co dalej?
Przeorałem wszystkie planety, zapoznałem się z dostępnymi lochami, spędziłem kilkanaście godzin w trybie PVP i co dalej? Teraz możemy powtarzać te wszystkie czynności na trudniejszym poziomie, wciąż walczyć z żywymi rywalami, zdobywać nowe bronie lub po prostu zaczekać na zapowiadane od dawna dodatki. Bungie otworzyło sobie ogromną furtkę do tworzenia przyszłych atrakcji i tylko od nas będzie zależeć w jaki sposób spożytkujemy nadchodzący czas. Chcecie uganiać się za wielkimi przeciwnikami, a może walczyć z inteligentniejszymi bestiami? Z tym nie będzie problemu.
Z drugiej strony – kupiliśmy pozycję za 220 złotych i teraz musimy czekać na rozszerzenia? No tak, ale ile czasu spędziłeś z grą zanim się znudziła? Pewnie dość sporo, bo powiedźmy sobie szczerze, ale Destiny oferuje naprawdę sporo rozgrywki i pozwala nam zasmakować w nawet pięciu (kampania, kooperacja, raidy, PVP, eksploracja planet) różnych przyjemnościach.
To nie produkcja bez wad, ale już wcześniej, w trakcie testów, zostały one dość wyraźnie uwypuklone. Jeśli wtedy Wam nie przeszkadzało wykonywanie podobnych misji i w dodatku lubicie powtarzać zadania, aby zdobyć wymarzony sprzęt – bierzcie śmiało, bo Destiny jest właśnie dla Was.
Nowe IP Bungie to pozycja bardzo ciekawa, ale na pewno nie rewolucyjna. Pozwala się wyśmienicie bawić ekipom znajomych, ale karze tych grających w samotności. Jeśli macie znajomych, z którymi możecie biegać po planetach – przez pierwsze 20 godzin na pewno nie będziecie marudzić. Później pojawi się rutyna, którą można pokonać i nadal czerpać radość z eksplorowania podziemi, długich walk z bossami, czy po prostu rozgrywki PVP. Wszystko zależy od Waszego podejścia, ale nie oczekujcie rewolucji, oczekujcie dobrej zabawy, w świetnym uniwersum z kilkoma wadami.
Interesuje Cię ten tytuł? Sprawdź nasz poradnik do Destiny.
Ocena - recenzja gry Destiny
Atuty
- Świetne strzelanie
- Dużo zabawy
- Miodne PVP
- Piękne uniwersum
- Potencjał na wielką produkcję
- Przyjemna dla oka grafika
Wady
- Powtarzalność fabuły
- Schematy, schematy, schematy
- Tak jakby... "czegoś tutaj brakuje"
- W kilku miejscach niewykorzystany potencjał
To jedna z lepszych produkcji do kooperacyjnej sieczki ze znajomymi, ale w samotności zaczynamy myśleć i pojawiają się problemy. To uniwersum ma tak ogromny potencjał, że w przyszłości dzieło Bungie może nie mieć konkurencji.
Przeczytaj również
Komentarze (117)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych