Recenzja gry: Assassin’s Creed Chronicles: China
Marka Assassin's Creed jest bez wątpienia jedną z lepszych, jakie dała nam poprzednia generacja konsol, lecz zarazem jest też jedną z tych, którą twórcy eksploatują do granic możliwości. Gdy Unity okazało się być technologiczną klapą, gracze pomyśleli, że choć na chwilę będzie dane nam odpocząć od produkcji z tegoż uniwersum.
Jednakże Ubisoft zapowiedział, iż w tym roku zobaczymy nie dwie, lecz co najmniej cztery produkcje z serii. Będzie tak za sprawą nowej trylogii, będącej spin-offem całego cyklu. Pierwszą jej reprezentantką jest - wyprodukowane przez studio Climax dzieło jest tradycyjną platformówką 2,5D z elementami walki oraz skradania.
Tytuł opowiada historię jednej z ostatnich członkiń chińskiego bractwa Asasynów, Shao Jun. Była ona uczennicą wielkiego, znanego nam wszystkim Ezio Auditore, od którego otrzymała pradawną szkatułkę Altaira. Wspomniana bohaterka została ogarnięta żądzą zemsty na Templariuszach, po tym jak ci przejęli władzę w Chinach i prawie doszczętnie wybili większość jej pobratymców. W tym celu Asasynka ucieka z więzienia i podąża za rozkazami swojego mentora, Zhu Jiuyuan - jej celem jest dopaść i zgładzić wszystkie żywe Tygrysy, czyli przywódców wrogiego zakonu.
Przepełnieni chęcią mordu przemierzymy najsłynniejsze miejscówki znane z chińskiej historii. Jako Shao będziemy biegać po Wielkim Chińskim Murze, zwiedzimy Zakazane Miasto, czy też w przedrzemy się przez jaskinię Maijishan – ogólnie poznamy zaledwie 5 lokacji podzielonych na 8 wspomnień. Jest tak, ponieważ panowie z Climax nie palili się do tego, by oddać w nasze ręce zbyt długą przygodę – przejście gry zajmie wam około pięć godzin.
Niestety na porządne zganienie zasługuje jakość poprowadzonej historii - nie dość, że zabawa jest krótka, to jeszcze dialogów jest jak na lekarstwo. W przeciągu tych paru sekwencji uświadczymy cut scenki, zawierające z reguły po 3-4 zdania opisujące sytuację, plus niekiedy tekst o zemście oraz władzy i na tym koniec. Prawie zerowy zarys postaci, lokacji, czy też kontekstu dziejącej się sytuacji – tego wszystkiego trzeba się doszukiwać w „Bazie Danych Animusa”.
To co można zaliczyć producentom na plus, to szata graficzna jaką przyjęli za główny motyw wizualny pierwszej z Kronik. Postacie, tła, elementy otoczenia i przeróżne efekty sprawiają wrażenie, jakby były tworzone za pociągnięciem magicznego pędzla. Ponadto autorzy dobrali kolorystykę kojarzącą się z Państwem Środka, a konkretniej z dziełami sztuki pochodzącymi z okresu jego największej świetności.
Gameplay został zaś zaprojektowany co najmniej dobrze. Na całą mechanikę zabawy składa się kilka elementów takich jak bieganie, skakanie, skradanie, ciche zabijanie oraz walka – do tego dochodzą małe dodatki. Konstrukcja plansz, po których przyjdzie nam spacerować jest naprawdę godna pochwały, gdyż zazwyczaj zostawia graczowi całkiem sporą swobodę w działaniu.
Kiedy chcemy możemy przejść między strażnikami niezauważeni, a kiedy tego zapragniemy wytniemy ich w pień, lecz trzeba uważać, bo nie zawsze dokonany przez nas wybór będzie tym właściwym. W pewnych sytuacjach niemalże niemożliwym będzie pokonanie kilku strażników, w innym zaś przypadku po prostu będziemy musieli zabić paru pachołków tak, by nikt się nie zorientował. A rodzajów przeciwników jest tu całkiem sporo. Znajdziemy tu zwykłych szeregowych, halabardników, żołnierzy z latarniami, kuszami, karabinami, a nawet mistrzów w walce mieczem, z którymi będzie wygrać nieco ciężej.
System został tak skonstruowany, by pojedynek jeden na jednego nie stanowił żadnego wyzwania, lecz przed grupą trzeba uciekać, gdyż Shao ginie po 2-3 uderzeniach. Mechanika walka nie jest tu zbyt wielkim osiągnięciem. Całość sprowadza się do zablokowania ataku przeciwnika odpowiednią kombinacją klawiszy i skontrowaniem tego silnym bądź słabym ciosem.
Na szczęście prostotę nadrobiono przepięknymi finiszerami starć oraz krwawymi zabójstwami niczego nieświadomych oponentów. Jednym wbijemy w głowę naszą linkę zakończoną hakiem, innym zaś zrobimy dodatkowy wywietrznik w krtani. Kolejnych zabijemy z wyskoku, a nawet z wślizgu. Elementy skradankowe potrafią dać graczowi sporo satysfakcji, a niekiedy zmusić do pogłówkowania, co by tu zrobić, by przemknąć niezauważonym – zwłaszcza, gdy chce się przejść grę nikogo bez potrzeby nie zabijając. Aby tego dokonać mamy pięć narzędzi.
Gwizdem zwabimy strażnika, by skasować go w ustronnym miejscu. Jeśli zaś użyjemy noża do rzucania zranimy go, czym zaalarmuje swych kolegów i zbiegną się w jedno miejsce – wtedy my czmychniemy bokiem. Najskuteczniejszą bronią ogłuszającą rywali są petardy, dzięki którym na parę sekund odbierzemy wrogom wszelkie możliwości reakcji i przebiegniemy tuż przed nimi nie wszczynając pogoni. Bardzo pomocne okazują się też być dźwiękowe Biao – tych użyjemy do odwrócenia uwagi przeciwnika we wskazanym kierunku. Najciekawszy jest zaś tryb Helix, dający nam - po naładowaniu - możliwość błyskawicznego niczym wiatr, przemieszczenia się pomiędzy skrytkami czy też kolumnami. Climax postawiło na naszej drodze o wiele więcej przeszkód niż sami wrogowie. Podczas misji natkniemy się na skrzypiące podłogi, groźne i hałaśliwe psy, a także czujne ptaki.
Na szczęście jeśli już zostaniemy wykryci mamy się gdzie schować – niekiedy będzie to ciemna wnęka, krzaki, bambusowe zasłony, bądź też możliwość zejścia po ścianie na poziom niżej, bądź wejścia wyżej. Jednakże przy ucieczkach trzeba uważać, ponieważ gdy strażnicy będą widzieli jak się chowamy wyciągną nas z kryjówki. Najciekawsze i sprawiające największą frajdę są plansze, na których musimy przed czymś uciekać. Warstwa audio również ani nie zawodzi, ani nie zachwyca. Stróże rozmawiają między sobą po chińsku, wszystkie odgłosy brzmią prawidłowo, a muzyka jest na tyle wyrazista, by zapaść na krótkie chwile w pamięć. Melodie są klimatyczne i nadają zdarzeniom odpowiednie tempo. Niestety dzieło Climax ma sporo problemów technicznych, przez które gra niemiłosiernie się tnie, a framerate potrafi skakać od 6 do 60 klatek na sekundę. Ponadto SI potrafi bardzo zgłupieć i stanąć w miejscu na kilka chwil nie wiedząc co się dzieje.
to pierwszy reprezentant świeżo zapowiedzianej trylogii, która może mieć większe znaczenie dla całej historii związanej z Asasynami i Templariuszami. Epizod traktujący o Państwie Środka pokazuje potencjał, jaki drzemie w zespole za niego odpowiedzialnym. Miejmy tylko nadzieję, że kolejne dwa odcinki okażą się nieco lepsze.
Ocena - recenzja gry Assassin's Creed Chronicles: China
Atuty
- Szata graficzna
- Klimat
- Misje ucieczkowe
- Fabuła ma potencjał...
Wady
- ... którego jak na razie nie widać
- Krótka
- Optymalizacja
- Brakuje "tego czegoś"
Trylogia nosząca podtytuł "Chronicles" może się okazać zarówno geniuszem, jak i ogromną, nijaką klapą. Zagorzali fani marki mogą dać szansę Shao Jun. Reszcie polecam poczekanie na pozostałe dwa odcinki.
Przeczytaj również
Komentarze (14)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych