Recenzja gry: Until Dawn
„Krzyk”, „Koszmar minionego lata”, „Gothika”, „Piła”, „Teksańska masakra piłą mechaniczną” – kojarzycie te nazwy? To wiecie czego możecie się spodziewać po nowej produkcji Supermassive Games. Studio wykorzystuje znane schematy, czerpie garściami z kultowych filmów i oferuje nam... Kawał ciekawej przygody z wieloma trudnymi decyzjami. Macie ochotę na odrobinę strachu? Zapraszamy na recenzję Until Dawn!
Wyobraźcie sobie historię grupki znajomych, którzy wyruszają do chaty w górach chcąc się zabawić, wypić hektolitry alkoholu, balangować całymi dniami i zatonąć w błogich, miłosnych uniesieniach. Jak łatwo możemy się domyślać, po zaledwie kilku minutach jesteśmy świadkami tragedii, która sprawia, że zamiast ochów i achów przy kominku bohaterowie fundują sobie traumę na całe życie. Pewnie większość typowych ludzi nigdy nie wróciłaby do tego miejsca, ale jak nauczyły nas piękne, amerykańskie filmy, uczestnicy nieszczęścia, a nawet po części sprawcy tego wydarzenia, mają zupełnie inne plany. 12 miesięcy temu zaginął członek Twojej rodziny, a może nawet został zabity przez seryjnego mordercę, ale idealnym sposobem odreagowania jest zaproszenie tych samych kumpli i... Balangowanie? Opowieść w Until Dawn jest przepełniona typowymi dla horrorów motywami, które widzieliście w niejednym filmie, jednak te zapożyczenia są bardzo mocną stroną pozycji... Pod warunkiem, że znacie wspomniane kilka linijek wcześniej filmy i bawiliście się przy nich całkiem dobrze.
Fabule nie brakuje jednak nudnych aktów. W pewnej chwili miałem wrażenie, że już więcej nie można w tej przygodzie upchnąć, ale w ostatecznym rozrachunku scenarzyści pokazują swoje doświadczenie w gatunku. Historia została podzielona na dziesięć aktów, a pomiędzy każdym mamy przyjemność spotkać niejakiego Dr. Hilla – świetna rola Petera Stormare’a! – który pozwala nam zrozumieć wydarzenia i wpłynąć na nadchodzące sceny. Bez zbędnego spoilerowania, ale ten pomysł trzeba koniecznie docenić, bo Supermassive Games wpadło na genialny pomysł, dzięki któremu chcemy poznawać każdy kolejny fragment przygody... Choć jak dla mnie, Hill w pewnym momencie skradł całe show i bardziej czekałem na przerywniki niż na całą opowieść ósemki typowych nastolatków.
Dlaczego typowych? Nie chcę tutaj nikogo obrazić, ale amerykańskie horrory przedstawiają właśnie taki obraz... Intrygi miłosne, myślenie tylko o bzykaniu, kłótnie „bo ona całuje mojego byłego”, wywoływanie duchów, odłączanie się od grupy w każdym możliwym momencie, sceny typu „co to za hałas, muszę sprawdzić” i nieporadne uciekanie przed seryjnym mordercą. Nie będzie wielkim zaskoczeniem, że w grze pojawia się wielki facet w masce, który również jest kalką kilku przerośniętych mięśniaków ze znanych filmów. Mimo wszystko cała opowieść jest ubrana w bardzo przyjemne szaty i choć tak jak wspomniałem pojawiają się gorsze momenty, to ogólna koncepcja produkcji wynagradza wiele.
Twórcy na szczęście nie zajmują się tylko i wyłącznie odtwarzaniem, a pozwalają nam znacząco wpływać na przygodę. Już po zaledwie 15 minutach poczujecie, że trzymanie kontrolera w dłoni to wielka odpowiedzialność... Bo kliknięcie złego klawisza, nieodpowiednie wycelowanie lub po prostu wykonanie jakiejkolwiek czynności (nawet brak reakcji to wybór) może spowodować, że zobaczycie efektowną śmierć jednego z bohaterów. Gra polega na eksploracji pomieszczeń, szukaniu poszlak i jest przepełniona elementami QTE, w trakcie których musimy często decydować... Wybory moralne są odczuwalne od początku, a opowieść w Until Dawn jest zbudowana w taki sposób, że czujemy siłę swoich czynów. Deweloperzy kilka miesięcy temu szczycili się systemem nazwanym „Efekt Motyla”, przez który każdy nasz ruch, każda interakcja wpływa na przygodę i to faktycznie działa. To jedna z nielicznych gier, w trakcie której często pomyślicie „a co byłoby gdybym kliknął inaczej?”. Po niespełna siedmiu godzinach wątku głównego miałem ochotę od razu rozpocząć rozgrywkę od początku... Wybrać inaczej, uratować niektórych i poznać opowieść z innej strony.
Podczas rozgrywki niemal nieustannie kogoś szukamy, znajdujemy odpowiedzi i w sumie na każdym kroku napotykamy na znajdźki, które opowiadają o historii Blackwood Pines. Niestety, nie trafiamy do otwartego świata a stale jesteśmy prowadzeni za rączkę przez autorów, choć często możemy zboczyć z kursu, gdzie natrafiamy na informacje, które są ciekawym tłem dla morderczej intrygi. Scenarzyści znają swój fach i za pomocą rozrzuconych po kątach notek sprawiają, że zmieniamy swój typ, a jednocześnie układamy sobie całą opowieść. Bohaterowie od czasu do czasu wpadają na totemy, czyli małe drewniane przedmioty pozwalające im poznać kilka sekund z nadciągającej przyszłości. Twórcy w taki sposób umożliwiają graczowi przygotować się na wydarzenia.
Deweloperzy umiejętnie wykorzystali możliwości kontrolera PlayStation 4. Grę możemy przejść na dwa sposoby korzystając z różnego typu sterowania – standardowy lub ruchowy. Ja preferuję normalne trzymanie pada, ale nawet wybierając staro-szkolną drogę kilkukrotnie musiałem zastygnąć w bezruchu, bo każdy najmniejszy ruch mógł wywołać przysłowiową lawinę. Żyroskop reaguje nawet na unoszenie się brzucha przy oddychaniu, więc po kilku sytuacjach postanowiłem trzymać łapy z dala od ciała.
Najważniejsze pytanie w przypadku Until Dawn jest jedno – czy ta gra potrafi przestraszyć? W zasadzie i tak i nie. Na początku atmosfera jest rzeczywiście odpowiednia, bo podczas niektórych scen można podskoczyć z fotela, ale im dalej w las, tym trudniej o ten wyjątkowy klimat. Jak to we wspomnianych wcześniej produkcjach – początki są naprawdę mocne, jednak w drugiej części filmu czekamy tylko na rozwiązanie zagadki „kto jest zabójcą?”. Bez wątpienia autorzy dobrze wybrali oferując nam statyczną kamerę – za pomocą prawej gałki sterujemy głową bohatera i możemy odrobinę ruszyć obrazem – ale i tak w ostatecznym rozrachunku widzimy to co twórcy chcą nam pokazać. W tym temacie jest tylko jedna złota zasada – w ten tytuł trzeba grać w nocy, przy zgaszonym świetle i odpowiednim nagłośnieniu. Bez takiego zaplecza lepiej nie podchodźcie, bo zepsujecie sobie zabawę i nie docenicie kilku przyzwoitych scen.
W moim odczuciu. frajdę psuje samo poruszanie się postaciami, które nadal są sztywne, często nie słuchają naszych kciuków i irytują. Przerabialiśmy to w przypadku produkcji Quantic Dream i szkoda, że Supermassive Games nie uczy się na błędach kolegów po fachu.
Na pewno warto wspomnieć, że rodzimy oddział PlayStation ponownie w fachowy sposób zajął się tematem polonizacji i zatrudnił do pracy nad tytułem między innymi Aleksandrę Szwed, Maję Bohosiewicz oraz Martę Wierzbicką. Znane aktorki nie otrzymają za swoje role złotych statuetek, ale nie mają się też specjalnie czego wstydzić. To raczej „kolejna gra z dubbingiem”, chociaż ja z chęcią sprawdziłem i polecam przynajmniej raz poznać opowieść w taki sposób. Pozycja rzeczywiście zachęca do ponownego poznania, więc za drugim, czy też trzecim razem możecie po prostu skorzystać z angielskiej wersji i polskich napisów. Sądzę, że już zdecydowanie bardziej można narzekać na przygotowane teksty, w których pojawiają się takie perełki jak „Zabiję tego twarzowca!” lub siarczyste „Nosz kurde”... W chwilach zagrożenia, w grze dla dorosłych, powinniśmy się spodziewać odrobinę mocniejszego żargonu.
Pozytywnym zaskoczeniem była dla mnie oprawa audiowizualna, która od początku do końca buduje odpowiedni klimat. Mroczne lokacje i odpowiednia muzyka... Bez trudu można się przerazić, a chociaż pojawiają się mniej dopracowane miejscówki, to graficy wykonali kawał dobrej roboty. Najlepiej wypadają bez wątpienia twarze bohaterów, które przedstawiają oczekiwane emocje. Pochylając się nad perypetiami produkcji – gra początkowo zmierzała na PlayStation 3, ale twórcy postanowili opóźnić premierę i przygotować projekt na PlayStation 4 – stwierdzam bez trudu, że całość mogła prezentować się dużo gorzej. Na brawa zasługują również aktorzy, którzy wcielili się w bohaterów. Mamy tutaj kilka znanych nazwisk z serialowego oraz filmowego świata (m.in. Hayden Panettiere, Rami Malek, Brett Dalton, Galadriel Stineman, Nichole Bloom, Meaghan Martin) i artyści zagrali w naprawdę przyzwoity sposób.
[ciekawostka]
Until Dawn wykorzystuje znane motywy, pozwala decydować w wielu miejscach i potrafi wystraszyć, ale... Kończy się stosunkowo szybko, niektóre wątki usypiają i nie wszyscy gracze będą mieli ochotę grzebać w każdym kącie, aby odkryć dodatkowe smaczki.
Twórcy przygotowali ciekawą produkcję, która w dobry sposób balansuje pomiędzy grą a interaktywną opowieścią. Efekt Motyla zachęca do powtórnego zapoznania się z historią, jednak szkoda kilku aktów. Najważniejszy element produkcji – historia – nie została w moim odczuciu odpowiednio dopieszczona. Trudno straszyć przez kilka godzin, ale autorzy mogli w lepszy sposób wypośrodkować przygotowane atrakcje.
Mimo wszystko na pewno warto docenić przeniesienie filmowego horroru w nasze skromne, growe progi, bo tytuł Supermassive Games jest gratką dla sympatyków gatunku. Jednak trzeba mieć świadomość, że pozycja rozkocha bardzo wąskie grono odbiorców... Zaś reszta zagra, pozna, kilkukrotnie podskoczy, a później powróci do strzelania.
Ocena - recenzja gry Until Dawn
Atuty
- Wybory mają sens!
- Gra zachęca do kolejnego zapoznania
- Wątek Dr. Hilla zapamiętacie na długo
- Potrafi przestraszyć
- Ciekawa historia Blackwood Pines
Wady
- Nierówna fabuła
- Upchnięcie WSZYSTKICH horrorwych motywów
- Sztywne poruszanie się bohaterów
- Nieadekwatne dialogi
Until Dawn potrafi przestraszyć i pozwala nam decydować w wielu istotnych momentach. Fani „Krzyku” i „Koszmaru minionego lata” powinni szykować się na sporo miłych wrażeń.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (166)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych