Reklama
Shadow of the Beast - recenzja gry

Shadow of the Beast - recenzja gry

Michał Włodarczyk | 19.05.2016, 08:00

Street Fighter V, Gravity Rush, Ratchet & Clank, Alienation, wreszcie Uncharted 4: Kres Złodzieja. Sony zafundowało posiadaczom PlayStation 4 bardzo mocną pierwszą połowę 2016 roku w temacie gier na wyłączność, lecz to nie koniec wyliczanki. Między arcydziełem Naughty Dog a nadchodzącym No Man's Sky, swoją premierę miało jeszcze Shadow of the Beast. Czy nowa wersja hitu z Amigi ma szansę przyciągnąć do siebie właścicieli PS4?

A czym właściwie był oryginał? Piekielnie trudną nawalanką "w prawo", dorzucającą w pakiecie sekcje platformowe i śliczną oprawę. Ostatni sequel ukazał się w 1992 roku, po czym o serii kompletnie zapomniano. Podczas konferencji Sony na gamescom 2013, zaprezentowano efektowny render, zwiastujący nadejście remake'u wiekowego klasyka. Tego trudnego zadania podjęła się mała ekipa z Heavy Spectrum Entertainment Labs, przy pełnym wsparciu ze strony japońskiej firmy. Siedem osób przez trzy lata pracowało w pocie czoła, by z Shadow of the Beast mogło zapoznać się nowe pokolenie graczy. Szkoda, że nie wszystko zagrało tak, jak trzeba.

Dalsza część tekstu pod wideo

Krwawo i bogato

W grze kierujemy groźnie wyglądającym zabijaką o imieniu Aarborn. Poznajemy go, gdy znajduje się na smyczy niejakiego Maletotha, który prowadzi bestię w bój przeciwko ludziom. Podczas starcia z jednym z homo sapiens, bohater przypomina sobie, że w dzieciństwie odebrano go rodzicom. Zwraca się przeciwko swojemu panu i rusza za nim w pogoń, aby wymierzyć sprawiedliwość. Fabuła w tym przypadku stanowi jedynie pretekst, by odwiedzać kolejne krainy i robić z napotkanych adwersarzy krwawą papkę. Jakby tego było mało, docierając do finału może się okazać, że zbyt wiele i tak nie zrozumieliśmy. Wiąże się to z dość nietypowym pomysłem autorów, żeby gracz nie rozumiał dialogów wypowiadanych w fikcyjnych językach. Znaczenie przedstawionej historii oraz tajemnice tego ciekawego świata odkrywać będziemy tylko wtedy, gdy zainwestujemy część zdobytych punktów w przetłumaczone dialogi. Problem w tym, iż za punkty kupujemy również upgrade'y, w związku z czym raczej mało kto zdecyduje się płacić za scenariusz. Na szczęście ci, którzy na fabułę w arcade'owych produkcjach nie zwracają większej uwagi, stracą naprawdę niewiele. W zgodzie z duchem oryginału, deweloper na pierwszy plan wysunął rozgrywkę, której dominującym elementem jest walka.

Przez ok. trzy godziny potrzebne na ukończenie przygody, przez większość czasu rozprawiamy się z nacierającymi ze wszystkich stron przeciwnikami, a robić możemy to na zaskakująco wiele sposobów. Aarbor potrafi atakować pazurami, chwytać wrogów, rzucać, wypijać z nich krew odnawiającą punkty życia, blokować, kontrować, rozbijać całe grupy atakami specjalnymi oraz wykonywać długie combosy, urozmaicone sekwencjami Quick Time Events.

Z czasem uczymy się nowych zagrań, jednak dobre opanowanie podstawowego zestawu sztuczek jest niezbędne, jeśli chcemy przebrnąć przez wątek fabularny w miarę sprawnie. Jeśli zaś zależy nam na dobrym wyniku punktowym na danym odcinku, konieczne jest sprawne żąglowanie umiejętnościami bestii, zwłaszcza gdy nasze osiągnięcie pobił kolega, o czym informuje gra. Kluczem do sukcesu jest odpowiedni timing i trudne do zdefiniowania wyczucie rytmu walki. Porównałbym to do początkowych godzin zabawy z Cieniem Mordoru, gdzie grupy orków eliminuje się dość łatwo, ale gdy przyjmiemy jeden czy dwa ciosy, można wpaść w kłopoty. Tutaj jest podobnie, choć jeżeli interesuje nas głównie czysta przygoda, bez żyłowania wyników, to na standardowym poziomie trudności ginie się rzadko, wyłączając ostatnie etapy.

Ładnie i biednie

System walki wymaga opanowania podstaw i niezłej zręczności, oferując sporo możliwości, zwłaszcza kiedy w naszym posiadaniu znajdzie się kilka talizmanów, jednak zdecydowanie dominuje w rozgrywce, co z czasem potrafi znużyć. Jasnym punktem są bitki z bossami, szkoda tylko, że jest ich mało. Co gorsza, na tle walki pozostałe czynności wypadają blado. Niektóre poziomy są wyraźnie większe od innych, zachęcając do eksploracji. Wówczas doskwiera brak mapy, ponieważ kolejne części takiej lokacji są do siebie bardzo podobne. Gdzieniegdzie wrzucono proste zagadki, które "ujdą", niestety warstwę platformową zrealizowano po prostu źle. Bestia porusza się bardzo wolno, skok postaci wydaje się "miękki", przez co o większej precyzji nie może być mowy. W tym wypadku szkoda przede wszystkim pracy osób odpowiedzialnych za projekty poziomów, które ze swojego zadania wywiązały się wzorowo. Każda kraina w królestwie Karamoon jest unikatowa, różniąc się od pozostałych atmosferą, kolorystyką i architekturą. Lasy, jaskinie, mokradła, znana z materiałów promocyjnych pustynia czy poziom inspirowany Space Harrierem (!) - wszystko to wykonano ze smakiem i pomysłem, podobnie jak projekty adwersarzy. Art-style tej gry jest absolutnie wyjątkowy.

W parze z ciekawymi projektami, idzie jakość wykonania. Shadow of the Beast na PlayStation 4 działa w pełnym HD, przy płynnych sześćdziesięciu klatkach, może pochwalić się szczegółowym modelem głównego bohatera, ostrymi teksturami i fajnymi efektami cząsteczkowymi. Stronę techniczną łatwiej docenić jest wtedy, gdy  producent proponuje efektowne oddalenia kamery w stylu God of War. W porównaniu do innych małych gier z dystrybucji cyfrowej, tytuł Heavy Spectrum Entertainment Labs prezentuje się zatem więcej niż dobrze. Jedynym felerem jest ohydny HUD, pasujący bardziej do futurystycznych wyścigów w duchu WipEouta czy Fast Racing Neo, niż do efektownej bitki z akcją osadzoną na obcej planecie. Na szczęście zalewające ekran cyferki oraz podpisy można niemal całkowicie usunąć w opcjach, z czego chętnie skorzystałem. Obrazu całości dopełnia napisana i zagrana z pompą, symfoniczna ścieżka dźwiękowa, skutecznie nakręcająca podczas starć, z wisienką na torcie w postaci przewijającego się przez całą przygodę motywu głównego. Jak bardzo tytuł ten różni się od swojego 27-letniego pierwowzoru w temacie wykonania przekonają się osoby, które odblokują stareńki oryginał, za którego odpalenie czeka nagroda w postaci... brązowego trofeum.

[ciekawostka]

Biere czy nie?

Problem z remake'iem Shadow of the Beast jest taki, że - jak pewnie zauważyliście - nawet przy mocnych punktach często pojawia się jakieś "ale". Krwawe przygody wkurzonego Aarborna to ponadprzeciętna, mała produkcja, która zadowoli głównie fanów żyłowania wyników. I mimo że cenę ustalono na rozsądnym (jak na realia PS Store) pułapie, nawet oni mogą wstrzymać się z zakupem przez jakiś czas.
PS Dostępne jest również wydanie pudełkowe, lecz tylko na rynku azjatyckim. Dla zainteresowanych importem - jest to wersja anglojęzyczna.

 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry Shadow of the Beast

Atuty

  • Solidna nawalanka
  • Design świata i postaci
  • Efektowna oprawa A/V
  • Oryginał w pakiecie

Wady

  • Krótka
  • Powtarzalna
  • Skopana warstwa platformowa
  • "Zagadkowa" fabuła

Z jednej strony - efektownie, krwawo i ładnie, z drugiej - krótko i płytko. Czy to gra dla Ciebie?
Graliśmy na: PS4

Michał Włodarczyk Strona autora
cropper