Reklama
No Man's Sky - recenzja gry

No Man's Sky - recenzja gry

Wojciech Gruszczyk | 13.08.2016, 20:25

W sierpniu 2014 roku Sean Murray zapowiedział przygotowanie 18 446 744 073 709 551 616 planet w No Man’s Sky. Ta liczba powtarzała się we wszystkich zapowiedziach oraz tekstach promujących tytuł. Twórca skupił się na zaprezentowaniu niemal nieograniczonego wszechświata i ta sztuka mu się udała… Jednak charyzmatyczny Irlandczyk przy tej masie proceduralnie kreowanych stworzeń i drzewek zapomniał, że w życiu nie liczy się tylko ilość, ale często trzeba pamiętać o jakości.

No Man’s Sky nie jest zwyczajną grą. To coś na wzór doświadczenia dla najwierniejszych fanów science-fiction. Jeśli do niedawna potrafiliście godzinami patrzeć na gwiazdy, zatracaliście się w historiach o podbijaniu kosmosu i uroniliście niejedną łzę na Armageddonie Michaela Bay’a, to będziecie zachwyceni. Po spędzeniu na plądrowaniu planet kilkudziesięciu godzin potrafię z łatwością docenić ogromną pracę włożoną przez małe Hello Games, ale przy tym obudzony nawet o czwartej nad ranem wyśpiewam największe bolączki wykreowanej produkcji. Od dawna nie grałem w tak nietypowy tytuł pełen sprzeczności.

Dalsza część tekstu pod wideo

Trudny początek w wielkim świecie

Pierwsze chwile z produkcją zapamiętam na długo. Zostałem rzucony na jakąś zieloną planetę, mój statek zniszczony, a jedynym przyjacielem została broń, którą nazwałem Wilson. Kumpel nie był za bardzo rozmowny, ale przynajmniej za jego pomocą mogłem zniszczyć drzewka, skały, biegające istoty, niemal wszystko. Niszczycielska maszyna była niezbędna, bo do naprawy latającego wehikułu potrzebowałem wielu surowców. Właśnie z tego powodu rozpocząłem wędrówkę za pierwszymi minerałami, dzięki którym mogłem ożywić zniszczony wrak. Początkowo sprawa wyglądała wyjątkowo banalnie, bo wystarczyło strzelić do przypominających drzewa roślin, by zdobyć podstawowe materiały, ale już po chwili musiałem przez 10 minut dreptać na północ w poszukiwaniu rzadszego kamienia. Biegłem, szedłem, niemal pełzałem, a gdy doszedłem do upragnionego celu, zamarzłem… Po tych zaledwie 15 minutach od wystartowania rozgrywki zrozumiałem, że rozpocząłem przygodę pełną niebezpieczeństw, w której moim głównym zadaniem będzie zbieranie surowców. I przez pierwsze godziny wykonywałem tę czynność niczym zakochany w kamieniach archeolog.

Nawet najlepszy archeolog byłby nikim bez specjalistycznego sprzętu. Na początku naprawiłem skaner pozwalający przeszukiwać najbliższe tereny i po chwili zostałem szczęśliwym posiadaczem statku, który przewoził moje cztery litery w wybrane miejsce. Ten mały zestaw gadżetów podróżnika pozwolił mi odnaleźć się w świecie, a dzięki dobrze wytłumaczonym podstawom – język polski przydaje się nawet na odległych planetach – nie czułem się zagubiony. Zanim jednak wyruszyłem na podbój wszechświata i kolejnych planet, postanowiłem jeszcze zabawić się w stwórcę i nazwałem każde napotkane zwierzę, rośliny, a nawet planetę, która z taką bezwzględnością atakowała mnie zmienną porą dnia. Jeśli natraficie kiedyś na Grucholandię, a biegające stwory będą nazwane Gruszka, Gruszeczka, Gruszkunia, Gruszek, Gruszak, Gruszok, to możecie mieć pewność, że właśnie w tym miejscu kilkukrotnie zamarzłem. Wcielenie się w Grucho-boga jest wyjątkowo proste, bo wystarczy przeskanować wybrany obiekt, a następnie w przygotowanym menu go nazwać. Za wysłanie swojego wypatrzonego okazu do Sieci inkasujemy jeszcze gotówkę i możemy kontynuować wędrówkę.

Najróżniejsze stworzenia zachwycają, ale… Do czasu

Przed opuszczeniem Grucholandii zebrałem surowce, dzięki którym mogłem zasilić swoją gwiezdną łajbę i w końcu wzbiłem się w przestworza. Szczerze? Nigdy nie sądziłem, że system prowadzenia statku będzie tak instynktowny. Chwyciłem kontroler, kliknąłem trzy przyciski i płynnie z planety wyleciałem w przestrzeń kosmiczną. Bez ekranów wczytywania, bez problemów i z wielkim zainteresowaniem. Obok innych ciał niebieskich można natrafić na kamienie, których warto się pozbyć za pomocą działka i tym samym zgarnąć kilka niezbędnych surowców. Autorzy przemyśleli sprawę i zawsze gdzieś obok natrafimy na niezbędny minerał, który pozwala kontynuować rozgrywkę. Dla przykładu bezpośrednio na planetach znajdziemy kamienie niezbędne do startu maszyny, ale już po opuszczeniu miejscówki wpadniemy na substancję pozwalającą naładować silnik. Przelatując obok planet na początku trudno o jakiekolwiek atrakcje – dopiero na późniejszych etapach rozgrywki można wpaść na piratów lub inne statki i zawalczyć w gwiezdnych pojedynkach. Zmagania nie są specjalnie skomplikowane – wystarczy celować do nadlatujących obiektów – ale czasami trzeba się mocno nagimnastykować chcąc wyeliminować 2-3 rywali. Dość często oponenci latają w grupach, więc przed założeniem kapelusza Jacka Sparrowa warto uzbroić swoją maszynę w potężniejsze tarcze i przynajmniej kilka mocniejszych działek. Mam jednak przy tym wrażenie, że autorzy niezbyt przyłożyli się do rywalizacji, która w sumie po kilku pierwszych starciach staje się do bólu powtarzalna. Brakuje tutaj większej różnorodności. Ja jedynie od czasu do czasu z uśmiechem Sinobrodego atakowałem samotne dostawczaki, ale później za każdym razem musiałem mierzyć się z gwiezdną policją, a uwierzcie mi – tutaj nie chcecie zadzierać ze stróżami prawa. Ile razy ja zginąłem…

Gdy akurat nie mamy ochoty na walki, lądujemy na kolejnych planetach i za każdym razem jesteśmy witani fenomenalnymi widokami. Każde miejsce, każde zwierzę i każda roślina są w No Man’s Sky generowani losowo z dostępnych elementów, a przez pierwsze 10 godzin człowiek zachwyca się dosłownie każdą lokacją. Bo te światy są naprawdę piękne i nie trudno znaleźć na nich sporo ciekawych okazów fauny oraz flory. Podczas jednej podróży zachwycałem się ogromnymi grzybami mierzącymi kilkanaście metrów, innym razem wpadłem na dinozaura podobnych rozmiarów. Później nawiedziły mnie zmutowane psy-kraby, aby po chwili uciekać przed… W sumie trudno to opisać. Widzieliście kiedyś dziecko kangura z łosiem? Sarenki z kwiatkiem? Pancernika z drzewem? Tutaj każde dziwactwo możecie nazwać… Tak, na wielu planetach spotkacie wiele najróżniejszych Gruszek. Jednym z największych mankamentów produkcji jest bez wątpienia doczytywanie wszystkich elementów – dolatując do planety tuż przed oczami pojawia się cała fauna, flora, a nawet największe tekstury. Wygląda to dość paskudnie i psuje odbiór tych pięknych krain. W sumie sama oprawa przypadła mi szczególnie do gustu, bo choć czasami jest nawet za cukierkowo, to pasuje to do zamysłu deweloperów i nie można ukryć, że grafika jest bardzo spójna – światy generowane losowo są po prostu ładne. Pozytywne wrażenia pogłębia na pewno soundtrack, który jest fenomenalny. Muzyka zachęca do odkrywania miejsc, latania, a nawet zbierania najróżniejszych pierwiastków. Kompozytorzy odwalili kawał genialnej pracy i przygotowali udźwiękowienie pasujące do wielkiej atmosfery science-fiction. To po prostu majstersztyk.

Tytuł poznawałem z najnowszą aktualizacją, która poprawia wiele składników całej produkcji, ale nawet w takiej sytuacji od czasu do czasu można natrafić na spadki animacji, czy też zacinające się stworki. Nie jest to częsty problem, ale na pewno autorzy muszą zająć się kolejną łatką.

Trudno jednak nie odnieść wrażenia, że po 10-15 godzinach gry widziałem tak wiele, że najmocniejszy element produkcji – odkrywanie i poznawanie nowych planet – mnie po prostu nużył. Nie pomaga w tym sam gameplay, który polega głównie na wydobywaniu kolejnych surowców, tworzeniu przedmiotów oraz ulepszaniu statku, broni oraz kombinezonu. Gra tak naprawdę polega wyłącznie na zbieraniu i konstruowaniu nowych rzeczy. Autorzy nie zajęli się przygotowaniem rozbudowanych zadań pobocznych, a główny wątek polega na „dotarciu do centrum wszechświata”. Sean Murray nie chwyci Cię za rączkę, nie poprowadzi przez 18 446 744 073 709 551 616 planet i nie zmusi do okrywania kolejnych miejsc. Tutaj po krótkim wprowadzeniu na własną rękę odkrywamy kolejne miejsca, przedzieramy się przez kolejne układy i tylko od czasu do czasu otrzymujemy skromne informacje o świecie. Trudno mówić w No Man’s Sky o fabule, bo zamysłem autorów była możliwość oddania pędzla w ręce graczy. Obawiam się przy tym, że tylko garstka zapaleńców sc-fi doceni tę swobodę. Reszta po kilku godzinach z uporem maniaka będzie dążyć do „końca”, by odkryć „zakończenie”. Cudzysłowy nie pojawiły się w tym tekście bez powodu… Bez wdawania się w niszczące Waszą przyjemność szczegóły warto dotrwać do końca.

Twórz, ulepszaj i ucz się nowych słów w samotności

W No Man’s Sky jesteśmy górnikami-podróżnikami-zbieraczami, ale autorzy postanowili ubarwić zabawę przez stworzenie strażników. Na planetach podczas wydobywania surowców trafiamy na maszyny, którym nie podoba się ograbianie ziemi z jej urodzaju, więc zaskakująco często musimy walczyć z metalowymi przeciwnikami. Rywalizacja jest banalnie prosta i polega głównie na strzelaniu z biodra do kolejnych oponentów. W sumie na planetach prawie stale strzelamy – czy to do kamieni, drzew, metalowych drzwi, czy też rywali – ale produkcja Hello Games nie może wchodzić w szranki ze współczesnymi shooterami. Wystarczy trzymać jeden klawisz, czasami wyłączyć atak chcąc ostudzić broń lub przeładować magazynek. Bez myślenia, kombinowania, ukrywania się za głazami. Jesteśmy niczym Rambo, który leczy się za pomocą reperowania tarcz. A warto dodać, że każda ingerencja w broń, pancerz, statek (naładowanie, przeładowanie, ulepszenie) wymaga od gracza wejścia w menu i… Jest to niezwykle nieprzemyślany system, bo funkcja trwa wyjątkowo długo, a w międzyczasie mogą nas stale atakować przeciwnicy. W tej sytuacji chcąc dodać do gnata niezbędny surowiec do strzelania lub zregenerować skafander musimy się zatrzymać, zbierać kolejne ciosy, by dopiero po kliknięciu kilku klawiszy wrócić do gry. Twórcy wyraźnie chcieli w pozycji rozbudować system survivalu, ale po kilku godzinach posiadamy wystarczające minerały, by móc stale regenerować pancerz, a wtedy niestraszne ekstremalne temperatury, przeciwnicy, czy też robo-strażnicy. Wystarczy dobrze opanować wchodzenie do menu. W tym miejscu można żałować, że autorzy nie pokusili się o potraktowanie tego elementu na poważnie i zaoferowaniu na późniejszych etapach rozgrywki wrażeń z początku przygody. Ja zamarzając na pierwszej planecie miałem naprawdę nadzieję, że później będę się nawet bał wyjść ze statku kosmicznego… W ostateczności śmierć jest nieistotna – po chwili podnosimy z grobu opuszczone surowce – a największym problemem poszukiwaczy jest brak miejsca w ekwipunku – od początku podróży brakuje miejsca w ekwipunku i trzeba dobrze dysponować każdym miejscem w statku i kombinezonie.

Zdecydowanie bardziej dopracowanym aspektem jest odkrywanie tajemnic świata. Na planetach często można natrafić na większe lub mniejsze stacje, w których znajdują się przedstawiciele przeróżnych ras. Obcy za każdym razem posługują się swoim językiem, którego możemy nauczyć się natrafiając na specjalne kamienie wiedzy. Napotkani „zieloni” nie wdają się jednak w wielogodzinne dysputy o sensie istnienia, a po jednym zdaniu kończy się ich zainteresowanie naszą osoba. To właśnie w kluczowej odpowiedzi musimy wybrać właściwe zdanie, by polepszyć swoją reputację u ludu, czy też zdobyć kolejne rzadkie ulepszenie. Z zaciekawieniem poszukiwałem kolejnych słów, dzięki którym mogłem odwiedzać monolity – są to budowle pozostawione przez obce cywilizacje, a wchodząc w interakcje z tymi elementami możemy odkryć wiele ciekawostek świata. Warto szukać, odwiedzać, drążyć i czerpać garściami z tego fantastycznego klimatu.

Podczas wszystkich podróży, zwiedzania krain, odkrywania tajemnic wciąż czułem się niezwykle samotnie. Mam wrażenie, że autorzy zagubili się w tworzeniu tak ogromnego świata i zapomnieli trochę o najważniejszym – graczach. To kawał świetnego doświadczenia, ale gdybyśmy mogli uczestniczyć w zabawie ze znajomymi, walczyć w zespołach, tworzyć klany, dowodzić formacjami statków, to jestem pewien, że gra mogłaby trafić do zdecydowanie większego grona odbiorców. To oczywiście burzy pewną koncepcję autorów – w No Man’s Sky mamy być głównie odkrywcami – ale podczas całej rozgrywki najbardziej brakowało mi po prostu kogoś obok. 

[ciekawostka]

Gra-doświadczenie dla marzycieli i odkrywców  

Długo czekaliśmy na No Man’s Sky, ale bez wątpienia było warto. Nie jest to najlepsza gra, nie jest to przełomowa produkcja, ale na pewno taka, w którą warto się zagłębić na dłużej. Odkrywanie światów sprawia przyjemność, jednak tylko nieliczni, najwierniejsi fani science-fiction docenią w pełni taką propozycję. Bo nie ukrywajmy – łatwo się tutaj znudzić. Przy tych wszystkich słowach mam pewność, że właśnie takie gry muszą debiutować, bo ich oryginalność potrafi zachwycić. Może nie wszystkich, może nie na 50 godzin, ale na pewno przez pierwsze 10 godzin każdy będzie z zaciekawieniem odkrywał planety. Dalsze losy odkrywców będą różne – niektórzy dopiero rozpoczną zabawę, inni wrzucą płytkę do pudełka – ale jeśli od dzieciństwa pragnęliście wyruszyć w kosmos i odkrywać, to będziecie zachwyceni. 

Źródło: własne

Ocena - recenzja gry No Man's Sky

Atuty

  • Gracz jest prawdziwym odkrywcą
  • Ogromny świat
  • Pierwsze 10 godzin to zachwyty nad zachwytami
  • Nazywanie wszystkiego to sympatyczna zabawa
  • Swoboda rozgrywki
  • Intrygujące obce rasy i ich tajemnice

Wady

  • Rozgrywka potrafi nużyć
  • Brakuje przemyślanego trybu sieciowego
  • Doczytywanie tekstur
  • Spadki animacji
  • Korzystanie z ekwipunku za każdym razem boli
  • Od pewnego czasu mało atrakcji

No Man’s Sky to eksperyment, który nie zawiódł. Może być lepszy, ale nawet w takiej formie zadowoli wielu miłośników science-fiction takich jak Sean Murray… Ta gra została stworzona przez marzyciela dla marzycieli.
Graliśmy na: PS4

Wojciech Gruszczyk Strona autora
Miał przyjść do redakcji zrobić kilka turniejów, ale cytując klasyka „został na dłużej”. Szybko wykazał się pracowitością, dzięki której wyrobił sobie pozycję w redakcji i zajmuje się różnymi tematami. Najchętniej przedstawia wiadomości ze świat gier, rozrywki i technologii oraz przygotowuje recenzje gier i sprzętu. Jeśli jest zadanie – Wojtek na pewno się z nim zmierzy. 
cropper