Call of Duty: Infinite Warfare - recenzja gry
Druga połowa roku dla fanów strzelania jest wyjątkowa. Pojeździliśmy na koniach, wskoczyliśmy do tytanów, a na koniec wylatujemy w przestrzeń kosmiczną. Infinity Ward stanęło przed bardzo trudnym zadaniem, ale ich propozycja od pierwszej chwili bardzo pozytywnie zaskakuje. Twórcy wrzucają graczy w typową dla serii opowieść, ale robią to z wielkim, ogromnym rozmachem. Można jedynie żałować, że w tym roku to kampania jest najlepszą częścią Call of Duty.
Call of Duty: Infinite Warfare od początku stało na przegranej pozycji. Tytuł od dnia prezentacji musi zmierzyć się z bardzo nieprzychylnymi opiniami graczy, którzy w swoich domach przygotowali specjalne ołtarzyki nawołujące do „staroświeckiego Call of Duty”. Twórcy jednak wypełniają powierzoną kilka lat temu misję i wrzucają graczy w daleką przyszłość. Miłośnicy serii narzekali na umiejscowienie wydarzeń, ale wiecie co? Dla mnie to wielka, pozytywna niespodzianka, bo akcja w tak odległym czasie może i nie jest idealna, ale pozwoliła autorom przygotować naprawdę klimatyczną opowieść.
Call of Effect, Mass of Duty lub Call of Mass Duty Effect
Nie bez powodu rozpoczynam ten tekst właśnie od opowieści, bo dla mnie jest to najmocniejszy punkt produkcji Infinity Ward. Deweloperzy już w pierwszych piętnastu minutach prezentują głównego wroga (w tej roli Kit Harrington z "Gry o Tron"), pozwalają poznać protagonistę i obrazują skalę konfliktu. Do niespodzianek na pewno nie można zaliczyć fabuły – od początku twórcy pokazują „złych” niemal jako hegemonów chcących podbić całą galaktykę, a „dobrzy” muszą się im przeciwstawić. My wskakujemy w buty Nicka Reyesa, który dość szybko zyskuje cały statek z załogą i bierze na swoje barki odpowiedzialność za dosłownie wszystkich. Będąc wrzuconym w dość nietypowy konflikt, w którym kraje na Ziemi tworzą specjalny sojusz, konieczne jest wyruszenie na podbój Układu Słonecznego, jednak… Część żołnierzy się buntuje, tworzą własną organizację zamierzając przejąć kontrolę nad wszystkim. Jakkolwiek to sztampowo i typowo nie brzmi, to jednak Infinite Warfare to kolejna produkcja z serii Call of Duty, która wyróżnia się na tle konkurencji… Efektownością. Podczas rozgrywki wielokrotnie miałem wrażenie, że uczestniczę w dobrze wyreżyserowanym hollywodzkim filmie akcji, w którym swoje paluchy maczał Michael Bay. Twórca Transferomersów nie miał okazji pracować przy tej grze, ale jestem pewien, że po poznaniu opowieści, mógłby się pod nią bez problemu podpisać. Gracz przez te odrobinę ponad 6 godzin uczestniczy w dobrze zrealizowanej kampanii, z ciekawymi misjami, z różnorodną rozgrywką i kilkoma małymi, choć przyjemnymi roszadami w rozgrywce. Tę przygodę poznaje się z zapartym tchem, przy jednym dłuższym posiedzeniu, a możecie mi uwierzyć na słowo, że gdy będziecie musieli przerwać rozgrywkę i odejść od konsoli, poczujecie niesmak. Bo tę historię chce się poznać od początku do końca. Może i zakończenie jest hiper przewidywalne, ale Infinite Warfare przypomina, że to właśnie ta formacja jest odpowiedzialna za podserię Modern Warfare.
A dzieje się tutaj naprawdę wiele. Dość prędko akcja porzuca znany fanom schemat i pozwala wyruszyć w przestworza. Deweloperzy postanowili udostępnić odrobinę swobody i choć fabuła trzyma nas sztywno za rączkę, to jednak pomiędzy wielkimi wydarzeniami możemy wziąć udział w mniejszych, pobocznych zadaniach. To nie są wielogodzinne misje, a małe dodatki polegające głównie na schemacie – przyleć na planetę, zestrzel wrogie statki, ubij kilku strażników, wypełnił polecenie. Mimo wszystko to dobra odskocznia od typowej rozgrywki i ciekawy eksperyment. Za wykonane zlecenia otrzymujemy dodatki w formie przykładowo ulepszeń dla bohatera lub nowych gadżetów. Wspomniałem o lataniu i ten element został dobrze przemyślany, bo choć nie dostajemy realistycznego modelu kontroli statku, to jednak przygotowany system jest bardzo przyjemny. Z uśmiechem na ustach eliminowałem kolejne metalowe bestie i może tutaj jedynie przeszkadzać średni poziom trudności.
W zasadzie sama sztuczna inteligencja nadal nie prezentuje oczekiwanego poziomu, ale w gruncie rzeczy akcja jest prowadzona w taki sposób, by gracz nawet przez chwilę nie myślał o biegającym mięsie. Twórcy wyraźnie postanowili ubarwić rozgrywkę, więc stale jesteśmy rzucani do przeróżnych miejscówek, walczymy z bossami, a nawet mamy okazję strzelać w zerowej grawitacji. To spora odmiana od typowej wymiany ognia, bo podczas poruszania się możemy korzystać ze specjalnej liny, a dodatkowo przyciągając do siebie wrogów, możliwa jest ich efektowna eliminacja. Również pod względem uzbrojenia jesteśmy kilkukrotnie zaskoczeni, bo autorzy przygotowali kilka ciekawych zabawek, które mają za zadanie wyraźnie zaznaczyć, że akcja pozycji dzieje się w odległej przyszłości – co powiecie na hakowanie robotów dla przejęcia nad nimi kontroli, pająki namierzające rywali, czy granaty zmieniające grawitację? Takich przyjemności jest naprawdę sporo.
Historia kończy się szybko, ale przyglądając się napisom końcowym byłem usatysfakcjonowany wydarzeniami. Nie za długo, nie za krótko… Optymalnie, bo w Infinite Warfare udało się przygotować wystarczającą liczbę atrakcji i dobrze rozłożyć je w czasie. Trudno tutaj się nudzić i jest to bez wątpienia świetny wstęp do dalszej zabawy z pozycją. Nie ukrywajmy, ale we wszystkich współczesnych shooterach nastawionych na sieciowe starcia, kampanie są tylko i wyłącznie dodatkiem na te 5-8 godzin. Tutaj deweloperzy nie zawiedli i bez wątpienia przygotowali jedną z ciekawszych historii tego uniwersum z ostatnich lat.
Na pewno muszę jeszcze wspomnieć o samej lokalizacji, bo pierwszy raz w historii produkcja z uniwersum posiada polski dubbing i… Jestem pozytywnie zaskoczony! Aktorzy poradzili sobie z rolami, zostali dobrze dobrani i w sumie trudno w tym miejscu narzekać – w rolach głównych wystąpili Marcin Dorociński (Nick Reyes), Łukasz Simlat (Yusef Omar), Olga Bołądź (Nora Salter) oraz niezawodny Jarosław Boberek (Ethan).
Latające roboty i śmieszne zombiaki
Zazwyczaj kampania w Call of Duty była wyłącznie rozgrzewką przed daniem głównym, ale w tym roku totalnie nie potrafię przekonać się do propozycji Infinite Warfare. Twórcy postanowili w zasadzie tylko i wyłącznie przebudować propozycję Treyarch. Gracze tym razem wybierają kombinezony bojowe, które w całej strukturze przypominają klasy z Black Ops III. Strojów jest sześć (na początku otrzymujemy dostęp do trzech) i w zasadzie każdy oferuje graczom inny styl rozgrywki, choć jest to i tak dopiero początek dostosowywania żołnierza. Metalowe ciuchy pozwalają zawsze wybrać jedną broń (arsenał) oraz dodatek (cechę) – tutaj oczywiście również dopiero za zdobyty poziom odblokowujemy nowe elementy, ale warto wiedzieć, że każda „klasa” posiada po trzy zabawki w danej grupie (łącznie sześć). A elementy wyposażenia potrafią w znaczący sposób wpłynąć na rozgrywkę, bo przykładowo szybciej regenerujemy zdrowie, dostajemy w łapy dwa zintegrowane i piekielnie mocne karabiny maszynowe, po skoku możemy uderzyć w ziemię z impetem, cofamy się w czasie, korzystamy z pancernej osłony, czy też nawet zakładamy mocarne rękawice do eliminowania rywali z bliska.
Istnieje również opcja personalizacji stroju poprzez zdobycie nowych głów, korpusów, gestów, czy też drwin, ale są to oczywiście wyłącznie smakołyki, które nie wpływają na rozgrywkę. W grze powraca system Pick10, dzięki któremu każdy zawodnik może dowolnie wybrać broń (główną + dodatkową), dodatki, granaty (ofensywne, taktyczne) oraz atuty. Standardowo liczba wszystkich poszczególnych elementów zachwyca, bo śmiałkowie wybierają pomiędzy karabinami szturmowymi, pistoletami maszynowymi, lekkimi karabinami maszynowymi, karabinami snajperskimi, strzelbami, czy też pistoletami. Każda z zabawek posiada inne statystyki (celność, obrażenia, zasięg, szybkostrzelność, mobilność), a wkładając kolejne elementy wpływamy na statystyki.
Obok poziomu doświadczenia tym razem zbieramy również klucze, które pozwalają otwierać skrzynki z wyposażeniem. To właśnie w tym miejscu – obok nagród za poziom doświadczenia – możemy zgarnąć najróżniejsze skórki, pancerze, czy też właśnie… Specjalne bronie. Twórcy przygotowali rzadkie, epickie oraz legendarne uzbrojenia, które posiadają specjalne atrybuty. Dla przykładu zabijanie rzadką maszynówką dodaje 10% więcej punktów, a epicki rozpruwacz zwiększa szybkostrzelność ograniczając również kołysanie podczas celowania. Zawodnicy zbierają takżę złom, który pozwala kupować prototypy zabawek i tym samym zgarniać oczekiwane usprawniania, ale trzeba się sporo nastrzelać, by zdobyć wymaganą liczbę punktów dla najmocniejszych zabawek.
Wracając jeszcze na chwilę do samego uzbrojenia - gracze w atutach mogą przykładowo usprawnić sprint postaci, otrzymać informację o położeniu przeciwnika, uzupełnić amunicję od martwego rywala, zdobywać dodatkowe punkty, zwiększyć ochronę przy wybuchach, a nawet zniknąć z radarów. Gdy już zadbamy o dobór odpowiednich atrybutów, powinniśmy dopilnować taktycznego oraz ofensywnego wyposażenia i tutaj znajdziemy sporo futurystycznego mięska. Radar Osobisty namierzający rywali, Biokolec, który po trafieniu w rywala wywołuje eksplozję, Kriomina ograniczająca ruch na danym terenie, System Trophy atakujący dwa pociski, Nanozastrzyk przyspieszający regenerację zdrowia, czy też Projektor Czarnych Dziur tworzący anomalię, która wsysa przeciwników – to tylko kilka propozycji ze sporego wachlarza możliwości.
Za ubijanie kolejnych przeciwników na polu bitwy zbieramy punkty, dzięki którym aktywujemy „nagrody”, czyli typowe BPS (radar), drony z przesyłką, rakiety, wyznaczamy bombardowanie, stawiamy działka, czy wrzucamy na mapę robota-zabójcę. Jakiekolwiek innowacje w tym temacie są tylko i wyłącznie kosmetyczne. Podobnie zresztą jest w przypadku trybów, w których znajdziemy Drużynowy Deatmatch, Deathmatch, Dominację, Znajdź i Zniszcz, Umocniony Punkty, Zabójstwo Potwierdzone, Linię Frontu i Obrońcę. To warianty zabawy nazwane przez deweloperów jako „standardowe” i w sumie trudno nie zgodzić się z tym określeniem, bo znane propozycje są tylko urozmaicone przez… Nudne tryby. Twórcy tak bardzo promowali Obrońcę, który polega na przejęciu drona i zbieraniu punktów, ale szczerze? Nie kupuję tego. W żadnej z propozycji nie otrzymujemy istotnego i oczekiwanego powiewu świeżości, a przygotowane nowe warianty są tylko i wyłącznie mutacją znanych trybów.
Tryb sieciowy Infinite Warfare naprawdę nie różni się znacząco od tego znanego z Black Ops III. Choć otrzymujemy od autorów kilka zmian, to jednak – jak pewnie zauważyliście – wszystko wygląda dość standardowo. Zupełnie inaczej jest jednak w momencie wskoczenia do walki, bo autorzy jeszcze bardziej podkręcili zabawę. Już Treyarch prawie przekroczyło cienką linię oddzielającą chaos od przyjemnej rozgrywki, ale tej ekipie się naprawdę udało zachować porządek na mapach. Zupełnie inaczej jest z Infinite Warfare, które po prostu zaszalało. Postacie ruszają się szybciej, skaczą, latają, ślizgają się, biegają po ścianach aż… brakuje tutaj staroszkolnego strzelania. Ktoś tutaj poleciał po bandzie serwując futurystyczną wizję niemal lewitujących robotów, a pierwsze spotkania są prawdziwą udręką. Od początku trzeba się przestawić i przygotować na jak najczęstsze wykorzystywanie ścian oraz jetpacka. Mam też spore zastrzeżenia co do budowy map, które są małe, a autorzy dodatkowo rozstawili respawny w takich miejscach, by gracz był stale w miejscu walki. Brzmi dobrze? Może na papierze tak, ale w praktyce często nie mamy nawet sekundy oddechu. Wszystkich miejscówek na start jest dwanaście i jeśli mam być szczery, to po kilku godzinach rozgrywki do gustu przypadły mi całe dwie. Gra ma czasami również dość dziwny problem z dobieraniem zawodników do rywalizacji – bardzo często podczas spotkań drużyny posiadają różną liczbę zawodników, więc ekipa z większym składem ma sporą przewagę. Dobieranie partnerów podobno działa, ale zdarza się, że system dobiera kompanów zbyt wolno, więc formacja z większym składem zdąży już zdobyć niezbędną przewagę.
Ostatnim składnikiem pozycji jest tryb z zombiakami w roli głównej. Studio postanowiło umiejscowić wydarzenia w latach 80. ubiegłego wieku stawiając w dodatku na bardzo luźny, humorystyczny klimat. Podczas rozgrywki biegamy po parku rozrywki, strzelamy do kolejnych fal przeciwników, zdobywamy punkty, kupujemy nowe uzbrojenie, odblokowujemy kolejne fragmenty mapy, korzystamy ze specjalnych kart-umiejętności i taka zabawa może się podobać. Tutaj również trudno o ewolucję. W zabawie jednocześnie uczestniczy czterech graczy, a otrzymujemy „starą rozgrywkę w nowej szacie”. Ponownie na kolejne fragmenty opowieści musimy zaczekać – trafią do graczy w formie rozszerzeń.
[ciekawostka]
Początkowe (pozytywne) zaskoczenie, ale później… Standard
Call of Duty: Infinite Warfare na początku mnie oczarowało, ale nawet przez myśl mi nie przeszło, że to właśnie kampania – przystawka przed daniem głównym – będzie dla mnie najlepszym elementem produkcji. Później jest standardowo (zombiaki + personalizacja żołnierza), a nawet źle (tryb sieciowy). Nie mam problemów z dynamiczną akcją, wiele godzin spędziłem na serwerach Black Ops III, ale Infinity Ward jak dla mnie przesadziło. Nawet po kilkudziesięciu spotkaniach w IW czuję, że… To nie jest to. Jasne, że potrafię kontrować dziwne zachowania graczy, sam niczym poparzony skaczę po lokacjach, ale po prostu nie tak wyobrażałem sobie futurystyczną wojnę żołnierzy. Skaczące, odbijające się od ścian i lewitujące roboty? Panowie…
Ocena - recenzja gry Call of Duty: Infinite Warfare
Atuty
- Ciekawa i dobrze zrealizowana kampania
- Szczegółowa (choć znana) personalizacja żołnierza
- Zróżnicowane misje w trybie single-player
- Zombiaki jak to zombiaki… Ale przynajmniej klimat przyjemny
Wady
- Brak większych zmian w trybie sieciowym
- Zombiaki to w zasadzie tylko nowa miejscówka
- Za szybka akcja i chaos na ekranie w multiplayerze
Infinity Ward zaskoczyło. Pozytywnie (kampania) i negatywnie (tryb sieciowy). Grę na pewno powinni sprawdzić fani serii, ale czy już teraz? W obliczu bardzo mocnej konkurencji wątpię. To nie tak miało wyglądać.
Graliśmy na:
PS4
Przeczytaj również
Komentarze (53)
SORTUJ OD: Najnowszych / Najstarszych / Popularnych